Steven Soderbergh zgodził się wziąć udział w projekcie Benicio Del Toro który wymarzył sobie, że zagra Ernesto Guevarę - ikonę popkultury i idola przeintelektualizowanych pseudo rewolucjonistów o czerwonym zabarwieniu widzących w nim Chrystusa z karabinem na ramieniu. I tak jak pełen wewnętrznych sprzeczności jest związek frazeologiczny “Chrystus z karabinem” tak też pełen sprzeczności i kontrowersji jest życiorys ubóstwianego przez masy “Che”.
Lecz nie dla Soderbergha. On stworzył obraz intelektualisty z opisów Kapuścińskiego, który niesie pokój i zbawienie uciskanym masom, poucza ich w przypowieściach i zaraża swoim przesłaniem. To on walczy z tyranią i zostawia za sobą zapach fiołków niczym Ojciec Pio po każdej swej nadludzkiej interwencji. Reżyser w swym monumentalnym czterogodzinnym dziele zapomniał zupełnie o obiektywizmie. Ale to zamierzony cel. Bo reżyser nakręcił ten film na zlecenie zafascynowanego postacią seryjnego mordercy Del Toro. Nie ma więc miejsca na kontrowersje w dziele, które z założenia ma być laurką.
Jest jednak jeden plus całego przedsięwzięcia. Chłopaki przedobrzyli. Chcąc dokładnie pokazać swojego bohatera nakręcili film tak nudny, że mimo najszczerszych chęci nie byłem w stanie wysiedzieć do końca. Ale zobaczyłem wystarczająco dużo (obie części) by móc napisać, że biografia jest przekłamana a film nudny. Podobnie widza to recenzenci na całym świecie. Na Florydzie i w Nowym Jorku podczas seansów ludzie krzyczeli “Morderca” i gwizdali, w Polsce zapewne film obejrzą towarzysze spod znaku Krytyki Politycznej czy z Polityki, którzy pisali o filmie Popiełuszko, że to nuda i dłużyzny a dziś o “Che” wypisują akie peany:
Trudno określić dwuczęściową epopeję Stevena Soderbergha, poświęconą słynnemu El Comendante, innym słowem niż piękna hagiografia. (…) Na początek oglądamy więc rozdział zatytułowany „Che. Rewolucja”, opisujący najsłynniejszy epizod legendarnej drogi lekarza-partyzanta, a mianowicie obalenie w 1959 r. reżimu kubańskiego dyktatora Batisty. Jak na gatunek historyczny przystało, film dość wiernie, ale i z odpowiednim rozmachem odtwarza początkową fazę marszu na Hawanę, kiedy jeszcze losy rebelii nie były przesądzone.
Che – fantastycznie zagrany przez Benicia Del Toro – został przez Soderbergha ukazany jako rozumny, współczujący dowódca, który czasami musi uciekać się do przemocy, aby osiągnąć polityczne cele. (…) Oczywiście, można i należy mieć zastrzeżenia do zbyt „gładkiego” wizerunku cierpiącego na astmę argentyńskiego bojownika, który pomógł zwyciężyć Fidelowi Castro. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Soderbergh stworzył ciekawe widowisko, na którym nie sposób się nudzić.
Jak można się było spodziewać po recenzentach z Polityki, za mało scen z astmą przekłamuje historię bohaterskiego bojownika…
PS. - tu dla porównania recenzja z Rzepy