Niedawno rozważaliśmy zjawisko polityka „społecznościowego”, odstającego od tradycyjnego modelu polityka tym, że zerwał już kontakt z żywą tkanką społeczną, kierując swe namiętności ku społeczności wirtualnej. Politycy „społecznościowi” darzą szczególnym poważaniem środki masowego przekazu. Wolą funkcjonować w świecie wirtualnym, bo daje im to poczucie komfortu, bezpieczeństwa i wyższości.
Politycy ci uzależniają się od martwych przedmiotów – kamer czy klawiatur swych laptopów i telefonów – do tego stopnia, że zapominają, iż ludzie mają duszę i osobowość. Uprzedmiotowiają swych wyborców i dzielą ich symbolicznie na: narzędzia, drabiny i przeszkody. Tymi pierwszymi można się posługiwać, po tych drugich można się wspiąć do celu, z tymi ostatnimi czyni się to, co zwykle czyni się z przeszkodami: przesuwa, omija lub usuwa.
Poseł ględzący
Dowiedzieliśmy się niedawno z ust liderów PiS, że partia zrywa ze „spontanicznymi” wizytami jej polityków w mediach. „Najgorsze, co się może partii politycznej przytrafić, to ględzący poseł – powiedział jeden z liderów – a jeszcze na dodatek niemający zielonego pojęcia o tym, o czym ględzi czy próbuje się popisywać”. Władze PiS zdecydowały, że politycy muszą być do rozmów na wizji lub w eterze „merytorycznie przygotowani”. W razie braku subordynacji powinni liczyć się z konsekwencjami przy układaniu list wyborczych.
Decyzja ta wydaje się słuszna, a walka z patologicznym umiłowaniem kamery zasadna. Patologia rozrosła się do tego stopnia, że panujący w tej materii bezład umożliwiał medialnym psychologom taką aranżację dyskusji, w której „prawicowiec” swymi retorycznymi i umysłowymi „kwalifikacjami” uczestniczył w akcji odwracania uwagi od istoty zagadnienia. Po mediach plątali się, miast znawców gospodarki, edukacji, służby zdrowia – spece od „tematów wrzutek”, a więc: aborcji, eutanazji, lustracji, Kościoła, tzw. „mniejszości seksualnych”, etc.
Terapia przyda się i partii, i jej politykom. Niektórzy z nich poczęli traktować pełniony przez siebie urząd jako prywatne przedsiębiorstwo. Swój czas, olbrzymie, jak na polskie warunki, fundusze i wszelkiego typu ulgi poświęcają różnorakim typom autopromocji. Rola wyborców spadła do roli „społeczności”.
Demokratyczna hipokryzja
Zrazu pojawił się zarzut pod adresem kierownictwa PiS, że jest to odruch „niedemokratyczny”. Szkoda miejsca na wyjaśnienia, czym różnią się tzw. zachodnie standardy od tych obowiązujących w Polsce. Poprzestańmy na uwadze, sięgając do czasów starożytnych, że szyld „demokracja” może być fasadą zarówno dla oligarchii, tyranii, jak i monarchii.
Operowanie terminem „demokracja” w rzeczywistości, w której żyjemy, nabiera cech pustosłowia. Jaki jest w ogóle sens w nadawaniu „rządom ludu” (demos i kratos) miary absolutu, jeśli lud do dziś nie osiągnął w tej praktyce perfekcji?
W praktyce pozostaje hipokryzja. Dlaczego partia polityczna, funkcjonująca w państwie prawa, nie miałaby pikietować za demokratyzacją „Faktów” TVN lub Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? I partia, i telewizja, i rzeczona fundacja, działają w obszarze, który reguluje ustawodawstwo, mają na nie wpływ i żyją z podatków oraz ofiarności obywateli.
Można się demokratyzować dobrowolnie, ale wymuszanie demokratyzacji jest częstą praktyką „oświeconego” agresora. Demokratyzacja nie jest zatem priorytetem, a jest nim np. walka z patologiami w polskim życiu społecznym i publicznym. I tym raczej powinny się zajmować „demokratyczne” „Fakty” TVN.