Premier Tusk chyba nie sądził, że "rząd zderzaków" okaże się takim "niewypałem" (fot. flickr.com_photos_kancelariapremiera)
Premier Tusk chyba nie sądził, że "rząd zderzaków" okaże się takim "niewypałem" (fot. flickr.com_photos_kancelariapremiera)
Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz
595
BLOG

„Zderzaki” ciągną rząd Tuska na dno

Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz Polityka Obserwuj notkę 0

Miały być „zderzaki”, a skończyło się na bolesnym zderzeniu z rzeczywistością. Czy mamy się więc spodziewać zmian personalnych? Możliwe, ale byłyby one jednoznaczne z przyznaniem się premiera Donalda Tuska do pomyłki przy obsadzaniu stanowisk ministerialnych. A jak czas pokazał, tych pomyłek było więcej niż nawet krytycy ekipy rządzącej przypuszczali.

Kiedy Tusk ogłosił szereg zaskakujących nominacji ministerialnych, komentatorzy sceny politycznej, jak i sami politycy, podzielili się na dwa obozy. Jedni zachwycali się geniuszem strategicznym premiera, który w "rządzie zderzaków” miał być wodzem silnym i panującym niepodzielnie.

Inni krytykowali Tuska i szydzili z niego. Zarzucali mu, że za cenę politycznej dominacji nad swoim rządem oddał kwalifikacje osób do niego wchodzących i celowo pozbył się silnych osobowości, które mogłyby mu w przyszłości zagrozić. Wieszczyli mu, że prędzej czy później za taką „rządową prowizorkę” zapłaci. I teraz właśnie płaci.

Chociaż nowy gabinet Tuska działa zaledwie od kilku miesięcy, próżno wśród najważniejszych ministerstw szukać takiego, które wizerunkowi Rady Ministrów jeszcze nie zaszkodziło. Obiecano trudne reformy i modernizację Polski w ciężkich czasach, a jest stagnacja i dobrze wyborcom znane kunktatorstwo. Zapewne jest to wynik spadającego poparcia sondażowego i widocznej gołym okiem indolencji niektórych ministrów. Jednak, nie to obiecywano Polakom. Nie tak miało być.

Można powiedzieć, że co minister, to jakaś wtopa. Mniejsza, większa, kolosalna. To już bez różnicy. Ot, minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Chociaż projekt ustawy refundacyjnej został przygotowany przez jego poprzedniczkę, minister Ewę Kopacz, to on stał się twarzą porażki tego dokumentu i wielkiej wpadki rządu. To on musiał odbierać baty od całej branży medycznej, jak ona długa i szeroka.

I przyznaję, zniósł tę niewdzięczną i jakże upokarzającą rolę bardzo dzielnie. Szacunek za to. Niemniej jednak, stał się twarzą istotnej porażki rządu Tuska, ergo - niedługo zużyta twarz może zostać zastąpiona nową. Czy lepszą? Chyba nie o to w tej zabawie chodzi. A szkoda.

Ministrowie administracji i cyfryzacji oraz kultury i dziedzictwa narodowego, a więc Michał Boni i Bogdan Zdrojewski. Ten duet przez cztery lata pracował nad niezwykle ważnym dla większości Polaków dokumentem - umową ACTA. Jednak, w jakiś dziwny sposób, zapomniał ich o wspomnianych pracach poinformować. A kiedy mleko już się wylało, starali się improwizować i ratować tym, że przecież coś tam zrobili w ramach konsultacji. „Coś” to za mało.

Premier raz ich wspierał, raz łajał, nie mogąc się zdecydować na czym wyjdzie lepiej. I tak od kilku tygodni ci dwaj stali się jednymi z najbardziej nielubianych polityków w historii III RP. A co za tym idzie, istotnie ciążą wizerunkowi gabinetu Tuska. Ten jednak na razie nie chce ich zdymisjonować. Jednak w obliczu ostatnich, katastrofalnych wyników sondażowych, Boni i Zdrojewski w zasadzie siedzą na walizkach.

„Złotousta” minister sportu i turystyki Joanna Mucha. Moim zdaniem, ta pani powinna nauczyć się raz na zawsze, że jak głosi stare przysłowie - mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Niestety, ona najwyraźniej uwielbia srebro. Więc mówi, mówi dużo, i niestety - często bez sensu. O starszych ludziach chodzących do lekarza dla rozrywki, niechęci wykształconych Polaków do pracy za „marne” siedem tys. zł netto czy Superpucharze Polski i „wybieraniu” jego uczestników.

