Wczoraj dowiedziałem się o szykanowaniu Salonu24 przez Facebooka. Niestety, na temat szykanowania niektórych blogerów przez Salon24 Bogna Janke już się nie zająknęła. Pewnie dlatego, że jednostki zerem, jednostki niczym...
I tak oto mamy nową kartę, a zarazem nową jakość w internecie - martyrologię Salonu. Cóż, trzeba nauczyć się z tym żyć. A jeśli nie, wtedy wystarczy machnąć ręką na Facebook, na Twitter i pojechać, gdzie oczy poniosą - do Kenii na przykład, do Tanzanii. Tam można się napatrzeć choćby na Kilimandżaro, ba, wejść nawet na tę górę, a przy okazji zobaczyć ludzi żyjących w zgodzie z naturą - bez pośpiechu, bez obciążeń cywilizacją codziennego wyścigu szczurów. No i bez Facebooka. Boże, tylko pozazdrościć im tego komfortu. A że czarni? I co z tego, że czarni, ale za to jacy szczęśliwi! Owszem, czasem trzeba codziennie postawić sobie wielki dzban na łeb i na bosaka albo w sandałach wykrojonych z samochodowych opon drałować pięć kilometrów po wodę. I pięć z powrotem, jakby ktoś tego nie uwzględnił w rachunku dziennych wysiłków - też naturalnych i niezbędnych, bo bez wody ani rusz. A dzban tym razem cięższy i trzeba stąpać ostrożnie, by wody nie wychlapać po drodze, ale za to jak ona wtedy smakuje. Pieprzyć colę!
Ech, natura, jaka, kurwa, fajna sprawa - bez Facebooka, bez Twittera, bez prądu, bez źródełka w sedesie... Pozazdrościć Murzynom tylko można - prawda, Pani Bogno? Pani pamięta? Nie? Bo ja pamiętam - za to przecież pokutuję. ;))