Vegas nocą...
Vegas nocą...
dry dry
1216
BLOG

Ziemia obiecana - USA

dry dry Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 31

 

Tak się składa, że lubię na wszystko patrzeć obrazami czy poprzez formy przestrzenne. Zawsze więc mam takie skojarzenia „wizualizacyjne” i oglądając obrazy, filmy czy naturę mam takie wyskakujące migawki z przeszłości. Tak mi się wszystko właśnie układało oglądając przepiękny film „Love Ranch”. Sam film jest osadzony na kanwie zdarzeń i ludzi z przeszłości, z lat 70tych w USA, w stanie Nevada. Film jest fabularny oczywiście i jest wizją scenarzysty, jednak osadzoną w realiach ówczesnych czasów. Opowiada o pierwszym legalnym domu uciech cielesnych („Love Ranch”) prowadzonym przez malowniczą parę Grace i Charciego Bontempo ( Helen Mirren i Joe Pesci). Ona trzyma wszystko żelazną ręką bazując na doświadczeniach swego życia i dzieciństwa w tego typu działalności, on mając kryminalną przeszłość dba o rozwój „biznesu”. Korzysta też pełnymi garściami z możliwości jaki daje tego typu „biznes” i ma szerokie znajomości lokalne w światku miejscowej elity. Pewnego dnia wpada na pomysł organizacji walk bokserskich i sprowadza „na ranczo” zawodowego boksera z Argentyny, Armando Bruzę (Sergio Peris-Mencheta), który ma szansę walczyć o mistrzostwo świata z Alim lub Frazerem. Jego menadżerką zostaje Grace. Zupełnie niespodziewanie między sporo młodszym bokserem po przejściach i pogodzoną ze swym losem bizneswoman nawiązuje się płomienny romans, a ich życie zatacza zadziwiające kręgi, prowadzące do niezwykłego zakończenia. Film obrazuje typową amerykańską mentalność osadzoną między okowami konserwatyzmu i stereotypów mieszczańskich, rewolucję seksualną okresu flower-power, tygiel kulturowy wielu nacji budujących dobrobyt mieszczański i styl życia - żyć jak najszybciej i jak najwięcej niego czerpać aby wszystkiego w nim zdążyć zasmakować. Cudny film o ludzkich losach i życia niespodziankach, a wszystko w scenerii Nevady: Reno i Las Vegas, gdzie spędziłem trochę czasu. Patrząc na tę historie i znajome mi miejsca, widząc reakcje ludzi dosyć niezwykłe jak na USA z powodów moralnych czy środowiskowych miałem duży ubaw wspominając tak sobie. Znalazłem też parę zdjęć. Niestety był to mój początek ery cyfryzacji, więc zdjęcia są słabiutkie, podobnie jak i aparacik jakim wtedy się posługiwałem. Wiele zdjęć zaginęło mi też w „matrixie”…Zostały wiec tylko wspomnienia i obserwacje poczynione w tym innym świecie, gdzie ludzie przyjeżdżają tylko po to żeby zapomnieć o swoim normalnym życiu i „ dać czadu”. Nie do pojęcia dla mnie jest, że każdy Amerykanin marzy, aby pojechać tam choć raz w życiu. Zaliczyłem kiedyś taką podróż właśnie ze wschodu na zachód USA dziwując się takimi miejscami jak Los Angeles, czy Las Vegas. Lecz cóż…co kraj to obyczaj, kontrasty, różne prawa w miejscach dzielących raptem kilkaset/kilkadziesiąt kilometrów. Przeżyłem tam ciekawe historie poddany raz prowokacji policyjnej, innym razem kontrolowany przez policję w specjalnej maszynie na lotnisku i wyszło, że miałem kontakt z materiałami wybuchowymi. Pewnie bym nie zdążył na samolot, gdyby nie to, że znam dobrze język, realia i sposób myślenia Amerykanów wynikający z doświadczeń nabytych w młodości i dojrzałym życiu w tym kraju… Tak więc trochę zdjęć z szalonych lat pozostało, chociaż część wspomnień wyskakuje mi w głowie oglądając je i można wspominać wspaniałe czasy tam spędzone w sumie nie tak dawno temu..
Acha, polecam gorąco „Love Ranch” w reżyserii Taylora Hackforda z znakomitymi rolami Helen Mirren i Joego Pesci – etatowego gangstera od kasyn (Kasyno Martina Scorsese przykładowo, lecz to już inna historia…)
 
P.S. Atomosferę tamtych, filmowych czasów najlepiej oddaje oczywiscie Elvis, a dzisiejszych - koncert Rammstein...
 
 
 
 

Zobacz galerię zdjęć:

Siedlisko kiczu, czyli Strip w Las Vegas
Siedlisko kiczu, czyli Strip w Las Vegas sztuczny wulkan odpala. Ja ci wszyscy ludzie wokół się tym afektowali...dziwne... sztuczny wodospad... Moja gwiazda w alei gwiazd w L.A :) w koncu tylko 1/2 h lotu z Las Vegas, autem też bliziutko... plaża w Santa Monica...nic nadzwyczajnego... Grauman's Chinese Theater Galaxy L.A. schody do sławy :) i same schody sławy wewnątrz. sporo blichtru oczywiscie... w tym budynku wszystko sie zaczęło: Hollywood Roosvelt Hotel i przez NYC do domu...jeden z symboli NYC i Manhattanu mój ulubieniec na Manhattanie.Flatiron (Fuller)Building 175/5th Avenue, NYC. 1902 r.
dry
O mnie dry

"Nothing in the World is so powerful as an idea. A good idea never dies and never causes changing its form of life". Frank Lloyd Wright.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości