Mariusz Ziomecki Mariusz Ziomecki
72
BLOG

Czy euro czeka wizyta u chirurga?

Mariusz Ziomecki Mariusz Ziomecki Gospodarka Obserwuj notkę 44

Przegryzam się – powoli, nawet z mozołem, ale też rosnącą satysfakcją – przez „The Euro – The Politics of the New Global Currency”, opasły tom Davida Marsha. Ta lektura, jak mało co, pomaga rozumieć dzisiejsze, dramatyczne spory rządów wokół tonącej Grecji. Fenomenalnie napisana i udokumentowana relacja dziś finansisty i doradcy, kiedyś dziennikarza FT (wywiady z setką dramatis personis, cytaty z poufnych dokumentów) prowadzi czytelnika krok po kroku przez dziesięciolecia machinacji politycznych, fundamentalnych sporów doktrynalnych, zderzeń rywalizujących instytucji i iskrzących osobowości europejskich liderów aż do historycznego punktu zwrotnego, gdy proces narodzin europejskiej waluty doznał przyspieszenia przez zaskakujące dla wszystkich a niepokojące dla wielu zjednoczenie Niemiec – a potem dalej, do chwiejnego startu euro i jego imponującego krzepnięcia jako drugiej waluty rezerwowej świata, wreszcie do wybuchu światowego kryzysu finansowego, kiedy przyszłość największego projektu nowożytnej Europy znów stanęła, dla niektórych obserwatorów przynajmniej, pod znakiem zapytania. Uff.

 

Dzięki tej książce inaczej, bo z podziwem dla wizji i inteligentnej determinacji polityków Unii, patrzę na kolorowe eurobanknoty, kiedy kupuję kilka z nich w banku przed wyjazdem na narty. Z większą rezerwą czytam też złośliwości i pesymistyczne dla euro prognozy komentatorów anglosaskich, szczególnie amerykańskich profesorów ekonomii; u wielu z nich (włączając w to mojego ulubionego Paula Krugmana) wyczuwam Schadenfreude z powodu faktu, że oto waluta, która podmywa monopol dolara na finansowych rynkach międzynarodowych, tym samym zagrażając kontrowersyjnej zdolności Stanów Zjednoczonych do finansowania własnych deficytów przy pomocy oszczędności innych nacji, przeżywa trudniejsze chwile. To musi być straszne, dla naszych amerykańskich przyjaciół, że euro nagle poszła krew z nosa!

 

Jednocześnie, lektura Marsha podpowiada mi, że w kręgach liderów politycznych i finansowych Europy faktycznie musi teraz panować niezły kociokwik. To, co wydostaje się na forum publiczne, zapewne jest tylko odległym echem dyskusji, jaka musi się toczyć za obitymi skórą drzwiami najważniejszych gabinetów i sal konferencyjnych. Zagadnienia, na których koncentrują się dziś media: czy Unia zgodzi się na bail-out, dla kogo i za ile, albo czy wprowadzi jakieś kary dla takich krajów jak Grecja, które nie potraktowały poważnie kryteriów z Maastricht, nie są centralne, ani nawet, podejrzewam, istotne.

 

Zauważcie: niektóre z zagrożonych dziś krajów nie naciągały statystyk (przynajmniej nie bardziej, niż europejska przeciętna), nie prowadziły też nieodpowiedzialnej polityki budżetowej, a znalazły się, przez fakt członkostwa w strefie euro, w fiskalnych tarapatach, jak Hiszpania czy Irlandia. Fundamentalny problem unii walutowej to nie oszustwa i brak odpowiedzialności, ale słabość rozstrzygnięcia kluczowej kwestii makro. Twórcy euro przez dziesięciolecia debatowali, jak stworzyć wspólną walutę dla grupy krajów o bardzo różnej konkurencyjności i uniknąć powstawania niebezpiecznych napięć i stanów nierównowagi w systemie. Jakie warunki muszą być spełnione, mówiąc po prostu, żeby superwydajne i innowacyjne Niemcy nie rozjeżdżały finansowo np. krajów południa kontynentu? (Aż narzuca się: albo państw byłej Europy Wschodniej...) Zderzały się dwie szkoły myślenia: francuska – stwórzmy jedną walutę i europejskie ministerstwo gospodarki, i wszystko z czasem się utrzęsie, oraz niemiecka, artykułowana ze szczególną mocą przez Bundesbank: najpierw głęboka harmonizacja gospodarcza, potem ewentualnie wspólny pieniądz. I co Europejczycy na koniec uzgodnili? Niewiele! Upadł komunizm i dylemat makroekonomiczny został po prostu zepchnięty na boczny tor.

Na czoło wysunęło się wyzwanie, jak zjednoczyć Niemcy bez naruszenia politycznej równowagi kontynentu. Na początku lat 1990. zeszłego wieku pospieszna odpowiedź rządów w Paryżu i w Bonn brzmiała: powstającego kolosa, jak Guliwera w krainie Liliputów, trzeba uwiązać milionami nitek pogłębionej gospodarczej integracji – przede wszystkim wprowadzając jak najszybciej wspólną walutę! Z punktu widzenia Francois Mitteranda, to rozwiązanie zapewniało Francji gospodarczy i polityczny parytet. Z punktu wiedzenia Helmuta Kohla, perspektywa rozstania się z ukochaną marką i legendarnie niezależnym Deutsche Bundesbank jako gwarantem stabilności waluty była bolesna, jednak w zamian Niemcy zyskiwali rzecz bezcenną: zaufanie i dobrą wolę unijnych partnerów. Oraz jeszcze fajniejszy rynek dla swoich towarów i usług.

 

W odróżnieniu od swoich bezpośrednich poprzedników na stanowiskach szefów państwa, ani Kanclerz Kohl, ani Prezydent Mitterand nie byli znawcami problematyki finansowej czy makroekonomicznej. I tak euro odpaliło i jechało sobie, aż coś w nim chrupnęło, jak narciarzowi na stoku. Dziś narciarz leży i boi się ruszyć, bo nie ma pewności, w jakim jest stanie: połamane kości – czy tylko zwichnięcie?

 

Więc co myślą teraz następcy Kohla i Mitteranda, czyli Angela Merkel i Nicholas Sarkozy – kiedyś minister finansów? Czy kolejna generacja unijnych polityków, bankierów i finansistów zmieni coś w architekturze systemu euro? Czy problem jest postrzegany inaczej w Paryżu niż w Berlinie? (Mieliśmy momentalny wgląd w tę kwestię, jak w błysku flesza, gdy pani kanclerz brutalnie rozprawiła się z sugestią ograniczenia presji niemieckiego eksportu na rzecz zwiększenia konsumpcji wewnętrznej...). Czy wystarczy odłożyć kilkaset miliardów euro dla zagrożonych bankructwem rządów i wprawić większe kły w Pakt Stabilności i Wzrostu (SGP) – czy jednak potrzebne będą dalsze, głębsze reformy systemu? Jeśli tak, to jak rozwiązać kwadraturę koła konkurencyjności?

 

Albo jeszcze inaczej: czy wspólnota, której członkowie mogą odzyskiwać utraconą konkurencyjność tylko najboleśniejszą z możliwych metod: zamrażania, bądź nawet cięć wynagrodzeń, emerytów i innych wrażliwych politycznie wydatków, jest faktycznie do utrzymania?

 

Nie znam odpowiedzi na te i inne ciekawe pytania, a ta książka Marsha ich jeszcze nie przynosi. Zapewne przyniesie je życie, bo w polityce tak już jest, że to co konieczne, zawsze na koniec okazuje się możliwe. Chyba, że kryzys jednak skończy się szybko silnym wzrostem, groźba bankructw państw cudownie przeminie (pamiętacie choćby słynną parę lat temu. „dziurę Bauca”?) i problemy strukturalne strefy po cichu zostaną zmienione pod dywan....

Ten post ukazał się wczoraj na blogu autora w serwisie Narodowego Banku Polskiego www.obserwatorfinansowy.pl 

 

 

Jako Bliźniak, jestem ciekawski ale szybko się nudzę; lubię ludzi, choć słabo toleruję durniów, nieuków, ideologów i klasycznego "frustrata polskiego"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka