Za "stołki" w gabinetach politycznych ministrów płaci nie kto inny, ale podatnicy (fot. flickr.com/photos/randomorb)
Za "stołki" w gabinetach politycznych ministrów płaci nie kto inny, ale podatnicy (fot. flickr.com/photos/randomorb)
Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz
1043
BLOG

Gabinety polityczne - za nasze pieniądze, bez naszej wiedzy

Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz Polityka Obserwuj notkę 1
Chociaż epoka i ustrój się zmieniły, a gabinet polityczny nie jest już tożsamy z dawnym biurem politycznym, pewne „zwyczaje” próbę czasu przetrwały w stanie niemal nienaruszonym. Pracowników wciąż zatrudnia się tam na ilość, a nie na jakość. Na nią bowiem lepiej spuścić zasłonę milczenia. Przynajmniej w znacznej większości przypadków. 

Dlaczego o tym piszę? Jest co najmniej kilka ważnych powodów. Każdy kolejny rząd, kiedy jeszcze nie jest pewny, że tym rządem będzie - obiecuje nam-wyborcom „tanie państwo”. Do tego, aby było jeszcze bardziej podniośle i szlachetnie, zazwyczaj dodawana jest obietnica merytokracji. 

I chociaż opisany scenariusz powtarza się co wybory, to po ogłoszeniu wyników ja jeszcze tej merytokracji nie zauważyłem. Co więcej, nawet technokracji coraz ciężej się doszukać, skoro wielu ministrów jest obsadzanych na zasadzie wewnątrzpartyjnych rozgrywek politycznych. A efekty jakie są, każdy widzi. 

Nie inaczej jest, niestety, w gabinetach politycznych. A do przemyśleń w tej kwestii skłonił mnie jakiś czas temu bardzo sensowny artykuł w „Gazecie Wyborczej”. Okazuje się, że nasi ministrowie zatrudniają osób dużo lub wręcz dużo za dużo. Jednak, nie jest to jeszcze wiadomością najgorszą (bo szokującą to nie jest już na pewno). Kwalifikacje niektórych asystentów politycznych i doradców politycznych potrafią zjeżyć włos na głowie nawet łysemu.

„GW” w swoim artykule wzięła pod lupę szereg gabinetów politycznych i szereg współpracowników. Zadziwiająco wiele miejsca poświęciła jednak pewnemu duetowi - Michałowi Klimczakowi (asystent polityczny w gabinecie ministra transportu Sławomira Nowaka) i Dariuszowi Dolczewskiemu (doradca polityczny w gabinecie ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego). 

Pierwszy to dla mnie anonim, o drugim co nieco słyszałem. Ale sprawa zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłem poszperać głębiej. W końcu chodzi o pieniądze podatników, czyli też moje. Poszukałem, podzwoniłem, popytałem. Okazuje się, że wystarczy nieco chęci i odrobina wysiłku, a można się naprawdę wiele ciekawego dowiedzieć o ludziach, którzy (przynajmniej w teorii) mają reprezentować nasze interesy i służyć nam pomocą.

Zacznijmy więc od pana Dolczewskiego. Szef młodzieżówki Platformy Obywatelskiej, kandydat tej partii do Sejmu w wyborach parlamentarnych 2011, absolwent Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej oraz Zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie doradca polityczny w gabinecie ministra Boniego. 

- Minister Boni nie jest członkiem PO i myślę, że moja przynależność do Platformy nie miała znaczenia. Spotkaliśmy się na gruncie eksperckim. W poprzedniej kadencji pomagałem mu przygotować raport ''Młodzi 2011'' - odpowiedział, pytany przez dziennikarzy „GW” o to, jak dostał pracę w resorcie. 

W ministerstwie zajmuje się, jak sam powiedział "GW", telekomunikacją i pocztą, czyli sprawami, na których się zna. Czy aby na pewno? - On nigdy nie pracował w zawodzie. Nigdy nie miał też nic wspólnego z pocztą - przyznał mój, proszący o zachowanie anonimowości, rozmówca nr 1 (na potrzeby tego tekstu rozmówców będę numerować), który zna pana Dolczewskiego oraz jego tak polityczną, jak i zawodową historię.

