Johnny Pollack Johnny Pollack
255
BLOG

KOMU WOLNO PISAĆ HISTORIĘ, CZYLI SYSTEM JEROZOLIMSKI A KWESTIA PŁOTA

Johnny Pollack Johnny Pollack Polityka Obserwuj notkę 2

Wklejam dziś tekst napisany prawie równo rok temu. Liczę na dyskusję po lekturze:

„Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli. Pierwszy z nich, mniej więcej czterdziestoletni, ubrany w szary letni garnitur, był niziutki, ciemnowłosy, zażywny, łysawy, swój zupełnie przyzwoity kapelusz zgniótł wpół i niósł w ręku; jego starannie wygoloną twarz zdobiły nadnaturalnie duże okulary w czarnej rogowej oprawie. Drugi, rudawy, barczysty, kudłaty młody człowiek w zsuniętej na ciemię kraciastej cyklistówce i kraciastej koszuli, szedł w wymiętych białych spodniach i czarnych płóciennych pantoflach”.

Postanowiłem rozpocząć dzisiejszy wpis tym literackim cytatem z „Mistrza i Małgorzaty” Michała Bułhakowa. Dlaczego? Być może dlatego, że lubię chwalić się cytatami i zaspokajam w ten sposób swoją próżność. Może dlatego, że taki cytat, z owej słynnej powieści przyciągnie czytelników. Być może dlatego jeszcze, że będę dziś kontynuował wątki o uniwersytecie i jego roli we współczesnych czasach, a ponieważ chodzi o szeroko rozumianą humanistykę, cytat taki jest a propos.

 

Latem, będąc na urlopie, wysłuchałem sobie w sieci dwóch wykładów, wygłoszonych przez „dwu obywateli”, jakby to mógł ująć Bułhakow. Ciekawych bardzo, chodzi nie tylko o same wykłady, ale i wygłaszających je mówców. Obaj, każdy na swój sposób, złożyli niezwykle cenne świadectwa, w temacie dotyczącym roli nauki i uniwersytetu. Tak to bywa, że przygodę można przeżyć nawet nie lecąc do Egiptu i nie oglądając piramid. Przygoda bowiem, zupełnie jak wątroba, leży w człowieku, a nie poza nim. Ten pierwszy z wykładowców – był to prof. Marek Jan Chodakiewicz, na co dzień wykładający w prywatnej uczelni w Waszyngtonie: Institute of World Politics. Ten drugi – to ks. prof. Tadeusz Guz, zajmujący się m.in. filozofią, a wykładający z kolei na KUL – u. Jeden z dwu wymienionych przeze mnie profesorów pełnić będzie w moim dzisiejszym opowiadaniu rolę pozytywną, drugi negatywną. Któż zatem może być tym czarnym kozłem? Pewnie ksiądz, pomyśli ktoś z Państwa, w końcu chodzi na czarno. Ale nie, pomyśli ktoś inny, autor tego bloga wypowiada się o Kościele raczej pozytywnie, księdza będzie atakował? A zatem przejdźmy, jak to mówi Paweł Lisicki, do rzeczy!

 

Podczas wykładu prof. Chodakiewicza, zadano mu pytanie kto powinien pisać historię. Oczywiście chodziło o to czy może się tym procederem trudnić osoba pozbawiona stosownego wykształcenia, odcięta od źródeł. Profesor odparł, że może. Że taki amator też może pisać historię. Uff… pomyślą Państwo. Ale jest jedno ale! Amator może, a nawet powinien pisać historię, lecz tylko dotyczącą spraw lokalnych, opisywać dzieje miejscowości, w której mieszka, lokalnej architektury itp., itd., czyli tym, czym nie może zając się osobiście prof. Chodakiewicz, ze względu na to, że zajmuje się on łorld politiks w wymiarze globalnym, więc nie może tracić czasu na głupoty. Ale wy drodzy amatorzy, macie tu pole do popisu. Działajcie. Jak to ujął profesor, taka zaintrygowana historią pani harująca większą część dnia w banku, może po godzinach zajmować się historią płotu przy jakiejś kamienicy w Sieradzu i napisać jego monografię, którą pan profesor z ochotą sobie przeczyta, albowiem sam historii tego płotu nie zdąży już napisać, bo łorld politiks i takie tam. Ale już takiej pani z banku wara od łorłd politiks! Tu nie ma dla niej miejsca, tu mają pole do popisu wyłącznie szamani, tzn. chciałem oczywiście napisać, absolwenci tego institjutu, którzy pod czujnym okiem prof. Chodakiewicza opanowali tajemną wiedzę rozumienia historii i polityki w wymiarze globalnym i potrafią czytać źródła, czego nie potrafi pani od tego płotu przy sieradzkiej kamienicy. Więc Pani nie, jeszcze długo nie! No chyba, że sprzeda Pani swój majątek, zaprze się samej siebie i… wyjedzie do Waszyngtonu, wpłaci czesne i rozpocznie u nas studia. Wtedy po kilku latach będzie Pani już godna do zajmowania się łorld politiks i pochodnymi. Nie wcześniej! Wcześniej to płoty i kolumny kamienic. Tako rzecze prof. Chodakiewicz.

 

Aby nadać rangę swoim słowom i pognębić dosadniej tych, którzy uzurpują sobie prawo do pisania historii w wymiarze „łorld”, bez akceptacji naczelnego szamana z uniwersytetu, profesor podał przykład jakiegoś amerykańskiego blogera, który swoimi wpisami robił furorę w sieci, miał mnóstwo czytelników, ale w końcu okazało się, że jest jakimś sfrustrowanym chłopcem na utrzymaniu mamusi, który metodą „kopiuj wklej” tworzy swoje wiekopomne wpisy blogerskie i tyle. Słuchałem tych słów profesora dosyć uważnie, aby stwierdzić czy przypadkiem nie pasuję do opisu owego amerykańskiego frustrata, ale na szczęście sam się utrzymuję, będąc na posadzie w „fabryce kłamstwa, żelaza i papieru” zupełnie jak pan profesor od politiks oraz swego czasu Konstanty Ildefons Gałczyński. Doborowe towarzystwo, chodź fabryki różnej wielkości i pensje też zróżnicowane. Fakt bycia na własnym utrzymaniu oczywiście nie zwalnia mnie z możliwości popadnięcia w frustrację, a może nawet w pełne wariactwo, jestem jednak także posiadaczem dyplomu ukończenia studiów uniwersyteckich, więc chyba mam prawo do zajmowania się historią nie tylko płotów w Gdyni lub Gdańsku, ale nawet całych gmachów wraz z lokatorami. Jest tylko jeden feler, który czyni mnie niestety historykiem nie mogącym wyjść poza teren płotu. Też nie mam dostępu do źródeł, więc łorld politiks nie dla mnie… A bez źródeł, to jak mówił profesor, 2 plus dwa nie wyniesie 4, na której to czwórce stoi mocno system logiki ukształtowany przez Jerozolimę, Ateny i Rzym. Więc trzymaj się jak pijany płotu…

 

I już bliski popadnięcia w depresję, że przyjdzie mi być tylko sfrustrowanym blogerem od „kopiuj wklej”, albo historykiem puckich sztachet, wysłuchałem drugiego wykładu, tym razem ks. profesora Tadeusza Guza, który choć starszy wiekiem i doświadczeniem naukowym od Chodakiewicza, pozbawiony był tej maniery którą można by określić mianem „ale jestem zajebisty!”. Może sprawia to pokora wyćwiczona przez post i modlitwę, a może owo właśnie doświadczenie, które jest w przypadku księdza profesora absolutnie wyjątkowe. Ks. prof. Guz bowiem, przemawiając w tym roku, nie pamiętam już czy we Wrocławiu czy w Warszawie, przed skromnym audytorium, wypowiedział bowiem słowa, które wstrząsnęły mną jeszcze bardziej niż kwestia sfrustrowanych blogerów. Powiedział, ni mniej ni więcej, tylko że pewne źródła są ukrywane. Powtarzam, żebyśmy dobrze rozumieli: UKRYWANE. I proszę sobie wyobrazić, że nikt na tej sali nie zemdlał z wrażenia, nie spadł z krzesła, ani głośno nie zaprotestował. A mną zaczęło, po raz kolejny tego lata, ostro tarpać, co w mazowieckiej gwarze, znaczy trząść. Dodajmy tu, że księdzu profesorowi chodziło o pewne komentarze Marcina Lutra, zapisywane przez tego wybitnego rewolucjonistę, na marginesach psalmów, do których to dokumentów ksiądz jakimiś swoimi kanałami dotarł, dzięki czemu mógł w pełni odtworzyć jego, tzn. Lutra, filozoficzno – duchową sylwetkę. Chodziło tam m. in. o cytat, w którym Luter pisze, że Bóg, najpierw stał się diabłem. Cytat ten, odczytany przez ks. Guza na jakimś sympozjum naukowym, zrobił furorę, a jeden ze słuchaczy, także profesor, zarzucił księdzu nieprawdę. Nie wiedział bowiem ów biedny pracownik naukowy, że ks. Guz dotarł do rzeczy powszechnie nieznanych, nie musimy sobie tu chyba dodawać dlaczego. Komu może zależeć na ujawnianiu takich prawd o Marcinie Lutrze, kiedy jest on już nie tylko świętym protestanckim, ale nawet wielkim świadkiem wiary ma być dla katolików? A tu taki klops z tym Bogiem – diabłem, czysty zonk, jak mawiał Zygmunt Chajzer. Jednocześnie wstąpiła we mnie nowa nadzieja, że skoro tak, skoro pewne źródła są ukrywane, tzn. że pisząc historię, nawet w wersji globalnej, nie trzeba być wtajemniczonym w dostęp do źródeł, a jednocześnie pozostać wiernym temu jerozolimsko – ateńsko – rzymskiemu prawu logiki, któremu tak hołduje prof. Chodakiewicz.

 

Jaki zatem morał z tego mojego dzisiejszego opowiadania? Jaką rolę pełnią uniwersytety, skoro nie udostępniają masowo źródeł dla amatorów, pracujących w bankach, żeby po godzinach udzielania kredytów i zakładania kont, mogli sobie przejrzeć, co na temat Boga myślał sobie pewien niemiecki augustianin? Taka wiedza zburzyłaby im to jerozolimskie 2+2? No i najważniejsze, co jeszcze ukrywają przed nami uniwersytety i ich pracownicy? Wszystkiego ujawnić bowiem nie zdoła w pojedynkę szanowny i czcigodny ks. profesor Tadeusz Guz.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka