Kilka lat temu, już za światłych rządów naszej kochanej, tak ostatnio zaszczutej przez niegodziwców, pani Prezydent, wystąpiliśmy, wraz z rodzicami, o zwrot połowy bliźniaka usytuowanego na warszawskim Czerniakowie. Niewielki, ale ładny dom w tej niemal parkowej części miasta wybudował pod koniec lat 30. nasz wuj – przedwojenny i wojenny generał. Działaliśmy w imieniu jego synów, jak najbardziej żyjących obywateli Stanów Zjednoczonych.
Zaraz po wojnie wuj został skazany przez sąd wojskowy. Dostał jakieś śmieszne 15 lat, nawet nie karę śmierci, bo i po co zabijać sądowo kogoś i tak, z przyczyn geograficznych, dla władzy ludowej niedostępnego. Wyrokiem tym odebrano mu jednak prawa obywatelskie oraz całe pozostałe w Polsce mienie, czyli wzmiankowany dom. Nadeszła wolna Polska i pan Kwaśniewski, zechciał ułaskawić Generała. Skazany od dawna już nie żył, rodzina też się do prezydenckiej łaskawości nie odwoływała, ale widać ktoś w wysokim urzędzie czegoś się dopatrzył i „Kwachu” – deus ex machina – wziął i ułaskawił. Uznał wspomniany wyrok za nieważny i niebyły.
Synowie Generała – bracia cioteczni mojej mamy, zrozumieli, że oto właśnie stali się posiadaczami warszawskiego domku i zaczęli snuć fantazje na temat jego przyszłych przeznaczeń; „to które pokoje chcesz zająć Dareczku, bo my, z racji wieku, chyba zarezerwujemy sobie sypialnie na dole”. Tymczasem władze miasta uznały, że nic się w tej sprawie nie zmieniło i że dom wciąż należy do nich.
Wynajęty adwokat oddał sprawę do sądu administracyjnego (na zwykły nie było by nas stać) a po jakimś czasie zawędrowała ona sobie do NSA. Tam Pani Sędzia oświadczyła, że w jej opinii, dom został zabrany na mocy obowiązującego do dziś dekretu Bieruta, a zatem o żadnym jego zwrocie nie może być mowy.
– Ależ, wyrok na Generała zapadł wcześniej, jeszcze przed dekretem – zdumiał się nasz prawnik.
– To prawda – stwierdziła orlica temidy – ale, gdyby nie ten wyrok, dom zostałby i tak z całą pewnością odebrany właścicielowi, jako że pod dekret Bieruta by podlegał. Zatem, można o tej nieruchomości orzekać tak, jak gdyby właściciel faktycznie utracił ją z mocy wzmiankowanego aktu. Stan prawny jest bowiem taki: wyrok sądu wojskowego jest niebyły, nie ma co go w ogóle przywoływać, zaś dekret, jak najbardziej, prawem wciąż jest!
– Ale od dekretu można było się odwołać – dzielny prawnik próbował coś jeszcze ratować – ludzie czasem zachowywali przynajmniej jakieś resztówki, małe mieszkanka, Generał nie miał nawet takiej możliwości.
– A właśnie, że miał! – wykrzyknęła radośnie pani Sędzia. Nie koloryzuję, była wyraźnie rozbawiona; upolowała młodego adwokata, jak jelonka na safari. – Otóż pan Generał pozostawił swemu kuzynowi, adwokatowi z warszawskiej palestry, upoważnienie do prowadzenia swoich spraw prawnych.[faktycznie, ów mecenas, zdaje się, stanął nawet przed sądem wojskowym by bronić wuja]. Znalazłam odpowiedni dokument w archiwum. Generał mógł się więc odwołać, choć, faktycznie, nie osobiście.
– Przepraszam pani Sędzio – wstała moja mama – myli się Pani, nie mógł tego zrobić, doskonale pamiętam, że w tym czasie ów kuzyn-adwokat już siedział w więzieniu, za AK.
– Przykro mi – uśmiechnęła się na to pani Sędzia boleśnie – Pani nie występuje przed tym sądem i nie może się teraz wypowiadać. A ja, nawet jeśli mam poczucie niepełnej sprawiedliwości, muszę orzekać według istniejącego prawa, a nie czyichś fantazji. Sprawa jest zakończona.
Dziś już wiem, gdzie popełniliśmy błąd. Zachciało się domku w Warszawie? To po kiego było wyciągać prawdziwego wuja. Wystarczyło poznać kogo trzeba, zakumplowac się z tym kimś, zdobyć podpis jakiegoś stupięćdziesięciolatka z Buenos Aires, iść z nim do odpowiedniego biura w ratuszu i tam ogłosić, że naszym zawołaniem herbowym jest: „żyj i daj żyć innym”. Takie minimum umiejętności społecznych, trzeba jednak posiadać, a tu – ech, ręce opadają…