Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
108
BLOG

Niby o filmie Holland

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Kultura Obserwuj notkę 25
Zainteresowanie jest w tym wypadku zjawiskiem jak najbardziej adekwatnym do sytuacji, to znaczy na etapie podjęcia decyzji o pójściu do kina. Nie znamy bowiem jeszcze odczuć towarzyszących widzom w trakcie wyświetlania filmu, jak i potem – w czasie jego estetycznego i intelektualnego przeżuwania

        Trzy dni temu, przeglądając tytuły na stronie głównej Salonu, natknąłem się na taki, który zaczynał się od pytania: ,,Polacy pokochali film Agnieszki Holland?”. Cóż, typowe zdanie oznajmujące, a jednak ze znakiem zapytania. Oczywiście lepiej by to zabrzmiało, gdyby na początku dodać słówko czy, co już ustawiałoby inaczej naszą ciekawość, rzekłbym w chwili rozpoczęcia czytania tekstu, w którym zresztą, już w pierwszym akapicie, otrzymujemy odpowiedź twierdzącą, że tak, jak najbardziej pokochali, o czym rzekomo zaświadcza oglądalność mierzona w okresie otwarcia, a więc w czasie pierwszego weekendu pokazu filmu – nawiasem mówiąc największa w tym roku.

        Niestety, autor notki nie tylko buduje pokraczne zdania, ale na dodatek myli się w ocenach. Bo to stała propagandowa młócka, której świadkami jesteśmy od roku 2005, i która od dwóch, trzech tygodni wzięła jako temat mordobicia film ,,Zielona Granica” nieżyczliwej ,,faszystowskiej prawicy” reżyserki, zdecydowała o oglądalności filmu. Ale czy zaraz o jego pokochaniu? Błąd - absolutnie nie!

        To teraz przykład. Wyobraźmy sobie, że w Warszawie pod tramwaj wpada kobieta. Koła pojazdu poćwiartowały ofiarę wypadku na kilka ochłapów i rozrzuciły je po torach. Część ludzi, w tym pasażerów, świadoma wydarzenia, nie odwracając głowy stara się jak najprędzej opuścić miejsce tragedii. Wiadomo, nie pomogą i nie zaszkodzą, a jeśli już, to sobie. Jednak inni, ci, którymi kieruje chora ciekawość, reprezentujący osoby z zerową wrażliwością i jeszcze mniejszą empatią, próbowaliby docisnąć się do pierwszego szeregu zbiegowiska, aby osobiście ocenić jatkę, wymieniając między sobą fachowe uwagi i dzieląc się telefonicznie informacją z bliskimi. Ba, niektórzy nawet robiliby zdjęcia, zdając sobie sprawę z ich… No powiedzmy, że unikalnego charakteru. Co za gratka, prawda?

        No dobrze, ale czy to oznacza, że gapie pokochali temat z martwym ludzkim mięchem w ujęciu iście rzeźnickiego kadru? Że robiąc łokciami w walce o pełny obraz rozwłóczonego ciała, jak w kolejce po bilet do kina upolowany w lepszym rzędzie, rozkoszowaliby się wizualnym efektem dramatu połączonego z zapachem krwi, uryny i kału? Nie, nie miłość, ale zwykła ciekawość lub dokładniej plebejska ciekawskość przewidywanej krwawej scenerii, ciekawskość tak przynależna motłochowi, kierowałaby jego zachowaniem, tworząc zbiegowisko łasych mrocznej sensacji – to tyle.

        A teraz dokonujemy drobnej zmiany w scenariuszu. Po tragiczne śmierci kobiety ktoś z tłumu gapiów, przekręcając na bok głowę, przygląda się uciętej czaszce, podchodzi bliżej, przewraca ją niedbale nogą, by przyjrzeć się, że się tak wyrażę en face, aż wreszcie łapie ją za włosy, niczym kat podnosi do góry i woła w stronę zebranych : - Ludzie, patrzcie, to przecież Agnieszka Holland!

        I co? No nic – faktu śmierci nie dałoby się odwrócić. Natomiast wieść o personaliach ofiary zderzenia z tramwajem obiegłaby okoliczne ulice i niczym spod ziemi wyrosły tłum otoczyłby miejsce tragedii. A wieczorem… No tak, a wieczorem zjeżdżaliby już ludzie z całego kraju. Jedni po to, by zapalić przy torach znicze, opłakując przy tym reżyserkę, a drudzy...  Cóż,  drudzy, żeby w nie zwyczajowo, na przekór tym pierwszym, naszczać. Tak po prostu, zwyczajnie – bardziej lub mniej celnie, w zależności od chwytu i przewidywalności balistyki. No i typowo po polsku, tak, aby duch społecznych podziałów i wzajemnych nienawiści w narodzie - Boże uchowaj! - nie zaginął.

        Czy autor wspomnianego artykułu, opisujący i to wydarzenie, powieliłby wcześniejszy schemat, pytając: ,,Polacy pokochali śmierć znanej polskiej reżyserki?” Pewnie tak, bo to wzmaga efekt sensacji, co udało się już ustalić. Niby oznajmiam i zaskakuję, by za chwile tylko pozornie obniżyć stopień zainteresowania użytym pytajnikiem, a w kolejnych zdaniach potwierdzić jednak tytułowe przypuszczenie. I znów podekscytowanie rośnie, i znów robi się zaskakująco ponadprzeciętnie, o co właśnie chodzi – tyle że po raz drugi tym samym niusem. Hurra! Hitchcock mistrzowsko stopniujący napięcie to przy autorze notki niewyrośnięty szczeniak.

        Pozostaje pytanie, w zasadzie podstawowe w tej kwestii, dlaczego widzowie mieliby pokochać film? No bo że niektórzy pokochaliby tragiczną śmierć Agnieszki Holland, to już nie przypuszczenie, a przewidywalny fakt? Jak ten w rodzaju: ,,A po nocy przychodzi dzień…”, prawda? Dlaczego zatem zamiast pokochać, nie okazali po prostu wzbudzonego zainteresowania, na które mógł się powołać autor notki? Przecież oczywiste jest, że przy reklamie jaką zapewniła filmowi niemal trzytygodniowa medialna rozpierducha podgrzewana przez polityków i różnej maści publicystów, z których znakomita część nawet nie widziała kontrowersyjnego obrazu, ciekawość właśnie, a nie miłość, nie mogłaby przecież dziwić? Ba, byłaby nawet mocno przewidywalna. Zainteresowanie jest w tym wypadku zjawiskiem jak najbardziej adekwatnym do sytuacji, to znaczy na etapie podjęcia decyzji o pójściu do kina. Nie znamy bowiem jeszcze odczuć towarzyszących widzom w trakcie wyświetlania filmu, jak i potem – w czasie jego estetycznego i intelektualnego przeżuwania. Podobnie jak nie mamy pojęcia o ocenach obejrzanej produkcji pod względem zawartej w niej faktografii i zaplanowanego politycznego wydźwięku. A to właśnie w aspekcie pozytywnym sugeruje słówko ,,pokochali”, w dorozumieniu podpowiadające, że podobało się i przekaz został zaakceptowany, a zatem czasowo bardzo na wyrost - jeszcze przed zakupem biletu.

        Wykorzystywanie przez media języka Internetu - języka skrótów myślowych i wszelkiego rodzaju uproszczeń, stworzonego z myślą o motłochu i wykorzystującego jego kiepską edukację w celu propagandowego zapanowania nad nim - jest początkiem końca ich tradycyjnego istnienia. Istnienia, w którym i poziom słowa, i etyka zawodowa piszących jeszcze coś kiedyś znaczyły, kształtując postawy odbiorców, literacki smak i ich zaufanie do informacji. Dziś, w dobie faktów medialnych, gdy oferta Internetu trafiła pod strzechy, gdy w rozmowach daje się słyszeć niechlujne skróty typu: info, pozdro, spoko, gdy wiem tak naprawdę znaczy nie wiem, ale się domyślam, gdy biernik bazując na gramatycznej niewiedzy staje się dopełniaczem, zainteresowanie i akceptacja ewoluują w stronę polubień, a polubienia są twórczo modyfikowane na pokochania, źle się dzieje w państwie słowa i informacji. Świat miejskich lumpów i wiejskiego zaścianka, nobilitowany dyplomem bylejakości uniwersytetów do rangi inteligencji, zadał mu cios śmiertelny.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura