Eco76 Eco76
60
BLOG

EMU - jednak nie

Eco76 Eco76 Gospodarka Obserwuj notkę 0

Wśród dyskusji o przystąpieniu Polski do EMU (przyjęciu Euro) brakuje argumentów dotyczących sensowności tego projektu jako takiego. A jest o czym dyskutować. Korzyści są dość oczywiste.

  1. Obniżenie kosztów przewalutowania (o tyle, że ludzie pracujący przy wymianie walut – traderzy, księgowi itp. będą robić coś innego – bardziej produktywnego).
  2. Porównywalność cen między krajami. (ale tylko ŁATWIEJSZA porównywalność – kursy walut są znane i przeliczenie cen nie stanowi problemu).
  3. Obniżenie ryzyka walutowego dla przedsiębiorstw i inwestorów działających na wielu rynkach (i znowu bez wspólnej waluty też można ryzyko w pewnym stopniu ograniczyć).
  4. Wzrost konkurencji na rynku finansowym (ciekawy punkt, o tym się nie mówi ale dzięki jednaj walucie instytucje finansowe mogą łatwiej wejść na inne rynki zaostrzając na nich konkurencję z korzyścią dla klientów np. przez spadek cen). I w efekcie otrzymujemy:
  5. Korzyści skali w instytucjach finansowych (np. globalny bank likwidujący 12 zespołów operacji skarbowych dedykowanych dla walut lokalnych na rzecz jednego zespołu dla Euro). To powinno wymusić spadek cen (np. w postaci niższych spreadów na EUR/USD vs DEM/USD – w sumie można zbadać to statystycznie ale nie mam w tej chwili dostępu do odpowiednich danych). Może to jednak doprowadzić do monopolizacji (a raczej oligopolizacji) rynku finansowego. Owszem w niektórych sektorach jest to widoczne, ale i tak konkurencja jest znacznie większa niż była w poszczególnych krajach (szczególnie tych mniejszych) przed EMU.

Teraz o wadach.

W zasadzie jest jedna, ale można ją rozpatrywać z kilku pozycji:

  1. Oderwanie procesu ustalania polityki monetarnej od sytuacji gospodarczej w konkretnych krajach (np. od polityki fiskalnej).
  2. Likwidacja rynkowego mechanizmu wyrównywania poziomu konkurencyjności gospodarek za pomocą kursu walutowego. Pokaz dobroczynnego wpływu tego mechanizmu widzieliśmy w Polsce na przełomie 2008/9 natomiast skutki jego braku odczuwają Irlandczycy którzy tracą pracę z powodu przenoszenia produkcji do Wielkiej Brytanii której waluta osłabiła się do Euro (mimo, że kryzys w WB i Irlandii był podobny).
  3. Likwidacja rynkowego (albo nawet administracyjnego jak ktoś się uprze :) mechanizmu wyrównywania stopy oszczędności i inwestycji za pomocą zmian stopy procentowej. Na tym aspekcie zatrzymam się na dłużej. Jak na każdym rynku cena rośnie jeśli towaru brakuje. Tak było np. w Polsce gdy w wyniku osłabienia złotego i ogólnie kryzysu spadła płynność banków oprocentowanie depozytów i kredytów ruszyło w górę (także rentowność bonów skarbowych i obligacji). Popatrzmy na dwa inne kraje: Hiszpania i Irlandia doświadczyły klika lat temu boomu gospodarczego który objawił się m.in. wzrostem popytu na nieruchomości (inne aktywa też ale nieruchomości to wdzięczny temat). Nie spowodowało to jednak wzrostu stóp bo w strefie oszczędności nie brakowało (szczególnie w Niemczech). Mógłby ktoś zauważyć, że skoro w EMU suma oszczędności jest równa inwestycjom nie ma problemu. Co z tego, że są różnice w poszczególnych krajach, przecież nawet na lokalnych rynkach można wydzielić „podrynki” - grupy podmiotów o przewadze oszczędności (finansujący) lub inwestycji (finansowani) a zbilansowanie następuje na poziomie zagregowanym i nie jest to sytuacja trwała i oczywista. Problem leży w tym, że w powyższej sytuacji finansujący i finansowani spotykają się też na innych (niż stopy procentowej rynkach) – w szczególności nieruchomości i pracy czyli funkcjonują w tym samym otoczeniu makroekonomicznym. Jeżeli finansujący jest Niemcem, a finansowany Hiszpanem to dla pierwszego stopa procentowa równowagi może być zbyt wysoka (bo np. płace nie rosną a ceny domów stoją w miejscu) zatem jest silnie motywowany do oszczędzania. Hiszpan śmieje się z niego bo wie, że płace i ceny domów szybko rosną i byłby głupi lokując pieniądze na depozycie po rynkowej stopie. Jest silnie motywowany do wydawania (a konkretnie inwestowania na kredyt). W efekcie na obu rynkach pogłębiają się dotychczasowe tendencje: niemieckie aktywa tanieją, bo bardziej opłacalna jest lokata, hiszpańskie i irlandzkie drożeją, bo w tych krajach nie warto trzymać gotówki. Po dostosowaniu (nazywanym także kryzysem) nieruchomości irlandzkie i hiszpańskie trącą na wartości znacznie bardziej niż niemieckie. Także bezrobocie w tych krajach rośnie najbardziej a inflacja jestm mocno ujemna. Teraz dla odmiany stopa procentowa jest zbyt wysoka. Realnie jest bardzo wysoka.

To przypomina mi jeden z argumentów używanych kilka lat temu w dyskusji o wejściu Polski do EMU: stopy procentowe będą niskie. To prawda, gdyby Polska weszła do strefy stopy byłyby niskie. Zbyt niskie. I skończyłoby się to jak w Hiszpanii a może nawet na Łotwie.

P.S. Oczywiście opisane powyżej nierównowagi oszczędności – inwestycje mogą występować także przy różnych walutach na obu rynkach. Dobrym przykładem jest tandem Chiny – USA (znowu temat na osobną notkę). Ale róznica w stosunku do strefy Euro jest zasadnicza - uczestnicy gry biorą świadomie (lub nie vide kredyty frankowe) ryzyko walutowe. Jest to więc spekulacja, a nie rynkowe dostosowanie.

Eco76
O mnie Eco76

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka