Zwykle kiedy się chce komuś wytłumaczyć znaczenie jakiejś wielkiej liczby, podaje się przykład z życia, bo dopiero one pozwalają pojać skalę o której mówimy. Każdy ma swoje ulubione przykłady - a to ziarnka piasku, a to banknoty studolarowe... ja zwykle opowiadam o urzędnikach.
Weźmy np. formularz, który musiałem jakiś czas temu wysłać do ZUSu. Z tego co pamiętam w Polsce jest trochę ponad półtora miliona firm i każda musi taki świstek do ZUSu wysłać. Dla uproszczenia powiedzmy że firm jest milion, w zasadzie tyle co urzędników. Formularz w większości przypadków jest doskonale zbędny bo nie zawiera żadnych informacji, których by ZUS już nie miał. Często zresztą ludzie jadą albo dzwonią do ZUSu aby im ZUS podyktował co oni biedni mają tam wpisać.
Mamy więc milion formularzy, powiedzmy że przetworzenie jednego zajmuje urzędnikowi minutę. Nawet jeśli go nie czyta i nie sprawdza, to musi go odebrać, podstęplować, piętnaście razy przełożyć z jednej kupki na drugą... minuta zejdzie jak nic. Sześćdziesiąt minut na godzinę, powiedzmy cztery godziny pracy dziennie, pięć dni w tygodniu, pięćdziesiąt tygodni w roku. Rok pracy urzędnika państwowego a mamy dopiero przerobionych sześćdziesiąt tysięcy nikomu niepotrzebnych formularzy. Żeby przerobić cały milion biedny urzędnik musi ciężko pracować prawie siedemnaście lat. Siedemnaście lat, dzień w dzień, formularz po formularzu zupełnie nikomu niepotrzebnej roboty. A to tak na prawdę dopiero połowa - bo wypełnienie takiego formularza to też przynajmniej minuta, czyż nie?
Niedawna wymiana zdań na temat urzędniczej pracy między Rosemannem a Czarkiem Kryszopą pobudziła moją wyobraźnię. Zapewne podobnie musiałaby brzmieć w 1944 rozmowa między dzieciakami z powstańczego oddziału a złapanym przez nich żołnierzem Wermahtu. Moja praca jest potrzebna! Muszę przecież z czegoś żyć! Nie każdy Niemiec jest esesmanem, ja jestem z tych dobrych Niemców! - skomlał pewnie ów żołnierz. A nic z tego nierozumiejące dzieciaki odpowiadały mu: udowodnij łachudro!
W zeszłym roku musiałem do różnych urzędów wypełnić w sumie pewnie ze dwadzieścia takich nikomu niepotrzebnych formularzy. W sumie na blisko pół setki moich (drobnego przedsiębiorcy) kontaktów z urzędami ANI JEDEN nie miał na celu wspomożenia mojej zawodowej działalności - przeciwnie, za każdym razem były to albo bezpłatna praca na rzecz urzędu, albo różnego rodzaju mniej lub bardziej wymyślne szykany (np. bezpodstawne wezwanie do sądu spowodowane błędem urzędnika) albo świadczenia pieniężne albo po prostu marnowanie mojego czasu.
Polska kadra urzędnicza nie jest Rosemannie jakąś tam grupą żyjących sobie gdzieś obok mnie słabo opłacanych pracowników - przeciwnie, jest dobrze zorganizowaną, świetnie wyposażoną armią, której głównym jeśli nie jedynym celem jest zniszczenie mojej firmy, spauperyzowanie mojej rodziny i zamiany mojego życia w kafkowskie piekło. Moim podstawowym problemem jako drobnego polskiego przedsiębiorcy nie jest ani zła koniunktura, konkurencja, brak pracowników - tylko potężna biurokratyczno-polityczna machina której jesteś częścią.
Lubię pisanie Rosemanna, cenię go bardzo jako człowieka - ale zawodem który wykonuje pogardzam. I to nie jest tak, że to ja muszę mu udowodnić że jest nieuczciwy - jak poszedłeś do takiej pracy Rosemannie to raczej Ty musisz ludziom udowodnić że jesteś uczciwy a Twoja praca nie czyni nikomu krzywdy.
e.
fakty prasowe:
http://www.rp.pl/artykul/10,826218-Kto-sie-boi-filmu-o-niszczeniu-przedsiebiorcow.html
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,11201244,Potakuj_urzednikowi__bo_zamknie_cie_w_psychiatryku.html