Jak nie leki to internet, jak nie internet to alkohol. Wygląda na to, że po walce o wolność w internecie Polaków czeka walka o prawo do spożycia właśnie. Polska przychyliła się bowiem do wprowadzenia na terenie Unii Europejskiej modelu „zarządzania” sprzedażą alkoholu znanego z krajów skandynawskich. Notowań rządu Donalda Tuska z całą pewnością to nie poprawi. W Polsce na trunki wysokoprocentowe ręki podnosić nie wolno.
- Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo - mawiał o alkoholu jeden z najwybitniejszych poetów XX wieku Charles Bukowski.
Zawsze niezwykle lubiłem twórczość Bukowskiego. Jego dystans do świata, ironię i sarkazm, nonkonformizm i absolutny brak poprawności politycznej. Powyższe kilka zdań również sobie cenię, ponieważ mimo swojej prostoty, a także pewnego moralnego i światopoglądowego ekshibicjonizmu - ujmują sedno sprawy. To, z czym gdzieś w głębi większość ludzi się zgadza, kiedyś zgadzała lub będzie się zgadzać w przyszłości.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, Polska krajem pijaków nie jest. Nigdy nie była i pewnie nigdy nie będzie. A panujący w Europie mit o Polakach-alkoholikach jest mocno przekłamany. Ale żeby nie było, umówmy się – lubimy sobie wypić. Bez względu na wiek, płeć, poglądy polityczne czy status ekonomiczny.
Teraz okazało się, że i to władza planuje nam utrudnić. Że niby chce rozwiązać w ramach Unii Europejskiej nasze „problemy alkoholowe”. Ale jakie problemy ja się pytam? To chyba politycy mają jakiś problem, skoro kolejna umowa międzynarodowa przeszła w czasie polskiej prezydencji bez echa, a wyborcy dowiadują się o niej dopiero w dniu dzisiejszym?
Postanowienia nowego dokumentu, silnie lobbowane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), mogą wejść w życie już w kwietniu, o ile oczywiście Parlament Europejski przegłosuje kontrowersyjny akt prawny. A co rządzący mogą nam zafundować, bo to zapewne interesuje największą liczbę czytelników?
Prohibicję niemalże, brzmi odpowiedź. Wzór handlu alkoholem ma być zaczerpnięty z krajów skandynawskich. A to nie wróży nic dobrego. Co więc nas czeka?
- przejęcie sprzedaży alkoholu przez państwo
- umieszczenie sklepów z alkoholem tylko na obrzeżach miast
- ograniczenie godzin pracy sklepów z alkoholem do ośmiu dziennie
- praktycznie całkowity zakaz reklamy i marketingu wyrobów alkoholowych
Nie trzeba mieć ani IQ na poziomie 150, ani być politykiem czy konstytucjonalistą, żeby dostrzec absurdalność tych postanowień. Każde z nich godzi w pokaźną liczbę wolności obywatelskich czy naszych konstytucyjnych praw. Zwłaszcza zaś przejęcie branży alkoholowej przez państwo budzi moje szczególne obawy. Z drugiej strony, wyjaśnia to doskonale, dlaczego
resort zdrowia zaakceptował wspomniany dokument bez słowa krytyki.
Przejęcie handlu alkoholem oznaczałoby dla budżetu Polski niewyobrażalne wręcz zyski. Przynajmniej w krótkotrwałej perspektywie, do momentu rozkwitu „alkoholowego podziemia” i „domowego bimbrownictwa”, czego na pewno nie udałoby się uniknąć. A czy w czasach kryzysu, szukania oszczędności wszędzie i na wszystkim może być lepszy motyw działania niż astronomiczne zyski?
Wizja skończenia jak Skandynawowie mnie osobiście przeraża. Poczciwy monopolowy sprowadzony do rangi apteki ze specjalnymi medykamentami, a stare dobre pół litra czystej do roli ciężkiego antybiotyku na receptę? Obłęd! A po to wszystko będę musiał, jako mieszkaniec Warszawy, jeździć do jakiegoś Nadarzyna, Piaseczna czy innego Wołomina.
I jeszcze może, jak to w krajach skandynawskich ma miejsce, wprowadźmy centralny rejestr, w którym odnotowuje się miesięczne spożycie każdego szarego Kowalskiego. Tak, żebym broń Boże nie wypił w danym tygodniu czy miesiącu więcej niż przewiduje ustawa. A jeśli mi się zdarzy, to co? O 6.00 rano obudzi mnie Centralne Biuro Śledcze czy może zamkną mnie w klinice odwykowej?
Swoją drogą, Skandynawowie srodze się przeliczyli, sądząc że wspomniane regulacje rozwiążą ich problemy z alkoholem. Stało się wręcz przeciwnie. Zaczęli pić więcej, tyle że po kryjomu. Zakazane kusi bardziej, zawsze, to stara prawda. Więc nasi koledzy z północy piją w domowych zaciszach lub pędzą własny bimber, wymierzając solidny cios odpowiednim gałęziom gospodarki.
A i samo picie przybrało w ich wykonaniu dziwne kształty. Z racji, że nie mogą kupić tego alkoholu za wiele, magazynują go, robiąc zapasy krok po kroku. Przez tygodnie lub nawet miesiące. Cierpliwie. Kiedy już jednak mają wszystkich swoich „przysmaków” pod dostatkiem, siadają i piją. Piją aż im sił starcza, piją do końca. Swojego końca. Może w ten sposób nasz rząd chce ograniczyć wydatki na świadczenia społeczne? Całkiem sprytnie, muszę przyznać.
Już zresztą jestem sobie w stanie wyobrazić poruszenie tą kwestią na polskiej scenie politycznej, kiedy tylko panie i panowie z Wiejskiej zwietrzą, że można na całej sprawie ubić świetny polityczny interes. Nagle wszyscy, nawet ci od lat „zaszyci” czy zdeklarowani abstynenci, zaczną być pierwszymi obrońcami alkoholu nad Wisłą.
I tak, oczami wyobraźni, widzę prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego przepraszającego się z alkoholem i rozpoczynającego krucjatę na rzecz ochrony prawa do zakupu i spożycia trunków wysokoprocentowych. A za nim inni, Zbigniew Ziobro, Janusz Palikot, Leszek Miller...
Wszyscy nagle odkryją, że zawsze lubili i nadal lubią spożywać. Jakiż to będzie piękny obrazek - wywiady, happeningi, konferencje. Może nawet zakupy w monopolowym lub degustacje przed kamerami? Pełen asortyment, mówiąc językiem wiadomej branży.
Kwestia, którą w tym wpisie poruszyłem, jest niezwykle kontrowersyjna, ale i nie mniej interesująca. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę polskie przywiązanie tak do wolności osobistych, jak i, nie ukrywajmy, alkoholu. Można pisać o tym godzinami, poruszając coraz to nowe wątki. I jestem pewien, że tak właśnie będzie w nadchodzących dniach, tygodniach, a może nawet miesiącach.
Polacy w swojej historii przeżyli wiele, wiele byli w stanie tolerować, wiele wybaczyć czy zapomnieć. Przecierpieliśmy utratę niepodległości i własnego państwa, zniszczenia i okupację podczas II wojny światowej czy blisko pół wieku „opieki” Wielkiego Brata z Rosji. Dużo przeszliśmy, bardzo dużo.
Niech jednak żaden polityk nad Wisłą nie liczy, że ten naród przymknie oko na próbę zawłaszczenia przez państwo alkoholu i odebrania obywatelom swobodnego dostępu do trunków. Nie pozwoliliśmy politykom ograniczyć wolności w internecie, jednak dopiero teraz rząd może się przekonać, co znaczy wściekłość ludu.
Parafrazując klasyka, taka mała uwaga pod adresem pomysłodawców wprowadzenia tychże regulacji w Polsce: „Każdy polityk czy działacz, który odważy się podnieść rękę przeciwko napojom alkoholowym, niech będzie pewny, że mu tę rękę lud polski odrąbie”.