KptSparrow KptSparrow
275
BLOG

Kuba - Dzień II

KptSparrow KptSparrow Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Hawana - Niedziela, 12 Lutego, 2012

Sen pod gołym niebem dobrze mi zrobił. Całą noc było ciut chłodno ale spało się świetnie. Obudził mnie dopiero poranny koncert kogutów których w Matanzas muszą być dziesiątki tysięcy. Udało mi się zignorować otaczające mnie wrzaski i wstałem dopiero gdy dosięgły mnie pierwsze promienie słońca. Na dole wszyscy już wstali i wkrótce zasiedliśmy do smacznego, i dzięki Armando prawie rodzinnego śniadania w postaci omletów, jogurtu, smażonej kiełbasy, soków, kawy, pieczywa, i owoców. Dołączyła do nas para Holenderskich rowerzystów która poprzedniej nocy nie miała siły się integrować. Po śniadaniu każdy ruszył w swoją stronę. W moim przypadku był to prysznic a następnie dworzec autobusowy.

Na dworcu moja pierwsza potyczka z językiem hiszpańskim której celem był zakup biletu do Hawany. Okazuje się że o ile potrafię coś powiedzieć, to za nic nie potrafię zrozumieć co się do mnie mówi. Pani za kasą biletów też za specjalnie nie zależało aby mi cokolwiek cierpliwie wytłumaczyć. Na szczęście spotkałem sędziwą Austryjaczkę mówiącą płynnie po hiszpańsku która wynegocjowała transport do Hawany u naganiacza do grupowych taksówek, tak zwanych collectivos. Zadaniem naganiacza jest wyszukanie odpowiedniej ilości osób zmierzających w tym samym kierunku i zgrupowaniu ich w jednej taksówce. Teoretycznie collectivos są tylko dla kubańczyków ale wsiadamy do starego jak świat station wagon’u i za 8 CUC od łebka udajemy się do Hawany.

Po drodze wysadzamy jednych i zabieramy kolejnych podróżnych. Tym razem samych kubańczyków. W Hawanie nasz kierowca kombinuje jak wysadzić nas na Placu Rewolucji zamiast odstawić pod same drzwi jak negocjowaliśmy z naganiaczem. Moja sędziwa Austryjaczka zrugała go na czym świat stoi i kierowca odwozi nas pod same drzwi.

Pod moimi drzwiami w dzielnicy Centro nikt nie odpowiada. Dzielnica dosyć zapuszczona a ponoć i niebezpieczna. Tuż obok moich drzwi okienko z którego sprzedaje się  warzywa. Po 10 minutach czekania pojawia się kobieta która tłumacząc mi coś w obcym języku ciągnie mnie do innych drzwi w innym domu. Pomyślałem że może chce mnie podwędzić sąsiadce, lecz jak się prędko okazało ów pani jest spokrewniona z rodziną u której miałem się zatrzymać. W mieszkaniu na piętrze pokazuje mi osobny, zamykany pokój bez okien, za to z łazienką, starą lodówką i klimatyzacją. Warunki odbiegają mocno od tych których się spodziewałem patrząc na zdjęcia w internecie więc usiłuję się dowiedzieć co się dzieje z pokojem który rezerwowałem. Niebawem pojawia się inż. Rodriguo z którym się komunikowałem w sprawie rezerwacji który wytłumaczył mi że w mieszkaniu jego rodziców w którym miałem nocować nie ma miejsca gdyż zalegają turyści którym odwołano samolot. Podejżewam że jest to zwyczajna ściema a przedsiębiorczy Rodriguo robi więcej rezerwacji niż ma miejsca a następnie lokuje nadwyżkę u, jak się okazało, swojej kuzynki. Protesty że warunki są poniżej oczekiwanych i że toaleta nie posiada nawet deski sedesowej zdały się na nic. Rodriguo wytłumaczył mi że jego sedes też nie posiada deski i zapewnił mnie że jego kuzynka używa najlepszych środków sanitarnych. Oczywiście mogłem się nie zgodzić i łatwo znaleść nocleg gdzie indziej. Ostatecznie jednak uznałem że i tak będę spędzał mało czasu w domu więc bez różnicy jest gdzie mieszkam. Zostawiłem swoje manataki, wziąłem aparat, i udałem się na mój pierwszy spacer po Hawanie.

Idąc na wschód wzdłuż nabrzeżnej promenady Malecón kierowałem się w stronę Habana Vieja czyli starej Hawany. Wkrótce dotarłem do zamku San Salvador broniącego wejścia do portu Hawana od strony południowej. Po przeciwnej stronie kanału widać malowniczy zamek Morro oraz największy w obu amerykach kompleks fortowy Fortaleza de San Carlos de la Cabaña. Podczas robienia zdjęć, młody, około 10-letni chłopak prosi mnie o pieniążek pokazując na głodny brzuch. Daję mu jeden CUC. Podobnie zaczepiony zostałem jeszcze kilka razy w ciągu mojego całego pobytu na Kubie, z lepszym lub gorszym skutkiem. Nie jest to jednak bardzo powszechna forma zarobku na Kubie. Dużo większym problemem są jineteros, szczególnie w Hawanie, którzy zaczepiają turystów oferując wszelakiego rodzaju usługi. Typowa wymiana grzecznościowa między turystą a jinetero wygląda w ten sposób:
- Ola!
- Hello!
- What’s your name?
- Maciek.
- Where you from?
- Polonia! Ewentualnie Los Estados Unidos.
- How long in Cuba?
Podajemy dowolną ilość dni – im więcej tym lepiej dla nas gdyż świadczy to o naszym obyciu na Kubie – i w tym momencie gadka szmatka się kończy a zaczyna się robienie interesów od okazyjnych cygar począwszy, poprzez rekomendację dobrych domowych restauracji, aż po usługi towarzyskie typu chica i fuckie, fuckie. Pierwsze fuckie, fuckie oferowano mi w pierwszej czy drugiej godzinie mojego spacerowania po Hawanie. W biały dzień.

Najmniej nachalni są taksówkarze gdyż ich oferta jest prosta a różni się tylko warunkami jazdy i ceną. Zasadniczo najdroższe i najsprawniejsze są oficjalne państwowe taksówki. Następnie mamy krążowniki szos z połowy XX wieku którymi właścicielami są osoby prywatne. Dalej mamy trzy-kołowe motorki zwane Coco-taxi i na szarym końcu ryksze.

Idąc dalej Malecónem mijając liczne autobusy turystyczne i miejscowych rybaków dotarłem do zamku Castillo de la Real Fuerza który sąsiaduje z placem Plaza de Armas. Zamek, jeden z najstarszych w obu amerykach, służył w obronie przeciw piratom. Obecnie znajduje się tu muzeum morskie pełne unikatowych eksponatów z czasów podboju nowego świata, w tym z dziesiątek kilogramów srebrnych i złotych sztab i monet. Plaza de Armas, jeden z głównych placów w Hawanie, szczyci się pięknym parkiem w koło którego rozstawiają się handlarze starych książek. Otaczające plac budynki należą do najpiękniejszych i najstarszych w całym mieście. Od strony północnej placu znajduje się Palacio de los Capitanes Generales, dawna siedziba gubernatorów na Kubie a obecnie muzeum miasta Hawana.

Spacerując po starej Hawanie zachwycałem się kamiennymi twierdzami i kościołami. Najważniejsze ulice i place otoczone są odrestaurowanymi kamiennicami. Wąskie uliczki wybrukowane niezliczonymi kamieniami balastowymi z pokładów żaglowców które przez wieki odbyły podróż z Europy do portu w Hawanie sprzyjają wodzom fantazji i pozwalają cofnąć się w czasie. Dużo gorzej mają się boczne uliczki które nie są restaurowane i stanowią istny obraz nędzy i rozpaczy. W takich zapuszczonych uliczkach łatwo jest się zgubić gdyż są do siebie bardzo podobne. Nie pomaga też notoryczny brak nazw ulic. Jeśli już takowe istnieją to są niewidoczne, wyblakłe, nieodmalowane. Na szczęście sytuację ratują trochę znaki turystyczne no i przedewszystkim przyjaźni turystom hawańczycy.

Po kilku godzinach spacerowania zdecydowałem się zakończyć oficjalną część zwiedzania i wstąpić do restauracji której nazwy nie pamiętam. Było to moje pierwsze spotkanie z państwową restauracją i niestety nie ostatnie. Państwową restaurację najłatwiej poznać po pustych stolikach. W mojej byłem jedynym klientem. Kelnerów było chyba z sześciu lecz i tak wydawało mi się że za długo czekam na obsługę. Moj obiad składał się z wysmażonego na podeszwę kawałka schabu,  ryżu, oraz fatalnej  surówki skłądającej się głównie z surowej kapusty i plasterków ogórków. Surówkę doprawiamy oliwą z oleju, octem, pieprzem i ewentualnie solą. Jak się szybko nauczyłem, jest to standardowa surówka komunistycznej Kuby. Z drugiej strony, drinki Mojito i Cuba Libre były pyszne.

Po powrocie do mojego domu i kąpieli wybrałem się już bez aparatu ponownie wzdłóż Malecón ale tym razem w przeciwną, zachodnią stronę, w kierunku dzielnicy Vedado. Dzielnica ta jest modna ze względu na liczne nocne kluby, bary, i restauracje. Tego wieczoru Malecón świecił pustkami ze względu na nieprawdopodobnie niską jak na kubańskie warunki temperaturę. Rzeczywiście mi ubranemu w koszulę z krótkim rękawem było troszkę chłodno momentami. Tubylcy chodzili w kurtkach. W każdy ciepły dzień Malecón wieczorem zapełnia się biedniejszymi mieszkańcami Hawany którzy nie stać na zabawę w lokalach. W końcu dotarłem do Vedado gdzie ludzi nie brakowało. Po kilku piwach i długim spacerze, wybrałem się w drogę powrotną do domu, kierując się na oko w miarę odpowiednim kierunku. Moja droga do domu trwała bardzo długo. Kilka razy oferowano mi taksówkę ale ja twardo uparłem się by dotrzeć samemu. Przechodząc obok obsukrnego baru zapytałem o moją ulicę, Calle Blanco. Okazało się że jest tuż za rogiem. Z radości usiadłem i zamówiłem piwo. Tam poznałem Marlene.

dzikizachod.com/cuba.html

KptSparrow
O mnie KptSparrow

Jestem niedoskonałym, wiecznym optymistą z dobrym poczuciem humoru.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości