Prorok.Lebioda Prorok.Lebioda
282
BLOG

Zasadnicza służba wojskowa - okiem wojaka Szwejka.

Prorok.Lebioda Prorok.Lebioda Rozmaitości Obserwuj notkę 1

 Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jaka jest każdy widzi. Żarty się skończyły dawno temu. Teraz tylko stalowe nerwy chłopaków i dziewczyny na granicy i rozsądek mogą nas uratować przed rozlewem krwi. To nie jest metafora i przesada. W takich chwilach odzywają się głosy różnych mędrków i "ekspertów" od wszystkiego, że armię mamy "do dupy", "za mała", a właściwie to trzeba wrócić do armii z poboru i przywracać obowiązkową służbę wojskową. Super chciałoby się rzec. Wspaniale nawet. Chłopaki w kamasze, a kobiety na traktory czy jakoś tak to szło? Już raz to przerabialiśmy moi drodzy. Już raz taką armię mieliśmy. Widziałem ją. Byłem w niej. Czułem i smakowałem ją przez ponad 5 lat. I powiem wam jedno. Lepiej wziąć pieniądze przeznaczone na taką armię i wrzucić do Wisły. Wyjdzie na to samo. Opowiem wam jak wyglądała armia w latach 1995-2000. Od lipca 1995 do października 2000 roku, kiedy ją opuszczałem.

Do wojska trafiłem w lipcu 1995 roku. Głównie na własne życzenie, lenistwo i brak myślenia. Po co mi szkoła itd. Wiem lepiej niż ci durni rodzice. Nie będę opisywał gdzie dokładnie. Wątpie, żeby ktoś z wtedy służących był jeszcze w wojsku, ale nie będę ryzykował. Trafiłem do Żandarmerii Wojskowej. Miałem średnie wykształcenie, plus wymagane 180 cm wzrostu minimum. "Unitarka" jak to unitarka. Człowiek młody, wystraszony. Co zapamiętałem to używane mundury i buty. Nie dali nam nowych. Wszystko po kimś. Nowe dostaliśmy tylko gacie GBS-y (gacie bojowo-sportowe jak je nazywano). I kąpiel raz w tygodniu. Zmiana bielizny osobistej też raz w tygodniu. Lato, upał. Spoceni i w brudnych, śmierdzących gaciach. Wyobrażacie sobie jak śmierdzieliśmy? Były 2 prysznice "na kompanii". Tyle, że po "capstrzyku" zakaz wychodzenie z izby, wszyscy leżą na łóżkach. Kto się zdążył wykąpać na 200 chłopa, 2 prysznice to zdążył. Po czym zakładał na siebie śmierdzące gacie i mundury. Syf i ubóstwo. Dowódcami drużyn i plutonów byli u nas elewi ze Szkoły Chorążych. Z nami, szwejkami z poboru mieli praktyki z dowodzenia, na ocenę więc się starali. Jak wyglądało to w liniówce, gdzie dowódcami drużyn są kaprale też z poboru, którym "wisi" to czy coś umiesz czy nie byle był "spokój na kompanii" wole nie myśleć. Po przysiędze szkolenie "specjalistyczne". To szkolenie to była całkowita strata czasu. Uczyli nas jednego, po czym po zakończeniu szkółki na miejscu służby musieliśmy się uczyć jak się żyje w ŻW naprawdę. Tak jest jak za szkolenie biorą się teoretycy od pisania konspektów. To właśnie zapamiętałem ze szkolenia. Papiery. Wojsko stało papierami. Jak wpisane w zeszyt szkoleń, że odbyliśmy jakieś strzelanie to pewnie odbyliśmy? Gówno prawda. Przez całe 5 lat nie rzucałem granatem bojowym. A powinienem co rok. Strzelania nocne? Nie żartujcie komu z kadry by się chciało włóczyć po nocy. I ryzykować, że ktoś odstrzeli sobie nogę. Jedno podstawowe strzelanie przez 3 miesiące miałem. Tak zwaną "jedynkę". Z kałacha starszego od mojego ojca, z pozycji leżącej. Reszta szkoleń "bojowych" ? Na papierze. Taktyczny tor przeszkód? Widziałem na filmach. Ogólnie po wyjściu ze szkółki byłem zaledwie przeszkolonym "cieciem", a nie prawdziwym żołnierzem. Nie wiem jak wyglądało to w innych formacjach. Może gdzieś tam była prawdziwa szkoła żołnierki. Ja jej nie widziałem. Za to papier przyjmował wszystko. Podpisywaliśmy jakieś zeszyty, że szkolenie się odbyło i gra muzyka. Wyszkoleni. Armia tamtego czasu to była armia biedy. Nie było na paliwo do samochodów, na ostrą amunicję, na porządne mundury. Na nic.

 Potem trafiłem do Placówki Żandarmerii Wojskowej w jednym z zachodniopomorskich garnizonów. I tu zetknąłem się z tym, co na zawsze wzbudziło we mnie odrazę do armii z poboru. Nasi przełożeni to jeszcze po poprzednim systemie głównie ludzie z WSW. W garnizonie? Przekrój społecznego syfu. Mała mieścina, żyjąca głównie z wojska i dla wojska. I kradnąca, kombinująca, pijąca masa wojaków Szwejków. Nikomu w armii z poboru na niczym nie zależy. Żaden z tych co go wzięli siłą nie myśli o niczym poza tym, ile do żołdu, ile do wyjścia i jak mało "dziadkowi" zostało. Fala. Słynna wojskowa fala, już wtedy powoli dogorywująca, ale jeszcze funkcjonowała. Prześladowanie "młodych". I kadra zawodowa. Zainteresowana jedynie tym, żeby w papierach grało, żeby dali "mundurówkę". I kogo gdzie przenieśli, albo przeniosą jutro. Kadra zawodowa jednostek niby "liniowych" to gryzipiórki. Biurokraci. Urzędnicy poubierani w mundury, żaden z nich nie wąchał prochu innego niż na strzelnicy. Nic nie wiedzieli o wojnie, o tym jak "dowodzić", a nie tylko zarządzać codziennym sprzątaniem.

 Służąc w ŻW zetknąłem się z każdym przejawem wojskowego syfu. Pijaństwo na służbie, kradzieże w jednostce. Okradanie jednostek przez cywilów. Wszystko to prędzej czy później wpadało w ręce żandarmerii. Wykryto pewnie promil tego co się działo naprawdę, lub to co donieśli usłużni "ozi" (osobowe źródło informacji).

Armia tamtego czasu nie nadawała się do niczego. Ta armia, którą ja widziałem nie obroniłaby sracza w Usnarzu Górnym, nie mówiąc o granicy czy czymkolwiek takim. To była armia wojaków Szwejków. I gryzipiórków w mundurze. Armia liczygaci, zarządców tego czy innego magazynu. Armia przejadająca miliony, bo liczniejsza niż dzisiejsza. I z której w razie prawdziwej wojny pożytek byłby żaden. Pamiętam ćwiczenia rezerwy. Jednostka zmobilizowała się jak na czas "W". Wezwano te setki "tatusiów" 30,40 i 50 latkowie. 3 dniowe ćwiczenia w chlaniu i skakaniu przez płot, bo nic innego nie dało się z tymi ludźmi przeprowadzić. To było święto armii z masowego poboru. Kto z nich (lub dzisiaj ja , jako żołnierz rezerwy) miałby ochotę uczyć się obsługi tego czy innego nowego sprzętu. Żyjemy swoim, cywilnym życiem. Mamy rodziny, dzieci, pracę i problemy dnia codziennego. Nie w głowie mi wojsko.

Armia, której potrzebujemy to armia ochotników!! Ludzi, którzy chcą. Którym zależy. Którzy wiedzą po co idą w kamasze. Wiedzą, że mogą żreć piach, błoto na poligonie, że będą się szkolić w zabijaniu innych ludzi możliwie szybko i sprawnie. Armia wysoko opłacanych specjalistów i armia "terytorialsów", którzy chcą się szkolić. Armia, którą dowodzą ludzie z doświadczeniem na misjach NATO, w Afganistanie, Iraku, a nie dowódcy od inspekcji latryny i zliczania gaci w magazynie czy się wszystko zgadza. I armia mająca szacunek do swoich przełożonych. Do oficerów i podoficerów. Tego się nie da zrobić z wojakiem Szwejkiem z przymusu!

Każdy kto dzisiaj nawołuje do powrotu do zasadniczej służby wojskowej nie wie o czym pisze i mówi. Nie marnujmy tego co udało się osiągnąć nawet w ograniczonym zakresie, ale jednak. Armii ochotniczej i WOT. Oni wiedzą po co tam są. I dlaczego. I jak przyjdzie rozkaz to go wykonają, a nie zarzygają się w pijanym amoku po żołdzie. Dziękuje za taką armię.Służyłem jak żołnierz nadterminowy (taka hybryda ni to zasadnicza służba ni to zawodowy) na 4 letnim kontrakcie. Widziałem różne rzeczy. O wielu nie chce pisać otwarcie nawet dzisiaj. Po 21 latach.Nigdy więcej armii z poboru.


Jak każdy prorok. Wiem to i owo dlatego mnie powieszą, spalą albo ukrzyżują:D

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości