Mimo dość ponurej rzeczywistości w polskich mediach ( o Salonie nie mówię, bo się właśnie zaczął był pluralizować - czyli odwrotnie niż "góra") i wpływu Święta Wszystkich Świętych, które z oczywistych racji wypełnia mnie przede wszystkim Powagą, nastraja Melancholijnie i ubiera w Eschatologię moje rzadkie myśli, przypominam sobie, prócz drogich zmarłych w rodzinie, kogoś, komu wiele, wiele zawdzięczam, a kogo tak bardzo mi brak.
Kiedy byłam mała z Dziadkiem jeździłam co tydzień "po Kisiel" - tak nazywałam długą podróż autobusem do redakcji Tygodnika Powszechnego, gdzie kupowaliśmy gazetę dla felietonów Kisiela. Potem przyszedł czas "na Rybę", na którego cotygodniowe trzęsienie polskiej ziemi humorem i erudycją, z utęsknieniem czekałam. Często obstawiałam temat, który weźmie na tapetę i kombinowałam co też z nim "Ryba" uczyni - szczerze powiem rzadko udawało mi się zgadnąć, ale zabawę miałam wspaniałą.
Dziś szczególnie, a własciwie od pół roku - bardzo brak mi Macieja Rybińskiego i Jego felietonów. Jednak zamiast dalszego ciągu tych czczych wspominek, umieszczam poniżej felieton Mojego Ukochanego Felietonisty pt. "Cacy, cacy, buch po glacy" - o mediach, bo cóż od felietonów Rybińskiego lepszego ...
Cacy, cacy, buch po glacy
02.06.2004, MR
Jestem, więc piszę
Cacy, cacy, buch po glacy
Bardzo wziąłem sobie do serca słowa Aleksandra Kwaśniewskiego o tym, że degrengolada klasy politycznej w Polsce to wina nie tylko polityków, ale i mediów. Wejrzałem w siebie i zadrżałem. Tak. To ja jestem winny degrengoladzie, degeneracji, demoralizacji i destrukcji. Dekadencji i dekompozycji. Depopularyzacji i depilacji. Wszystkiemu. To ja, a wraz ze mną wszystkie media elektroniczne i papierowe, łącznie z "Trybuną" i "Nie", w poszukiwaniu taniego poklasku robiły z polityków oszustów, aferzystów, złodziei, matołów i nieudaczników. To my wyciągaliśmy na jaw rozmaite przekręty i machlojki, bez zastanawiania się, jakie to może być szkodliwe dla społeczeństwa. Przecież gdyby społeczeństwo nic nie wiedziało o Rywinie, Starachowicach, Orlenie i wielu innych sprawach, byłoby znacznie szczęśliwsze. Spałoby spokojniej i miało lepsze wypróżnienie.
Gdyby nie wrogie ośrodki propagandy zachodniej i nielegalne, podziemne gazetki, Polacy do dziś by przecież nie wiedzieli, że w PRL jest kryzys gospodarczy, że działa policja polityczna, że panuje dyktatura, zamordyzm i satrapia. I czuliby się lepiej, a klasa polityczna cieszyłaby się powszechnym szacunkiem. Kwaśniewski byłby przewodniczącym Rady Państwa, Miller premierem, a Lepper szefem Frontu Jedności Narodu albo PRON. Niestety, popsułem razem z innymi pismakami na żołdzie imperializmu amerykańskiego Polskę Ludową przez głośne mówienie o degrengoladzie, a teraz robimy to samo z III Rzeczpospolitą. Już bez judaszowych srebrników, ze złego nawyku. Zrozumiałem to dzięki prezydentowi i mam głębokie poczucie winy.
Trzeba było rzewnie, trzeba było łagodnie, z uczuciem. Trzeba było sielanki pisać o klasie politycznej. Bukoliki. Ballady i romanse. Cacy, cacy, a nie buch Kwaśniewskiego po goleni, a Oleksego po glacy. Polacy na widok polityka klękaliby i całowali go w rękę, a tak, przez tę propagandę, jak słyszałem, w niektórych barach i restauracjach pojawiły się już napisy - polityków nie obsługujemy. Politycy są dziś bardziej w Polsce prześladowani niż geje i trzeba by wreszcie zorganizować jakiś marsz Wybitności.
Panie prezydencie, obiecuję poprawę. Mogę odtąd pisać, że Lepper to wybitny mąż stanu, że Sobotka z Jagiełłą to wzory uczciwości. Mogę to wszystko, z jednym zastrzeżeniem - nie odpowiadam za skutki. Mogą być jeszcze gorsze niż degrengolada."