Czym więc dotychczas zajmował nowo mianowany doradca polityczny? Sprawdziłem jego profil na serwisie goldenline.pl. Dopytałem też rozmówcę nr 1. 
 
styczeń 2004 - marzec 2006: Specjalista w Biurze Krajowym PO i Biurze Prasowym PO w Warszawie
kwiecień 2006 - luty 2007:Starszy specjalista w Klubie Parlamentarnym PO
listopad 2006 - październik 2010: Radny Dzielnicy Białołęka m. st. Warszawy
luty 2007 - listopad 2007: Asystent Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PO
listopad 2007 - listopad 2009: Doradca polityczny w gabinecie ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego
maj 2008 - grudzień 2009: Pełnomocnik MKiDN ds. organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej Euro 2012
styczeń 2010 - grudzień 2011: Kierownik Działu Digitalizacji w Narodowym Instytucie Audiowizualnym
maj 2010 - lipiec 2010: Koordynator projektów obywatelskich i frekwencyjnych w Sztabie Wyborczym Kandydata na Prezydenta Bronisława Komorowskiego
od października 2010: Radny m. st. Warszawy
od stycznia 2012: Doradca polityczny w gabinecie ministra administracji i cyfryzacji Michała Boniego
 
Pod względem politycznym powyższe CV wygląda imponująco, ale pod względem zawodowym... oceńcie Państwo sami. A to podobno kwalifikacje w tym drugim zakresie zapewniły panu Dolczewskiemu posadę u ministra Boniego. Posadę, dzięki której co miesiąc inkasuje, zgodnie z informacjami „GW”, 4,3 tys. zł brutto (do tego należy doliczyć między 2,5 a 3,0 tys. zł brutto pensji radnego).

Dlaczego minister zatrudnił szefa partyjnej młodzieżówki? - Bo daję mu szansę merytoryczną - zapewnił szef resortu w rozmowie z dziennikarzami „GW”. Po zapoznaniu się z informacjami od rozmówcy nr 1 nabrałem nieco podejrzeń, co do kompetencji pana Dolczewskiego. Już spieszę wyjaśnić dlaczego.

Zacznę więc od pracy dla ministra Zdrojewskiego. - Z gabinetu politycznego ministra kultury wyleciał, bo w ramach czasu pracy bardziej zajmował się zakupami na Allegro niż pracą. On jest w ogóle jakąś rodziną Zdrojewskiego, kuzynem. To od dawna było wiadomo, nawet w tym ministerstwie kultury. Tylko dlatego go „wstawili” na tego kierownika Narodowego Instytutu Audiowizualnego, a nie wypiep***** na zbity pysk - zdradził mi informator nr 2.

- On się w ogóle strasznie lubi „lansować” - iPhone, Twitter etc. Ma nawet ksywę „DolczeGabana” - dodał po chwili.

Z tymi portalami społecznościowymi coś chyba jest „na rzeczy”, bowiem szerszemu gronu wyborców pan Dolczewski jest znany z jednej „akcji” na Facebooku. Mam tutaj na myśli zamieszczenie filmu z kandydatkami Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu, w tle którego leciał znany utwór grupy Ascetoholix „Suczki”. Artyści zresztą zapowiedzieli pozwanie polityka do sądu, m.in. za naruszenie praw autorskich.

A co z panem Klimczakiem? Po odpowiednim researchu okazało się, że to też całkiem barwna postać. „GW” przypomniała jego słynną zapowiedź derbów Warszawy między Legią i Polonią na Facebooku. Obecny asystent polityczny ministra Nowaka napisał wtedy: ''Czarna dziwko, derby blisko''. Tymi słowami ówczesny szef Młodych Demokratów w Warszawie ściągnął na siebie lawinę kłopotów.

- Za ten wpis na Facebooku, co go „Fakt” opisał, to Klimczak został ukarany naganą przez Sąd Koleżeński PO. Żeby nie naciski Nowaka, to by go w Warszawie wywalili z PO. Zresztą, do czołowych polityków PO pisali w tej sprawie kibice Polonii, twierdząc, że to skandal. Cała akcja była z tym związana - wspomina rozmówca nr 3.

Przeszukałem więc forum Polonii Warszawa. I faktycznie, jest taki wątek, są wspomniane wpisy. Oto kilka z nich:

„Doszły mnie słuchy, że niedługo będą debatować nad wyrzuceniem go z partii. Dobrze byłoby wesprzeć tą sprawę paroma mailami” - Adriano

„Dobrze trzeba cisnąć pajacowi. Młody karierowicz się załamie jak go z PO wypie*****” - Piotrk_Ursynów
 
„Ciekawe czy ten idiota zdaje sobie sprawę z tego, że stadion miejski w Warszawie jest miejscem publicznym? Swoje przeprosiny może sobie w d... wsadzić. P... hipokryta” - Krsta
 
Ale to nie wszystko, co o panu Klimczaku można znaleźć. - Przed przyjściem do SMD (Stowarzyszenie Młodych Demokratów - przyp.) był kibolem i brał udział w „ustawkach”. Podobno psycholog mu zalecił, żeby się zajął polityką. Tak go chcieli „leczyć” z tego chuligaństwa - wyjaśnił informator nr 3.

Pan Klimczak jest też najmłodszym ze wszystkich pracowników gabinetów politycznych w rządzie premiera Donalda Tuska. Ma zaledwie 21 lat. Ale wcale nie to jest najbardziej szokującą informacją, jeśli o niego chodzi. Osobiście znam wielu młodych i bardzo kompetentnych ludzi.

Jednak okazało się, że asystent polityczny ministra Nowaka nie tylko nie ma ukończonych studiów, ale niczego też już nie studiuje. A zatem, legitymuje się zaledwie świadectwem maturalnym. I wyrzuceniem z I roku Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Jak to się ma do wspomnianej przeze mnie na początku tego tekstu meryto- i technokracji?

- To jest skandal! On nie ma żadnego wykształcenia, wywalili go ze Stosunków Międzynarodowych. Przecież to są banalne studia, jedne z najprostszych! - skomentował całą sprawę rozmówca nr 4. - Klimczak trzy razy nie zdał ekonomii - dodał po chwili, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

Kibicowanie kibicowaniem, nawet te „ustawki” można wybaczyć. Osobiście uważam, że każdy ma prawo do tzw. błędów młodości. Wszyscy zasługują na drugą szansę. Jednak brak wyższego wykształcenia czy większego doświadczenia zawodowego na takim stanowisku? I za to wszystko pensja rzędu nawet 3,2 tys. zł brutto (za dziennik.pl). Z pieniędzy podatników naturalnie.

Jak taki ktoś trafia w tak eksponowane miejsce, można by zapytać? Sprawę wyjaśniła rozmówczyni nr 5: „W sztabie wyborczym Bronisława Komorowskiego był „przydupasem” Karoliny Kleszcz (obecna szefowa gabinetu politycznego ministra Nowaka - przyp.) i ona go wprowadza w to towarzystwo. Ma też bardzo dzianego ojca, więc stawiał drinki tym wszystkim asystentkom, a one go potem wprowadziły”. 

Każdy z nas ma coś na sumieniu, to normalne. Ale są pewne granice i miejsca, w których rządzący określonych ludzi zatrudniać nie powinni. Jeżeli nawet nie z powodu zbyt małych kompetencji, to chociażby dla utrzymania zaufania wyborców i szacunku wobec pieniędzy podatników. 

A tak mamy przerost zatrudnienia w gabinetach politycznych. Znajdują się tam ludzie, których niekiedy w ogóle być tam nie powinno. Ministrom asystuje i doradza nawet po siedem osób, a np. zdaniem senatora Marka Borowskiego cztery to absolutne optimum. I jak tutaj nie mieć podejrzeń, że gabinety polityczne są „przyczółkami” dla partyjnej młodzieży? Są jednak pewne wyjątki, które przywracają nadzieję tym wyborcom, którzy już dawno zwątpili.

Za przykład w kwestii gabinetów politycznych i szanowania pieniędzy podatników postawić można obecnie dwoje ludzi - minister rozwoju regionalnego Elżbietę Bieńkowską i ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego. Oni nie zatrudnili u siebie nikogo. Można? Widać, że tak. Chociaż to ten sam rząd, tego samego premiera. Tyle, że wspomniany ministerialny duet jest bezpartyjny. I to zapewne właśnie tutaj leży rozwiązanie całej zagadki.

"Człowiek rośnie w grze o wielkie cele" - Friedrich Schiller "Osiąga się triumf przez zwalczanie trudności" - Victor Marie Hugo "Fortuna boi się odważnych i uciska bojaźliwych" - Seneka Młodszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka