Wczoraj obejrzany film „Rozstania i Powroty” (Breaking and Entering – tłumacząc tytuł fimu dosłownie: kradzież z włamaniem ) w reżyserii Anthony Minghella opowiadał o trudnej miłości i trudnych chwilach rodziny architekta-urbanisty Willa Francisa (Jude Law). Rodzina przeżywa trudne chwile związane z chorobą córki przyjaciółki Willa, cierpiącej na autyzm. Problemy rodzinne próbuje on leczyć pracą i odnosi znaczące sukcesy zawodowe. Wygrywają wielki przetarg, firma rozwija się. Zmieniają biuro na większe, choć lokalizują je w gorszej, choć wspaniale położonej w sercu Londynu, choć zaniedbanej i zniszczonej dzielnicy . Biuro pada ofiarą serbskich rabusiów, uchodźców z Bośni po ostatniej wojnie domowej. Młodociany rabuś – traceur (uprawiający PK) Mirsad, stracił na wojnie ojca Serba i mieszka z matką, bośniacką Muzułmanką Amirą (Juliette Binoche). Willowi udaje się wpaść na trop rabusia i poznaje jego matkę. Przeżywająca rozterki i kryzysy para rzuca się w wir romansu i namiętności. Matka romansuje próbując uratować syna i szantażem wymusić pomoc Willa, który próbuje coś zmienić w swoim życiu. Na koniec rozgoryczony postawą kochanki postanawia o wszystkim wyznać swej przyjaciółce Liv (Robin Wright Penn, znakomita rola drugoplanowa). Wszystko ma szczęśliwy finał, zgodnie z polskim tytułem. Liv i Will godzą się, Amira zaś z uwolnionym od zarzutów dzieki pomocy Liv i Willa Miradem powraca do Bośni.
Ta właśnie Bośnia i malutki wycinek jej kultury przywołana w tym filmie – trochę jej muzyki, folkloru i języka pozwoliło mi przypomnieć o mojej kilkudniowej i zapomnianej jakoś przeze mnie wyprawie. Otóż Pojechałem jakiś czas temu do Sarajewa i Zenicy, zdązyłem zajrzeć do Mostaru. Sarajewo było wspaniałym miastem Jugosławii i gościło nawet olimpiadę w 1984 roku. Potem padło ofiara nacjonalizmu. Nagromadzona przez Tito wewnątrz Bośni mieszanka kulturowa i narodowościowa eksplodowała. W ludzkich sercach zagościła nienawiść, chyba na zawsze…Uległem podobnie jak mój syn fascynacji tym miastem i jego zróżnicowania. Oczywiście nie starczyło mi dosyć czasu, aby wszystko obejrzeć i wszędzie wsadzić swój wścibski nos. Jednak starałem się i sporo udało mi się zachować na karcie pamięci aparatu foto. Jak to zwykle bywa obejrzałem centrum i miejsca szczególne, jakie pokazali mi moi nowi znajomi. Kraj zniszczony wojną, próbuje się podnosić. Na pewno ma ogromny potencjał turystyczny. Mamy tu ciekawe i odmienne zwyczaje, dobra kuchnia, przepięknie krajobrazy. Ludzie są przyjaźni i nadspodziewanie dobrze nastawieni do Polaków. Na razie nie udało mi się odpowiedzieć na pytanie czemu, może po prostu są dobrze nastawieni do wszystkich.... Specjalnie biznesu tam nie zrobiłem, jednak byłem bardzo zadowolony, ze mogłem coś zobaczyć…Może następnym razem poznam kraj i ludzi lepiej, kto wie, w końcu Europa kurczy się tak szybko…ba, świat sie kurczy w dobie netu...