Muszę się w końcu przyznać, że od dobrego tygodnia, jak na szpilkach, siedzę w garniturze, ciągle poprawiam krawat i buty też wypastowałem, wszak jak wieść niesie Ludovic Obraniak przyjeżdża do Polski. Całe szczęście, że nie jestem z rodzinnej wsi Obraniaka, bo już nie siedzieć, a stać bym musiał na baczność, może i nawet z kwiatami.
Tak, proszę Państwa ,Ludovic Obraniak przyjechał do Polski. Sergiusz Ryczer z TVN (też Polak) zrobił z Obraniakiem wywiad, gdzie palcem wskazywał w gazecie (niestety Wyborczej) jak to o Obraniaku piszą, jak to go chwalą, jak to się cieszy naród nad Wisłą. I dobrze, że piszą, chwalą i cieszą się, wszak Obraniak jest pierwszym od lat Polakiem, który za granicą radzi sobie z grą w polu. W ogóle „pole” , „rodzinna wieś” to chyba najlepsze określenie stosunku, nie tylko dziennikarzy, do nowych Polaków (nie mylić z tymi starymi z Kazachstanu). Osobiście zastanawiam się, czy już dziś Obraniak nie powinien kandydować do nagrody za najlepszego polskiego piłkarza. W końcu Polskę nosił w sercu od dawna, bo aż do pieluchy i tylko dziwne koleje losu sprawiły, że do PZPN nie zgłosił się wcześniej.
Nasz Ludwik (teraz chyba już można?) próbował też pozdrowić swoich nowych rodaków, aczkolwiek mówiło mu się dosyć niemrawo, a właściwie w ogóle mu się nie mówiło i dobrze, że jakiś dobry duch z boku kamery, podpowiedział mu wreszcie, że pozdrawia kibiców… polskich. A nuż by się pomylił, pozdrowił kogoś innego i stronnictwo naszych rodzinnych Rzewuskich, patriotyczne zebrało by cięgi od stronnictwa ks. Konarskiego. W końcu miłość do dziadków i kraju Mikołaja Reja nie oznacza, że trzeba się nauczyć tych paru słów w narzeczu nadwiślańskich tubylców.
Cieszy również fakt, że zarówno Pan prezydent jaki i Pan komentator Szpakowski, będa mogli wreszcie odetchnąć z ulgą (nazwisko dośc proste), zwłaszcza iż ten ostatni wygrał plebiscyt na najlepszego komentatora. Co nota bene jest dośc dziwne wszak wszyscy wiedzą, że najlepszy jest Pan Borek z Panem Kołtoniem, przynajmniej dla Tomka Hajty.
Mamy już Obraniaka, Rogera i Olisadebe, i zagranicznego trenera który mimo nawału obowiązków wciąż jeszcze pamięta o reprezentacji Polski. A więc sukces, gdybyśmy jeszcze wzięli Szetelę, Acquafrescę, i jakiegoś wnuczka Schmeichela tudzież dalekiego potomka Kopy Kopaczewskiego (też polskie korzenie) mielibyśmy niemal komplet. Tak przecież robią, wszyscy więc czemu i my nie mamy sobie męskich jajeczek do polskiego koszyczka nazbierać. Zwłaszcza, że doktryny genetycznego patriotyzmu, zdaje się, że nadal oficjalnie nie odwołano. Co prawda, w przypadku wygranej mógłby być kłopot z utożsamianiem się z wygraną Polski, tudzież w śpiewaniu hymnu, ale przecież, jak pokazano wczoraj w CK. Dezerterach, trudno o austriacki hymn, gdy w wojsku nie ma Austriaków.
Choć pozwolę sobie zauważyć, że teraz wszyscy jesteśmy przecież Polakami.