Dziękować Niemcom za Powstanie Warszawskie byłoby co najmniej niesmaczne, ale dziękować Madonnie za 15 sierpnia chyba już można. Zwłaszcza, że komuś podziękować trzeba, wszak bez wakacyjnej prowokacji nie byłoby tylu emocji, ochów, achów, głośnych salw oburzenia, słowem byłoby tak cicho, że nikt by dzisiejszego narodowo-katolickiego święta nie zauważył. Przynajmniej w internecie. Nie przypadkiem bowiem, jeszcze na kilkanaście dni przed Bożym Narodzeniem, Wielkanocą, czy właśnie Powstaniem Warszawskim, polscy patrioci grzeją temat, świętują, radują, składają sobie życzenia lub zapalają wirtualne znicze. I nie przypadkiem przed 15 sierpnia się nie świętuje, tylko pisze się o tych, co rzekome świętowanie mają zepsuć.
Główną przyczyną tego opłakanego stanu rzeczy jest, rzecz jasna, fakt, że to rocznica zwycięstwa. A ze zwycięstwem są same problemy. Raz, że w najczęściej brakuje flaczków założycielskich, czyli tego co np. towarzystwo od Teologii Politycznej i Jarosława Rymkiewicza lubią najbardziej. Wiadomo przecież, że jak nie ma flaczków, to się wesele nie uda, więc co tu świętować, skoro ludzkiej hekatomby nie było. Drugi, fundamentalny powód, to kompletna nuda tematu. W przypadku przegranej można bowiem pytać dlaczego przegrali, co by było gdyby wygrali, czy gdyby wygrali to by było że hej, i wreszcie, co chyba najważniejsze, przez kogo przegrali. W przypadku Cudu nad Wisłą takich pytań stawiać nie można, raz, że wiadomo przez jaką Matkę wygrali, a dwa, że kwestionowanie tejże odpowiedzi obrażało by uczucia religijne.
By więc jakoś sobie poradzić z rocznicową traumą wygranej bitwy, należy rocznicę tą ściągnąć w dół i do tego właśnie jest potrzebna Madonna w Warszawie. Gdyby nie było Madonny można by się oburzać, że TVP nie wykupi jakiegoś filmu o lotnikach albo, że jakiś mąż postąpił głupio i antypaństwowo na pogrzebie swojej żony-siatkarki. Można by szukać prowokacyjnie otwartych sklepów, prowokacyjnych tekstów w gazetach czy prowokacyjnie się zachowującej młodzieży, która nie uszanuje świętości. Słowem trzeba by czymś zabić nudę świętowania. Z fetowaniem 15 sierpnia jest bowiem jak z fetowaniem Nadieżdy Krupskiej, gdzie Lenin zamiast się towarzyszką zająć, jeno spojrzał, by zaraz odrzec: Ależ ci mienszewicy nam brużdżą.