Kiedy nie mówi, a działa, szef rządu zachwycony też pewnie nie jest. Zapowiadała, że jej doradcą będzie była gwiazda Juventusu Turyn, AS Romy i reprezentacji Polski Zbigniew Boniek. Szkoda tylko, że popularny „Zibi” nawet nie został o tym poinformowany. Na wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportu powołała niejakiego Marka Wieczorka - szefa sieci salonów fryzjerskich, z usług których korzystała. Co więcej, jak niepodległości broniła kwalifikacji owego dżentelmena.

Z kolei pracownikom Narodowego Centrum Sportu przyznała premie za oddanie Stadionu Narodowego, kiedy nie została na nim rozegrana nawet minuta oficjalnego meczu. A zamiast przyjść do programu „Cafe Futbol” i wytłumaczyć Polakom zawiłości związane z największą polską areną Euro 2012, wolała wokół tegoż stadionu pobiegać. 

Premier Tusk, znany pasjonat sportu, mimo powyższych faktów ciągle wspiera minister Muchę. Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Mucha jest jedną z najczęściej i najmocniej krytykowanych osób z gabinetu Tuska. A ponieważ rządowy statek zaczyna coraz szybciej nabierać wody, niedługo będzie trzeba pozbywać się niepotrzebnego balastu. Chyba łatwo się domyślić, kto zajmie w tej kolejce jedno z czołowych miejsc?

Ale na tym nie koniec. Minister finansów Jacek Rostowski, chociaż nie krytykowany z taką siłą jak w minionej kadencji, nadal nie jest ulubieńcem Polaków. Tym razem do takiego stanu rzeczy przyczyniło się planowane wydłużenie wieku emerytalnego. Ma to podobno uzdrowić polskie finanse. W jakim stopniu i na jak długo? To już temat mocno kontrowersyjny, a wyborcy najoględniej mówiąc - zachwyceni tym pomysłem nie są.

Jednak szef tego resortu o swoje stanowisko bać się nie musi, bez względu na nastroje społeczne i wyniki sondażowe. Duet Rostowski & Tusk jest nierozłączny. Pierwszy wypromował drugiego, a drugi ratował pierwszego, kiedy ten miał kłopoty. Dlatego albo razem osiągną szczyt, albo także razem pójdą z hukiem na samo dno.

Premier Tusk musi się też bacznie przyglądać ministrowi spraw wewnętrznych Jackowi Cichockiemu. Dlaczego? Otóż dlatego, że ten pan na kilka miesięcy przed Euro 2012 postanowił urządzić kapitalny remont w polskich służbach mundurowych. Zaczął od pozbycia się swojego zastępcy - nadinsp. Adama Rapackiego. Potem to samo uczynił z Komendantem Głównym Policji - Gen. insp. Andrzejem Matejukiem.

Po odejściu wspomniane dwójki, zwłaszcza zaś Matejuka, na niższych szczeblach policji doszło do szeregu dymisji i odejść. Koniec końców, wielu bardzo doświadczonych dowódców pożegnało się ze służbą. Ludzi z sukcesami i po specjalistycznych szkoleniach trzeba teraz na gwałt zastępować. A wiadomo, co wtedy dzieje się z jakością.

O proponowanej reformie emerytur dla służb mundurowych wspominać już nawet nie będę. Niemniej jednak, minister Cichocki sprawia wrażenie krynicy wiedzy wszelakiej. Byle tylko z tą swoją nieomylnością nie przesadził, bo w rządzie nieomylna może być tylko jedna persona.

Przez długi czas wpadek unikał minister transportu Sławomir Nowak. Przyznam się, że aż byłem zdziwiony. Niestety, ostatnio został zmuszony do ogłoszenia informacji, którą Polacy spodziewali się usłyszeć prędzej czy później. A mianowicie, że autostrad na Euro 2012 nie będzie. Których? Na pewno A1 i A4, a zapewne także A2. I nie chodzi już nawet o ich ukończenie, ale nawet o przejezdność. Cóż, pan minister uznał najwyraźniej, że jak spadać, to od razu z bardzo wysokiego konia.

Na koniec tej rządowej wyliczanki kilka słów o sprawiedliwości. A więc o szefach resortu obrony narodowej i sprawiedliwości, czyli Tomaszu Siemoniaku i Jarosławie Gowinie. Na pracę obu cień położyła afera z próbą samobójczą płk. Mikołaja Przybyła i zażarty konflikt między prokuraturą wojskową i cywilną. Żaden z nich na razie nie potrafił tej sprawy rozwiązać.

W dodatku, Gowin (do czasu objęcia teki jeden z najgorliwszych w szeregach PO krytyków rządu Donalda Tuska) zaczął się Prezesowi Rady Ministrów sprzeciwiać w pewnej istotnej kwestii. Minister sprawiedliwości nie zamierza bowiem pozbawiać sędziów i prokuratorów przywilejów emerytalnych, chociaż wcześniej zapowiadał to sam premier Tusk. Czyżby kolejny konflikt na linii Gowin - Tusk? A może to już czas, by pozbyć się z rządu wiecznie niewygodnego lidera prawego skrzydła PO?

Na koniec, a jakżeby inaczej, sam premier Tusk. Lider PO stara się wykorzystywać swoją starą, sprawdzoną metodę, a więc znikać z pola widzenia właśnie wtedy, gdy wybucha jakiś kryzys i narasta społeczne niezadowolenie. Jednak już dwukrotnie, w przypadku ustawy refundacyjnej i umowy ACTA, sztuczka autorstwa najbardziej znanego spin doctora Platformy Obywatelskiej Igora Ostachowicza zawiodła.

Chociaż Tusk stara się uczynić twarzą każdego z pojawiających się kryzysów konkretnego ministra, to koniec końców już dwa razy sam musiał stawić czoła problemom. A takich wyzwań zapewne czeka go jeszcze więcej, o ile oczywiście nadal zamierza reformować Polskę, a nie ratować słupki sondażowe. A że mowa o polityku, więc nigdy nic nie wiadomo. Na słowo radzę nie zawierzać. Rozliczanie z czynów – to już bardziej. O ile będzie z czego rozliczać.

Obecna sytuacja i sposób działania rządu muszą niezwykle cieszyć wszystkie partie opozycyjne. Zwłaszcza zaś Prawo i Sprawiedliwość, które zazwyczaj najzajadlej atakowało PO i ekipę Tuska. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - opozycja nie musi robić właściwie nic, by odrabiać sondażowe straty do zwycięzców wyborów z 2011 roku. Jak pokazały ostatnie miesiące, wystarczy dać im swobodnie działać. Oni sami dokończą dzieła. Czyż nie jest to wymarzona sytuacja dla partii opozycyjnych?

Warto też zwrócić uwagę na Polskie Stronnictwo Ludowe, które w sposób wręcz zadziwiający ucieka spod topora, pod który z uporem pcha się premier Tusk i jego ministrowie. A to przecież koalicjant! Szefowie resortów z ramienia PSL (Władysław Kosiniak-Kamysz, Marek Sawicki i Waldemar Pawlak) stali się niemal niewidoczni, ale przy fatalnym wizerunku większości ministrów PO jest to osiągnięcie na miarę sukcesu (sic!).

Poza tym, Pawlak pokazał już w przeszłości, że ma imponujący polityczny instynkt samozachowawczy i doskonale wie, w którym momencie opuścić tonący statek, aby nawet nie zamoczyć nogawki spodni. Tak właśnie stało się w 2003 roku, kiedy PSL głosowało przeciwko jednemu z projektów koalicjanta (Sojuszu Lewicy Demokratycznej), za co zostało wykluczone przez premiera Leszka Millera z koalicji. Można jednak stwierdzić, że była to świadoma i skalkulowana decyzja „ludowców”, na której całkiem dobrze wyszli.

Porównując działania PO z pierwszej i drugiej kadencji, ugrupowanie Tuska można chyba nazwać „partią status quo”. Kiedy stara się utrzymać aktualny stan rzeczy jest dobrze, kiedy podejmuje jakieś własne działania i stara się realizować autorskie projekty, zaraz zaczyna się dramat.

Trzeba jednak pamiętać, że sztuką jest właśnie umiejętne rządzenie, a nie umiejętne uchylanie się od ryzyka. Jeżeli obecnie najlepiej ocenianymi ministrami PO są ci, którzy nie robią nic lub po prostu się „nie wychylają”, to moim zdaniem mamy do czynienia z sytuacją patologiczną. Jak sama nazwa wskazuje, rząd ma rządzić, a nie być rządzonym. Ale rządzić dobrze i skutecznie, to już jest sztuka, do której potrzeba czegoś więcej niż „zderzaków”.

"Człowiek rośnie w grze o wielkie cele" - Friedrich Schiller "Osiąga się triumf przez zwalczanie trudności" - Victor Marie Hugo "Fortuna boi się odważnych i uciska bojaźliwych" - Seneka Młodszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka