Copyright by CMJP2 2013
Copyright by CMJP2 2013
Dziedziniec Dialogu 2013 Dziedziniec Dialogu 2013
695
BLOG

Dialog: bezwarunkowy czy z zastrzeżeniami?

Dziedziniec Dialogu 2013 Dziedziniec Dialogu 2013 Rozmaitości Obserwuj notkę 14

Wyznaję: Listu Episkopatu Polski na Dzień papieski (13 października) wysłuchałem dzisiaj z rosnącym zakłopotaniem.

Biskupi zaczynają od rozpoznania, które trafia do mnie bez reszty, bo to dramat, który nas dotknął: „Ostatnie lata pokazały, z jaką trudnością przychodzi nam prowadzenie dialogu. Zauważa się to w wielu dziedzinach życia: w rodzinie i w pracy, w życiu społecznym i w polityce, w relacjach z bliskimi i z obcymi, którzy do nas przybywają”. Gdyby poetyka tego rodzaju wystąpień na to pozwalała, należałoby rzecz przedstawić ostrzej. Co gorsza, w samym Kościele źle się pod tym względem dzieje – nie jest to przecież żadną tajemnicą. Więc świetnie, że dostojne grono wykorzystuje Dzień Papieski (pod hasłem „Jan Paweł II – papież dialogu”), by złu zaradzić. Mało które gremium ma wciąż jeszcze tytuł do tego, by powiedzieć: dość!


  Ale już następne zdania zapowiadają, że to „dość!” nie padnie. Piszą bowiem biskupi: „Pontyfikat Jana Pawła II był czasem wielkiego dialogu, CZYLI [podkr. moje] rozmowy Papieża z Bogiem na modlitwie, w czasie Liturgii i w osobistych kontaktach. Lata papieskiego posługiwania były RÓWNIEŻ [podkr. moje] naznaczone jego dialogiem z człowiekiem i ze współczesnym światem”. Oczywiście, dla wierzącego źródłem dialogu jest Bóg, który wzywa, żeby Go wybrać (pyta, by człowiek odpowiedział). Ale ta kolejność, choć merytorycznie uzasadniona, ustawia list kompozycyjnie w taki sposób, że to, co jest naszym społecznym dramatem, schodzi na drugi plan. Co gorsza, gdy zostaje nam przypomniane, że „dialog ten został zakłócony przez grzech pierwszych rodziców, którzy wchodząc w rozmowę z wężem — szatanem, zerwali dialog miłości ze Stwórcą”, problem dialogu z ludźmi, którzy w Boga nie wierzą, zostaje ustawiony w sposób, który jest co najmniej nieodporny na interpretację, że brak dialogu jest ich, a nie naszą winą.


  Potem idzie wyliczenie „zasad prawdziwego dialogu”. A mianowicie: (1) poszanowanie prawdy (zaraz pada zdanie: „Jej biblijne pojęcie opiera się na spotkaniu człowieka z Bogiem” – co z prawdą dostępną człowiekowi niewierzącemu, nie zostaje wyjaśnione), (2) wierność Jezusowi oraz (3) wierność Kościołowi, przy czym zwraca się nam uwagę na niebezpieczeństwo, gdy „człowiek w imię powierzchownie pojmowanego kompromisu i chęci zachowania spokoju gotów jest zrezygnować z niektórych prawd wiary”. O tym rezygnowaniu z niektórych prawd wiary słyszę już od wielu lat, a ciągle jeszcze nie spotkałem katolika, który by z którejś zrezygnował naprawdę (niewierzącym, bądź słabiej zorientowanym w terminologii katolickiej uświadamiam, że „prawdy wiary” to precyzyjny termin, nie obejmujący całości nauczania Kościoła w danej/każdej epoce). Dodają też zaraz biskupi: „Nie wolno bowiem godzić się na łamanie prawdy Bożej nawet kosztem utraty popularności”. To chwyt, o którym pisałem tydzień temu: formalnie rzecz biorąc, nie ma powodu się indyczyć, przecież to jest zdanie OCZYWISTE. Tylko że, jeśli nie żyjemy na Księżycu, ale w Polsce w roku 2013, rozpoznajemy przecież, w jakich to kontekstach i wobec kogo padał zarzut o gonieniu za popularnością. Zwłaszcza w połączeniu ze wzmianką o wybiórczym traktowaniu prawd wiary...


  Zresztą, żeby nie było niedomówień, dochodzi w końcu do objaśnienia, jak mamy dialogować ze sobą nawzajem my sami, katolicy. Otóż: „Przezwyciężenie napięć i konfliktów w Kościele jest możliwe, jeśli człowiek staje wobec słowa Bożego i, odrzucając własne subiektywne zapatrywania, szuka prawdy tam, gdzie się ona znajduje. Źródłem prawdy jest słowo Boże i jego autentyczna interpretacja, podawana przez Magisterium Kościoła” (podkr. moje).


  Oczywiście – przypomina mi się zaraz zdanie mojego niewierzącego znajomego, który po przeczytaniu moich esejów „Ach” podsumował mnie dowcipnie: Mam dla ciebie, Jerzy, złą wiadomość: Kościół nie jest klubem dyskusyjnym. Ale:


    - po pierwsze: z irytacją, ale i z pewną pokorą (przynajmniej mam taką nadzieję) przyjąłbym list biskupów o tym, żeśmy się rozdyskutowali, ich zdaniem, zanadto i mamy przestać. Natomiast zdumiewa mnie pomysł, by napisać list o potrzebie dialogu, tak skonstruowany, że w rezultacie słowo „dialog” przestaje oznaczać to, co pierwotnie znaczyło. Podsumujmy bowiem: istnieje jedna, autentyczna interpretacja prawdy, której przyjęcie jest warunkiem PRAWDZIWEGO dialogu; dialog zakłada też widocznie wiarę w Jezusa Chrystusa i zaufanie do (historycznie przecież nam danej postaci) Kościoła. A subiektywne zapatrywania należy przed rozpoczęciem dialogu odrzucić. Komunikat ten wydaje się jasny; tylko o czym mianowicie mamy w takim razie ten dialog toczyć? Czy przesadną złośliwością wyda się, gdy powiem, że w rezultacie z listu wynika przestroga, byśmy się nie pokłócili na śmierć i życie o to, czy czerwone pelargonie mają być z lewej strony ołtarza, czy z prawej, lub o kwestie podobnej wagi?


    - po drugie: za pięć dni mam prowadzić dyskusję panelową pt. „Wiara a kultura” w ramach zorganizowanego przez kardynała Nycza, z inspiracji kardynała Ravasiego, tzw. Dziedzińca dialogu. Chodzi (w dyskusjach organizatorów nie ma tu wątpliwości), by przypomnieć dobrą tradycję z lat siedemdziesiątych, gdy po II Soborze Watykańskim katolicy otworzyli się na dialog z ludźmi myślącymi inaczej. Gdyż „tych, którzy w sprawach społecznych, politycznych czy nawet religijnych inaczej niż my myślą i postępują, należy również poważać i kochać; im bowiem bardziej dogłębnie w duchu uprzejmości i miłości pojmiemy ich sposób myślenia, tym łatwiej będziemy mogli z nimi nawiązać dialog” (Gaudium et spes, par. 28). Nie wątpię, że to zdanie z jednego z najpiękniejszych dokumentów w historii mojego Kościoła, obowiązuje mnie w sumieniu i moich współwyznawców także. Liczę, że Dziedziniec dialogu będzie nowym otwarciem, bośmy jako wspólnota coś ważnego zgubili (choć że dzisiejsi partnerzy potencjalnego dialogu nie są nastawieni do nas tak życzliwie, jak czterdzieści lat temu – nie ma sporu!). Dzisiejszy list biskupów wprawił mnie jednak, z powodów wyżej przytoczonych, w pomieszanie.


  Dlatego wolę na koniec przypomnieć inny tekst na ten sam temat:


 „Dialog oznacza, że ludzie wyszli z kryjówek… Trzeba nie tylko przezwyciężyć lęk i usunąć uprzedzenia, ale również wynaleźć taki język, który dla obu stron znaczy to samo… musimy spojrzeć na siebie niejako z zewnątrz, ja twoimi a ty moimi oczami, musimy porównać w rozmowie nasze widoki i dopiero w ten sposób jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedź na pytanie, jak to z nami naprawdę jest… Ale nie chodzi tylko o współczucie, lecz o coś jeszcze – o uznanie, że drugi ze swego punktu widzenia zawsze ma trochę racji” (ks. prof. J. Tischner, Etyka Solidarności).


Jerzy Sosnowski. Historyk literatury; pisarz, eseista, dziennikarz radiowej „Trójki”. Członek redakcji WIĘZI oraz Zespołu Laboratorium WIĘZI. Zasiada w Radzie Języka Polskiego PAN. Wydał m.in. Śmierć czarownicy, Ach, Szkice o literaturze i wątpieniu, Apokryf Agłai, Wielościan, Prąd zatokowy, Tak to ten, Czekanie cudu, Instalacja Idziego. Mieszka w Warszawie.

Przedruk za zgodą Autora. Artykuł ukazał się oryginalnie na blogu www.jerzysosnowski.pl.Tytuł pochodzi od redakcji dziedziniecdialogu2013.salon24.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości