Daleko od miłości Daleko od miłości
1797
BLOG

Donald Tusk. "Daleko od miłości". Odcinek IX

Daleko od miłości Daleko od miłości Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

3.

Tu akurat okazało się, że Tusk nie ma się czego obawiać. 47 procent poparcia w drugiej turze wyborów prezydenckich to nie była druzgocąca klęska, tym bardziej że wiosną 2005 roku Tusk startował do pojedynku z pustymi rękami. Trzema procentami przegrane wybory do Sejmu? OK, ale tam twarzą był Jan Rokita, który sam siebie na plakatach nazywał „premierem z Krakowa”. Poza tym za plecami Tuska nie było nikogo, kto mógłby odebrać mu przywództwo. Olechowski, Gilowska byli już poza partią, Paweł Piskorski osłabiony opisywanym w prasie „układem warszawskim” i wypchnięty do europarlamentu, Rokita – polityczny singiel bez zaplecza w strukturach, Komorowski – kunktatorski, zbyt bojaźliwy, by stanąć w szranki, Schetyna – lojalny i wybierający drugi plan przy Tusku. Niedotrzymana obietnica wspólnego rządzenia z Kaczyńskimi? To nie wywołało fermentu wewnątrz partii. Platformerscy liderzy opinii, poza Rokitą, poparli strategię poczekania na władzę. W szeregach PO panowało przekonanie, że PO-PiS-u być nie może, bo Kaczyńscy sięgnęli w kampanii po brudne sztuczki i nie zawahają się tego robić w przyszłości.

Problem Tuska był tak naprawdę gdzie indziej. Zawierał się w pytaniu: jak stworzyć ugrupowanie, które zdoła w końcu pokonać Kaczyńskich? Bo przy trzeciej porażce nawet najwierniejsi druhowie mogliby powiedzieć: „Donald, chyba się wypaliłeś. Czas, żeby Platformę poprowadził ktoś inny”.

Formułę Tusk miał pod ręką, w okopach przeciwników, w obozie PiS-u – nie żadne platformerskie triumwiraty, polityczne duety, ale silne przywództwo jednego człowieka. Partia, która nie hamletyzuje i będzie sprawna w wojnie o władzę. Krótko mówiąc: PiS-bis. Tylko sprawniejsze i ładniej opakowane. To wymagało przede wszystkim ewolucji samego Tuska – od człowieka, dla którego polityka to hobby, do lidera, który nie zawaha się, gdy potrzebna będzie bezwzględność, również wobec własnych ludzi.

4.

Wybór takiej strategii oznaczał, że dni kilku osób w Platformie są policzone. Po pierwsze Rokity. Dla Tuska i dworu było jasne, że na razie nie jest zagrożeniem, ale w przyszłości może nim być.

Sejm, 8 grudnia 2005 roku. Parlamentarzyści Platformy wybierają władze swojej reprezentacji sejmowej. Tusk zostaje szefem i to on proponuje kandydatów do dziesięcioosobowego prezydium. Nie ma wśród nich ludzi niedoszłego premiera. Rokita się nie odzywa, ani razu nie zabiera głosu. Tusk mówi, że do kolejnych wyborów chciałby poprowadzić partię, korzystając z pomocy Schetyny.

Rokita już wiedział, co się święci.

Jeden z jego współpracowników opowiadał nam: – To nie jest tak, że Donald powiedział Rokicie „chłopie, już cię nie ma”. Miał dla niego coraz mniej czasu. Gdy Rokita przechodził do omawiania jakiejś ważnej sprawy, okazywało się, że Donald ma właśnie coś pilnego do zrobienia i trzeba już kończyć. Potem okazywało się, że to „coś pilnego” to była nasiadówka z Drzewieckim i Schetyną.

A jeszcze rok wcześniej było dokładnie odwrotnie. To Rokita do spółki z Zytą Gilowską okupowali gabinet Tuska i toczyli z nim, przeciągające się do nocy, dysputy o istocie polityki, o wizji rządów i historii. Inni się nie liczyli i mogli ledwie pomarzyć o „wbiciu się” do przewodniczącego. Rozmowy ciągnęły się nierzadko do drugiej albo trzeciej w nocy i kończyły dobrym rauszem, bo Tusk miał pod dostatkiem dobrego czerwonego wina. Miał też w sejmowym gabinecie kolekcję około trzydziestu bardzo dobrych płyt z muzyką poważną, przede wszystkim barokową. W tym platformerskim tercecie ulubiony temat do pogawędek był dość przewrotny – rzymskie triumwiraty. Historie bezwzględnych władców, którzy zawierali pakty, potem szli na wojny i niszczyli dawnych sojuszników. Tusk – z wykształcenia historyk – jest rozmiłowany w starożytności. W tamtych rozmowach chętnie opowiadał też o Aleksandrze Wielkim. Gdy mówi o nim, dawało się wyczuć, jakby trochę opowiadał o sobie. Druga uwielbiana przez Tuska postać z historii starożytności to Demetriusz I Poliorketes. Na polecenie tego macedońskiego władcy, który żył w III wieku przed naszą erą, budowano helepolis – gigantyczne machiny oblężnicze, które miały łamać opór miast. Demetriusz był wybitnym strategiem, który przez całe dorosłe życie wojował z niemal wszystkimi narodami mieszkającymi na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego. Poza wojaczką nie stronił od uciech życia – wina i kobiet. Owładnięty jedną z przygód miłosnych skłamał ojcu, że się rozchorował. Ten postanowił odwiedzić osłabionego syna. Gdy Antygonos zawitał w pałacu, spostrzegł umykającą w popłochu dziewczynę. Zaszedł do syna i zaczął badać jego puls. Był zupełnie normalny. „Gorączka mnie opuściła” – brnął w kłamstwo Demetriusz. „Wiem, przed chwilą się z nią spotkałem” – chytrze odparł ojciec.

Współpracownik Rokity: – Janek opowiadał, że Donald jest w trakcie takich rozmów znakomitym kompanem. Bystrym, mającym ciekawe uwagi na temat historii i polityki.

5.

Ale po wyborach 2005 roku nie ma miejsca na takie rozmowy. Przede wszystkim nie ma już Gilowskiej. Wiceprzewodnicząca PO, która jeszcze w maju tamtego roku na konwencji wyborczej Tuska wołała „Donald, bracie!”, od kilku miesięcy jest poza partią. Pod jej adresem jeszcze wiosną 2005 roku padają zarzuty o nepotyzm – chodzi o to, że w biurze poselskim zatrudniała synową. Temat trafia na łamy gazet. Gilowska tłumaczy, że owszem, synowa pracowała, ale etat dostała, zanim poznała jej syna. A na dodatek o wszystkim wiedziało kierownictwo partii, w tym Tusk, i nikt nie widział w tym problemu.

„Tusk też o tym wiedział?”. „Oczywiście. Zadzwonił i powiedział, że moja sprawa idzie do sądu partyjnego. Powiedziałam: »Jaka sprawa?«. Odpowiedział: »Zatrudnienia w biurze«. Na to ja, że to nonsens, przecież ta rzecz jest od miesiąca nieaktualna”. „Co na to Tusk?”. „»Co z tego«. Zdumiałam się i powiedziałam: »Przecież wiesz, sama to dawno powiedziałam«. Odpowiedział: »To co z tego, że wiem«”. „Co pani zrobiła?”. „Odłożyłam słuchawkę” – opowiadała Gilowska w wywiadzie dla dziennika „Polska” w maju 2009 roku.

Tusk w książce „Droga do władzy” dość zabawnie odpowiadał na takie argumenty: „Nie mam pojęcia, czy Gilowska mówiła mi, co robi jej synowa. Niektóre informacje przelatują obok mnie”.

Znana z emocjonalnego charakteru Gilowska odeszła z Platformy. Jeden z triumwirów, polityk bardzo popularny wewnątrz PO, z dnia na dzień zniknął ze sceny.

6.

Tusk przyglądał się temu obojętnie. Z trzech liderów stawka topnieje do dwóch – zostają Rokita i właśnie Tusk.

Współpracownik Rokity: – Zyta ma zwariowany, emocjonalny charakter, ale wbrew pozorom to ona stabilizowała układ. Gdy jej zabrakło, Tusk i Rokita coraz częściej stawali przeciw sobie.

Rokita po latach, gdy już będzie poza Platformą, powie jednemu ze swych współpracowników: „Zabił Zytę, żeby oczyścić sobie pole do zabicia mnie”.

Niedoszły premier z Krakowa wiedział, czym to wszystko pachnie. Nie on jeden.

– Gdy padła Zyta i zaczęło się okrążanie Rokity, przypomniałem sobie przypadek Andrzeja Olechowskiego – opisuje jeden z doradców PO.

Olechowski był jednym z trzech, obok Tuska i Macieja Płażyńskiego, założycieli Platformy. Płażyński odszedł na wczesnym etapie, uznając, że dominacja liberałów z dawnego KLD mu nie odpowiada, ale Olechowski trwał i był dla Tuska wewnętrznym konkurentem. W latach 2003 – 2004, po aferze Rywina, w Polsce zapanowała atmosfera walki z patologiami na styku polityki, biznesu i służb specjalnych. Platforma z Rokitą na czele poświęcała tej sprawie wiele energii. Tusk potrafił w 2004 roku w wywiadzie dla tygodnika „Przekrój” powiedzieć, że trzeba było zrobić dekomunizację, rozliczyć służby i władze PRL-u. „I że ci, którzy na początku lat 90. występowali z alarmującymi prognozami, Antoni Macierewicz, Jan Olszewski, Jarosław Kaczyński, mieli więcej racji” – oceniał przyszły premier.

– Tusk bardzo niechętnie wypowiadał się o Olechowskim. Mówił, że nie chce widzieć tego agenta, który zajmuje się polityką i biznesem. Ale metoda Donalda jest taka, że on sam nie wojuje. Dał zielone światło Rokicie, żeby mordował Olechowskiego. I Rokita chętnie się za to wziął, przy pełnej akceptacji Tuska – opisuje były polityk PO.

Do kulminacyjnego spięcia doszło w 2004 roku na radzie krajowej PO. Poszło o obronę ustaleń traktatu nicejskiego, przy którego trwaniu Polska utrzymywała korzystny system liczenia głosów w Unii Europejskiej.

„Pan, panie Andrzeju, jest politykiem anachronicznym” – beształ założyciela Platformy Rokita, przy pełnej sali i aprobacie Tuska. Nazwał antagonistę i jego zwolenników „frakcją białej flagi”. Olechowski wyszedł ze spotkania z kamienną twarzą, jeszcze przed głosowaniami, a dziennikarzom rzucił, że „będzie się przeciwstawiał każdemu awanturnictwu”. Jednak szybko został odstawiony na boczny tor.

– Donald był ucieszony tym, że Rokita wykonywał egzekucję – opowiada współpracownik gwiazdy rywinowskiej komisji śledczej.



Następny odcinek jutro o godz.17.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka