Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
974
BLOG

Zasłony, półprawdy i półcienie, czyli kilka uwag do tekstu znanego blogera

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Popkultura Obserwuj temat Obserwuj notkę 82

        Marek Różycki uraczył nas w okresie świątecznym notką opowiadającą o  Agnieszce Osieckiej, osobie znanej z barwnego życia, podśpiewywanych w całym kraju piosenek i mniej lub bardziej udanych potyczek z poezją - w większości udanych mniej. A jest ku temu okazja, bo w telewizji publicznej zaczęto właśnie projekcję serialu opowiadającego o życiu słynnej tekściarki.

         Autor już na wstępie zaczął źle, opakowując swoje refleksje w świątecznie błyszczący papier tytułu, w którym określa bohaterkę poświęconego jej panegiryku – bo tak jakoś mu to wyszło – mianem muzy, Afrodyty i inspiracji. Nie wiem dla kogo Osiecka miałaby być muzą i inspiracją, choć na pewno rozgłos jaki przyniosły jej pisane teksty mógł kogoś zachęcić do powtórzenia sukcesu pani Agnieszki, w tym nawet wtedy, gdyby w jego życiu zabrakło kopy głośnych romansów i beczek wypitego alkoholu. Natomiast czy była Afrodytą? Cóż, o gustach się nie dyskutuje, jednak byłoby dobrze, gdyby autor zasygnalizował, że to jego prywatna ocena. Bo już na przykład w mojej opinii trudno się w Osieckiej doszukać piękna urody, za to czegoś dziwnego, surowego, niemal męskiego, zwłaszcza w rysach twarzy z jej lat starszych – na pewno. W każdym razie nie dla każdego jeż jest atłasowy w dotyku.

         A więc Różycki zaczął źle i im dalej w las, tym w jego notce tylko więcej miodu, bez jednej łyżki dziegciu, który w życiorysie bohaterki jego notki zaistniał. Zatem źle, bo nieprawdziwie. Dlatego nie dziwię się, że jeden z komentatorów określił tekst laurką. Znaczy, że miało być poznawczo, a powiało wazeliną. I tu, w odpowiedzi na wspomniany komentarz, pada opinia autora: ,, Są biografie, które domagają się 'zasłon, półcieni i półmroków'.

         Czyżby, panie Różycki? W dwadzieścia trzy lata po śmierci Osieckiej pisanie laudacji zamiast prawdy wydaje się być mało uzasadnione. Tym bardziej że nie kto inny, tylko córuchna pomienionej nie przejawiała podobnych zahamowań i już na przysłowiowe dzień dobry swojej publicystycznej kariery smagnęła mateczkę ,,po pęcianach” zarzutem alkoholizmu i zaniedbywania powinności rodzicielskich. Jeśli zaczniemy pisać w niedopowiedzeniach zasłon, półcieni i półprawd, a na dodatek wybiórczo – w zależności od towarzyszących nam sympatii lub dyspozycyjnych uzależnień - otrzymamy obrazy niezwykle zakłamane, których autorzy nieść będą pod strzechy kaganki ciemności i łgarstwa. Dla jednych ktoś nie stroniący na co dzień od kieliszka będzie pijaczyną lub moczymordą, a dla innych tylko cierpiącym - jak Osiecka - na chorobę alkoholową, jedni narkomana nazwą parszywym ćpunem, a inni tragicznie uzależnionym, jedni księdza-pedofila określą mianem groźnego zboczeńca zasługującego nie na leczenie tylko na stryczek, inni – osobą targaną pokusami. A będą i tacy, którzy w ogóle pominą niemiłe strony życiorysów, robiąc to w imię źle rozumianej życzliwości lub odwrotnie – uwypuklą je ponad miarę, jeśli tylko w ramach noszonej w sercu antypatii poczują taką potrzebę, ewentualnie gdy tak właśnie brzmiało dobrze opłacone zamówienie na tekst zniesławiający jakąś osobę.

         Wracając do Osieckiej, to ta nie była żadną poetką, bo zabrakło jej i talentu, i specyficznego uduchowienia, tylko tekściarką - rzemieślniczką zajmującą się zgrabnym łączeniem słów, które dzięki muzyce i niejednokrotnie świetnym wykonawcom zostawały zapamiętane. Bez instrumentów, bez wyzwalającego emocje śpiewu większość jej pisanych na zamówienie i często ,,na kolanie” tekstów nie przetrwałyby próby czasu – notabene bardzo krótkiej nawet. Ba, już poza wielkimi przebojami nie przetrwała!

        I jeszcze wrócę na moment do stwierdzenia autora, że niektóre biografie domagają się zasłon, półcieni i półmroków. Otóż kilka lat wstecz ten sam Marek Różycki napisał notkę o Janie Himilsbachu, w której zamieścił przeprowadzony z nim przez siebie lata temu w restauracji ,,Harenda” wywiad. Już na wstępie Różycki konfabuluje, opisując, jak to słynny Jasio stawiał mu piwa i odpowiadał na jego pytania. Otóż Jasio nigdy nikomu nic nie postawił, a zwłaszcza studentom. Przyłaził do ,,Harendy”, o której mawiano, że uniwerek jest jej intelektualnym zapleczem, gdy był bez pieniędzy, a prawie zawsze był, i uwodząc - pewnie intelektualnie, bo jakżeby inaczej, hie, hie, hie – studenciaków, korzystał z ich gościnności, opowiadając im przysłowiowe głodne kawałki w pseudofilozoficznym sosie, obowiązkowo gęsto przetykane wulgaryzmami.

        Ponieważ dobrze poznałem Himilsbacha, a nawet tak dobrze, że któregoś dnia, gdy przysiadł się do mojego stolika, domagając się piwa, pogoniłem go na zbity pysk, wywiad Różyckiego, a zwłaszcza język jakim posługiwał się w nim rzekomo Jasio, uznałem za jedną wielką ściemę. Pan Marek musiał się bardzo napracować, żeby z himilsbachowego przełożyć ,,na nasze” i dało się to jakoś strawić. Prawdę mówiąc, sławny filmowy naturszczyk i autor książek był na co dzień śmierdzącym alkoholem i starym potem pijaczyną, blagierem i chamidłem, jakich trudno ze świecą szukać, lubiącym żreć na przysłowiowego sępa, jeszcze lepiej pić na sępa i opowiadać koszałki-opałki, robiące na fascynatach jego talentów i głębi robociarskiego umysłu za iście filozoficzne rozprawy.

        Ale pomińmy te szczegóły. W roku 2015, kiedy Różycki pisał swoją notką o Himilsbachu, Wikipedia podawała, że Janek był przez lata tajnym współpracownikiem SB. Dziś ta informacja zginęła, podobnie jak i inne źródła w internecie, stwierdzające kontakty z bezpieką wielce szanowanego pana Jasia – niestety postaci wciąż niemal kultowej, zwłaszcza wśród młodych Polaków, tych pięknych nic niewiedzących, zafascynowanych filmem ,,Rejs”, zrobionego przez innego kapusia. W związku z tym mam pytanie do pana Marka Różyckiego:

         - Czy ta nagła zmiana biografii Himilsbacha wzięła się stąd, że również należy do tych szczególnych, które wymagają zasłon, półcieni i półmroków?

       A na zakończenie kilka zapewne kontrowersyjnych dla czytelników myśli. O ile takie postacie jak Osiecka czy Himilsbach nie miały istotnego znaczenia dla czasów, w których żyły, spełniając w nich role kwiatków do kożucha lub ostów do futra, i o których powinno się mówić prawdę, o tyle inaczej przedstawia się sprawa ocen osób i sytuacji, które rzutowały na historyczny rozwój naszego państwa. Po prostu prawda nie zawsze jest użyteczna dla motłochu, który nie rozumiejąc jej, zwłaszcza w kontekście mających miejsce niegdyś wydarzeń, może sobie zrobić kuku - na przykład w postaci wynarodowienia czy politycznego skrętu w niewłaściwym kierunku. Zresztą czego wymagać od motłochu, skoro wielce oświecony Rafał Ziemkiewicz – dziennikarz, pisarz i prawie polityk - zabawia się biografią Marszałka jak małpa brzytwą. No ale Osiecka to nie ta sama ranga, co Piłsudski i pisać o niej prawdę można, tym bardziej że i zrozumieć ją łatwiej. 


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura