Głos wolny Głos wolny
206
BLOG

Biesiada 5

Głos wolny Głos wolny Polityka Obserwuj notkę 0

 

12.  
 Półtora dnia później mróz zelżał na kilka godzin. Miasto wywiesiło białe flagi i zima łaskawie zgodziła się na krótkie zawieszenie broni, taki czas by pozbierać poległych. Postanowiłem to wykorzystać i poszwędać się. Zaniosło mnie Alejami w kierunku dworca Powiśle.
Mało kto wie, że, nie dotykając ani przez moment jezdni ulic, można stąd dojść aż do Gagarina. Całe 3 kilometry spaceru przez parki, kładki, alejki. Dziś tylko krótki odcinek, pod odeskie schody. Śnieg chrupał pod butami, niedawno prószyło, byłem jednym z pierwszych, stawiających świeże ślady. Odczuwałem lęk, z nerwów nawet nie zauważyłem, że przyszedłem przed czasem. Też już byli, z daleka ich dostrzegłem. Dwie szare, smutne sylwetki, jak na obrazie Beksińskiego, pod monstrualną skarpą. Jakiś taki żal od nich bił. Stali u podnóża odeskich schodów, Agnieszka i Jerzy, jej mąż. Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Ani po ich propozycji ani po relacji z nią, z nim, w ogóle stremowany byłem. Jedyne co wiedziałem dobrze, nie , wróć, niczego nie wiedziałem dobrze. Szedłem w ciemno.
 
Przywitaliśmy się krótko, zaproponowali spacer, wzdłuż Rozbratu. Zaczęła Agnieszka
:
- Przede wszystkim dziękujemy, że przyszedłeś. Wszystko, o czym będziemy rozmawiać, traktuj poważnie. Wiem, że potrafisz. I zachowaj tylko dla siebie. To dla twojego komfortu, bezpieczeństwa.
- Dobrze…
- To może ja nakreślę ci kontekst naszego spotkania – odezwał się Jerzy. Drobny, jakby dodatkowo przygarbiony, druciane okularki  i czapka z daszkiem robiły z niego parokrotnie repetującego studenta. Mógł mieć z wyglądu 27-30 lat. W rzeczywistości miał prawie czterdzieści.
- Sprawy idą zgodnie z planem – głos miał wątły, taki, co to dwudziestoosobowego tłumu nie porwie, Jerzy w ogóle cały był dość biblioteczny – zgodnie z planem, ale nie z naszym planem – ciągnął. - Rok po roku tracimy suwerenność. Nie wiem czy jesteś na czasie – najnowsze nominacje na szefów kadr w MSW, w ABW, w Kontrwywiadzie, nie pozostawiają złudzeń. Tu już nie ma maskirowki. Jest już jawne rozmontowywanie wewnętrznej konstrukcji.
Jerzy kontynuował rzucanie faktami. Słyszałem o większości, może bez wszystkich nazwisk, ale jakoś nie łączyłem wielu faktów, na pewno nie wyłaniała mi się z tego aż tak tragiczna całość. Jerzy robił to sprawnie za mnie, miałem zresztą wrażenie, że tą część, prolog, ma przećwiczoną w długich i licznych próbach. Takich rozmów musiał mieć za sobą dziesiątki.
- Chcemy być z tobą szczerzy. To wszystko, co się dzieje, jest zmasowanym atakiem, na tak wielu frontach, że nie należy mieć złudzeń, co do szans powodzenia oporu.
Ukłuło mnie. Zaskoczyło boleśnie. Chciałem słyszeć coś innego, nie wiem, że może podziemna rzeka rwie tak mocno, że już skały pękać zaczynają?  Jerzy nie pozostawił mi złudzeń. Okazał się lekarzem, który uprzedza o bardzo nikłych szansach na przeżycie operacji. Ale operacja jest jedynym sposobem powstrzymania paraliżu. Pacjent już robi pod siebie, a kilku dalekich krewnych rozmyśla nad podziałem masy spadkowej.
Dobry jest ten Jerzy, ten spokój, taka troska o słuchacza, żeby mu jakoś pomóc przyjąć hiobowe wieści. Dobry z niego człowiek. Spojrzałem na niego tak inaczej, ciepło. Zawirowało mi, przystanąłem.
Po lewej, za linią ośnieżonych drzew majaczył budynek SLD. Eskimosi niech mają te swoje 30 określeń na śnieg, ja mam więcej na postkomunę, gdy o niej myślę. Coś nawet wybąkałem w tym kierunku, Jerzy powstrzymał mnie:
- Marcinie, pokój z tym. Szkoda czasu, szkoda wysiłków. Jesteśmy jak umierający stary żubr. Musimy liczyć każdy ruch, każdą porcję energii, każdy jej kwant, bo nie zostało nam tego wiele. Epitety, etykietki, publicystykę – to wszystko rozumiemy, nawet doceniamy, ale po ludzku nie mamy już na to czasu. Nie mamy serca.
Popatrzyłem na nich znów innym okiem. Byli mi bliscy, mimo że tak różni ode mnie. Mrugałem, co jakiś czas i wciągałem zimne powietrze by się upewnić, że to jest jawa, że to się dzieje naprawdę.
Parokrotnie miałem przemożne wrażenie bycia obserwowanym. Nikomu się nie zwierzałem z dzisiejszych planów, zresztą, kto w ogóle miałby, i po co, za mną łazić? Nie chciałem wyjść na panikarza, więc najdyskretniej jak tylko potrafiłem, udając, że poprawiam sznurówki, lub że coś upuściłem, rozglądałem się w kierunkach, z których napływało to takie kłujące mnie odczucie. Nikogo jednak tam nie widziałem. W trochę podobny sposób czuję się w kontakcie z manekinami sklepowymi. Robię zakupy i może tam stać 10 osób – nawet ich nie dostrzegę, a jeden zastygnięty w bezruchu manekin, działa na mnie elektryzująco. Nie umiem uwolnić się od jego obecności, która przykleja się do mnie i towarzyszy mi przez cały pobyt w sklepie. Czasem nawet po wyjściu na ulicę odwracam się i widzę przez witrynę, jak manekiny odprowadzają mnie wzrokiem. Teraz miałem podobne wrażenie tylko nie było sklepu, manekinów. Nie było nikogo, jedynie ten zimowy park - drzewa, wrony, nieczynne fontanny. I ta czyjaś obecność. Sam już nie wiem, muszę chyba przykręcić kurek z piciem i balowaniem.
- Czy…czy, czy tu chodzi o jakieś państwo podziemne? – Ściszyłem głos, raczej odruchowo.
- Posłuchaj Marcinie – teraz on przystanął, wymuszając to samo na naszej dwójce, a głos mu stwardniał -   jedną szansę kiedyś miałeś, podjąłeś decyzję, wybrałeś. Człowiek rzadko ma pełną świadomość, że co sekundę ponosi całą odpowiedzialność za to, co uczynił wcześniej, aż do teraz. Nic się od nas nie dowiesz, bo i po co. Dla ciebie i dla innych jest lepiej, byś nie wiedział.
- Ale…
- Bez „ale”. Jeśli kiedyś będzie trzeba, tak się stanie.
- To … czego oczekujecie?
- Po prostu twojej pomocy.
- No dobrze, słucham, ale ja mogę coś zacząć działać, mam możliwości, mam znajomości, wiecie…
Wygłupiłem się, kompletnie nie skalibrowałem z nimi, nie dostroiłem do ich poziomu. Byli na tyle mili, że zrobili wszystko, bym nie odczuł, jakiego zrobiłem z siebie debila. Ja z kolei akurat odczuwanie miałem wyostrzone, więc im się nie udało. W takie szachy sobie pogrywaliśmy.
I tak wiedziałem, że każdy werbunek, zawsze i wszędzie, poprzedzony jest starannym badaniem. Nic tu nie przeskoczymy. Jeśli jest tak jak myślę, są tylko dolnym piętrem pionków. Miałem jednak taką cholerną chęć, by powycinać z tej rozmowy i z całego życia zresztą, gdybym tylko mógł, wszystko, co zbędne, te wszystkie rokokowe ornamenty wieloznaczności. Jedynym gruntem, na jakim miałem siłę prowadzić tę rozmowę była całkowita otwartość. Po mojej stronie gotowość do niej rosła z każdym śnieżnym krokiem, po ich była mocno ograniczona i to mnie bolało. Świadomość, że cała odpowiedzialność za to spada na mnie, że pasmem zaniechań sam sobie ten los zgotowałem, dobijała. No i, co najgorsze, nie rozmawialiśmy, kurczę blade, o statucie klubu filatelistycznego. Gdzieś w całej tej rozmowie byliśmy we czwórkę: ja, oni i starsza schorowana kobieta - Polska. I oni we trójkę stali teraz po jednej stronie, ja po drugiej. Jak chuj.
Boli, cholernie boli. I teraz dopiero doceniłem tą ich troskę, delikatność. Nie chcieli mnie urazić, zranić, a zarazem trzymali na dystans, bo byłem z innej gliny. Mimo to podjąłem kilka prób. Wszystkie na nic. Co gorsza, odniosłem wrażenie, że z ich dwojga, to Jerzy, był mi bardziej przychylny, jakąś szczątkową wiarę we mnie u niego wyczuwałem.
Ulga, może chwilowa, może nawet trochę celowo obliczona, na osłodzenie mi sytuacji, przyszła, gdy Jerzy powiedział, przy skręcaniu w górę Górnośląskiej:
- To dla twojego bezpieczeństwa. Tak będzie lepiej, zrozum. Nikt nie wie, że jesteś w temacie, że coś robisz. Nie ma cię w tym.  Białoruscy kierowcy Tirów znów jeżdżą ostatnio po nie swoich pasach i na tym poprzestańmy Marcinie. Uwierz mi, tak będzie lepiej. Także w dużo mniej sensacyjnym wymiarze. Pracujesz na styku wielkich mediów, jeden zgrzyt i cię nie ma.
Agnieszka wsparła męża:
- Jest nas mało, bardzo mało. Każda strata to dla nas cios. Nie wolno nam tracić nikogo. Ty jesteś w stanie bardzo nam pomóc, robiąc dokładnie to, w czym jesteś najlepszy. Resztą zostaw innym.
Opowiedzieli mi w skrócie, o co chodzi. Obraz, który się z tego wyłaniał -  jak już zauważyliście - był mocno ponury. Szanse na powodzenie małe, ale jednak nie zerowe. Strategia przypominała zbudowanie struktury, zdolnej przetrwać i komunikować się do wewnątrz, by w dogodnym momencie, skomunikować się z pogrążonym w onirycznej sielskości społeczeństwem, cieszącym się, jak głupi z bateryjki, że udało się minąć kolejny kryzys z zerowym wzrostem gospodarczym, jak jeszcze zieleńsza niż poprzednio wyspa. Skomunikować i przekazać fakty, których skondensowana wymowa uniemożliwi rutynowe, bezwarunkowe wręcz u większości funkcjonariuszy mainstreamowych mediów, wyparcie poza nawias prime time’u. W ich ocenie właściwy moment naszedł. Być może tak jest, trudno to przecież wiedzieć na pewno. To jest ten luksus historyka, że zawsze może post factum się powymądrzać. Z perspektywy uczestnika, życie jest rozpoznaniem walką. Uznali, że jest moment, by rzucić tę resztówkę, czyli samych siebie. Wyjdzie, nie wyjdzie, trudno, bo to ostatni taki moment, czasu już i tak nie ma.
Zmienił się układ sił na świecie – w Stanach i Chinach no i przede wszystkim coś tąpnęło w Rosji. Raz, że wraz ze spokornieniem Iranu ta karta w rosyjskiej talii utraciła moc przetargową. - Listy rosyjskiej agentury wpływu w środowisku irańskich fundamentalistów nie zabraliśmy ze sobą – zażartował smutno Jerzy – bo przypomina książkę telefoniczną Londynu.
Dwa, że nowe źródła i sposoby wytwarzania energii, które na technologiczny rynek zdecydowały się rzucić Stany, podcięły gliniane kulasy temu owrzodzonemu Quasimodo. Kilka ośrodków potwierdziło, że był nieudany zamach na Putina. Momentalnie paru wysokich oficerów GRU spadło z taboretów, wpadły im suszarki do wanien, załamał się pod nimi lód podczas łowienia ryb. Kilkunastu innych zniknęło by odnaleźć się na zachodzie, lub nie odnaleźć się, póki co, wcale. Część z nich zapewne  dokarmia ryby. Sjudba czeławieka. Ale część podejmuje w tych dniach dramatyczne wysiłki, by przedostać się gdzieś, gdzie uda się przeżyć.
 -Słyszałeś o tym wypadku, czołowe zderzenie vana z Toyotą? – cztery dni temu wiadomość utrzymała się kilka godzin i zniknęła na kolejną dobę, by potem powrócić w formie ogólnopolskich apeli. Gdzieś pod Krakowem Toyota zjechała na zakręcie na przeciwny pas drogi. Zginął Rosjanin i jego żona - coś mi teraz faktycznie świtało - kierowca vana walczy o życie. Świadkowie twierdzą, że mogły zawieść hamulce Toyoty. Na tej drodze, o tak później porze normalnie nie byłoby nikogo, ale akurat stała na poboczu kolumna wojskowych ciężarówek, kilkuset chłopa, z ostrą. Jadący za Toyotą drugą osobówką ludzie, próbowali dość nachalnie przeszukać samochód ofiar, zostali jednak przed dowódcę konwoju potraktowani jak zwykłe hieny i odjechali, ale tylko na kilkaset metrów. Pojawili się ludzie z miasteczka. I po jakimś czasie, zupełnie przypadkiem, samochód ABW, którego pasażerowie, wymachując jakimiś kwitami zaanektowali to, co zostało z rozbitej Toyoty wraz z bagażami ofiar. Tyle, że ktoś już zdążył w całym zamieszaniu podprowadzić neseser Rosjanina.
Pomijając nagłe pojawienie się ABW, ciekawym byłoby już to, skąd wiadomo, że Rosjanom zginął jakiś bagaż, w końcu obydwoje nie żyją, więc nie powiedzą. A jeszcze ciekawsze, że, jak to nagle zaczęły anonsować media, mężczyzna był w Polsce zaangażowany we współpracę z Instytutem Fizyki Jądrowej PAN, a jego neseser, w rzeczywistości specjalna przystosowana do tego walizka, mógł zawierać przedmioty lub substancje radioaktywne. I apele, nadawane non-stop w głównych mediach,  do znalazcy, by ja najszybciej, w dowolny sposób, zwrócił zgubę władzom. Całe województwo zablokowane, cała gmina czesana a la Kopacz, czyli do metra w głąb, tym razem naprawdę. Mijają cztery dni i, póki co, nic nie odnaleźli, nikt nic nie zwrócił.
- Radioaktywny szmelc to bajka – kontynuował Jerzy. Ten człowiek pracował w ambasadzie w Warszawie, oficjalnie jako jakiś attache handlowy, a nieoficjalnie to wysoki oficer GRU, musiał być jednym z uciekających szczurów. Namierzyli go i zabili, ale nesesera już nie przejęli. A neseser zawierał na pewno materiały ściśle tajne. Operacje GRU w Polsce. Nie wiemy co tam było, ale okrężnymi drogami dociera do nas echo tak potężnej paniki, że możemy się domyślać. Nie widzieliśmy kamienia, ale kręgi na wodzie są naprawdę olbrzymie i o ten neseser idzie teraz walka.  Po prostu spróbuj. Podłącz się i spróbuj napisać. Niech to będzie jak z tym opowiadaniem o karciarzu, z pozornej fikcji może  wyjdzie literatura faktu. Napisz i nam wyślij. Załóż sobie gdzieś z kawiarenki internetowej fikcyjne konto mailowe i wyślij nam z niego, to co napiszesz. Przed obróbką, żadna stylistyka się nie liczy, nikt tego drukować nie będzie. Fakty, ludzie, zdarzenia.
- Ile mam czasu?
- ASAP, ale rozumiemy, że proces ma swoje prawa. Na kiedy dasz radę?
- Gdyby to było realne, to bym za chwilę przysiadł do tego, ale niedawno się podłączałem, więc, tak na mojego nosa, dopiero koło Sylwestra.
- Późno, ale cóż – Jerzy nie naciskał. - Po prostu wyślij, na ten adres – podał mi złożoną na kilka kartkę.
- Co was interesuje? Pytam, o czym ma być opowiadanie. Zbyt szeroki zakres zawsze powoduje spłycenie dostępu.
 - Neseser. Gdzie jest, kto go ma, jak dotrzeć. Jeśli go po czterech dniach nie odzyskali, to znaczy, że tradycyjne działania operacyjne nie przyniosły skutku i możliwe jest, że teraz czas liczony będzie w tygodniach. Jak coś dodatkowo ci wyskoczy z głowy – także notuj. Tu masz listę kilkudziesięciu tajemniczych zgonów i zaginięć,  w Polsce i za granicą, które mogą być związane z tymi wydarzeniami lub sięgają korzeniami wiosny 2010, a nawet jesieni 2009. Może zagadka któregoś z tych trupów wypłynie na powierzchnię w twoim tekście. Najprawdopodobniej ktoś, kto zwinął neseser siedzi teraz spietrany jak sto diabłów i przeklina moment, w którym zdecydował się na kradzież. Może ma go w piwnicy, może zakopał gdzieś pod lasem, a może wywalił w cholerę i materiały te leżą w jakiejś zaspie czekając na wiosnę. Każdy trop będzie cenny.
- A inne pokrewne tematy. Uzależnienie energetyczne? Agentura wpływu w MSZ? Nielegały? Mogę sięgnąć aż Belwederu. Podrzućcie tylko trop.
- Tak, ale tylko przy okazji. Jeśli będzie trzeba kiedyś coś więcej, znamy adres – włączyła się Agnieszka - Najpierw te materiały. Tam musi być prawdziwa bomba. Facet uciekał w kierunku Austrii nie zabierając nawet rzeczy osobistych. Ledwie żonę zgarnął z miasta. Musiał mieć dostęp do grubych tematów. Był w Polsce od listopada 2009, if ju noł łod aj min. W maju 2010 wyjechał na urlop.
Popatrzyła na mnie i oceniła, że nie do końca rozumiem. A ja po prostu krążyłem już jak sokół nad tą okolicą Krakowa.
- Wiesz jak Amerykanie wpadli kiedyś na lokalizacje wielu rosyjskich silosów z rakietami międzykontynentalnymi? – kontynuowała.
Nie wiedziałem.
- Zamaskowane były jak cholera, a wpadli przez detal. Jakiś analityk oglądał zdjęcia satelitarne już namierzonych baz. Jego uwagę zwrócił powtarzający się szczegół związany z promieniem łuku zakrętów torów kolejowych. Po prostu rakiety balistyczne są tak długie, że do ich transportu Rosjanie musieli skonstruować specjalne platformy kolejowe. A te z kolei wymusiły budowanie linii kolejowych, które nie miały zbyt ostrych zakrętów. Tam gdzie normalnie można by ułożyć łatwiejszy w budowie zakręt, kombinowano z pozornie niepotrzebnymi łukami. Wystarczyło potem prześledzić przebieg wytypowanych linii kolejowych i nagle się okazało, że chociaż Rosja jest olbrzymia, że umysłem nie obejmiesz, to mniej więcej wiadomo, gdzie szukać. Po nitce do kłębka. Wpada się na takich głupich detalach. U ruskich jest biurokratyczna bezduszność – obejmujesz placówkę – 12 miesięcy musisz odpykać, choćby nie wiem co. No chyba, że w drodze wielkiego wyjątku, za wybitne zasługi…
Zapadło milczenie.
- I żeby było jasne -  to nie przesądza o tym, co tam się wydarzyło nad Siewiernym, ale jest kolejnym kamykiem, który wyjmujemy z tamy. Odnalezieniem materiałów, możemy wyrwać z niej taki kawał betonu, że w końcu pęknie.  Tyle lat i wciąż serwuje się nam kłamstwa. A tylko prawda jest ciekawa, czyż nie? Tylko pokazanie kłamstw, jedno po drugim, w skali 1:1, kłamca A, oszust B, zdrajca C, zapewnić może głębokie katharsis, wybudzić śpiących.
- Kiedyś, w jakimś swoim wczesnym artykule pytałeś, co warta jest cywilizacja, za którą nikt nie jest gotowy poświęcić życia – mówiąc to Jerzy wyglądał śmiertelnie poważnie. -  W kontekście chrześcijaństwa i islamu to padło. Widzisz, my wiemy, że mamy szanse, jak Żyd w okupację, ale co tam. Jednak są tacy, co przeżyli, np. moja matka. Tak, tak – uśmiechnął się do mnie i zobaczyłem w jego oczach oliwne sady – dlatego mi wolno tak mówić, wam gojom zawodowi tropiciele antysemityzmu wyrwą język – chyba po raz pierwszy się zaśmiał, chociaż jego czoło pozostało marsowe.
Popatrzyłem od razu na nią, w wyobraźni ubrałem jej głowę w chustę i zacząłem podstawiać pod „Agnieszkę” różne „Sary”, „Rebeki”, „Rozy”, ale cały czas nie kleiło się. Zauważyła moje spojrzenie i teraz ona się uśmiechnęła:
- Ja nie, polskie chłopstwo.
W tym momencie potknęła się na nierówności chodnika. Potężna dziura tuż przed schodkami na końcu Górnośląskiej.
- Mój dziadek skwitowałby to jednym krótkim - „Kongresówka” – skomentowałem . - Sam był z poznańskiego.
Wszyscy troje parsknęliśmy.
 
13.
Szliśmy w milczeniu. Ta dziura i Kongresówka skutecznie rozładowały napięcie, oddaliły złowrogi temat. Każde z nas pogrążone w innym wycinku tej samej rzeczywistości. Po 30 metrach wchodzenia schodami i Myśliwiecką, rzuciłem okiem na ich profile. Zacięte. Pewne. Widać, że decyzje już dawno podjęli, że mają wszystko przekalkulowane, to i tamto spisane na straty, większość marzeń wzięta w nawias i na pawlacz odłożona, może się przydadzą, ale bez zbędnych złudzeń. Twardzi jak stal.
Minęliśmy kilku licealistów. Spodnie z krokiem w kolanach, amerykański luz, okablowani, multimedialni. Jeden szedł, uparcie sczytując coś z ekranu i-phona, w ostatniej chwili uniósł głowę i omiótł otoczenie nieobecnym wzrokiem, ledwie udało się go wyminąć na wąskim chodniku. Tak, tak koleżko, serwis onet.pogoda nie myli się, naprawdę jest zima.
Myśliwiecką pokonaliśmy po kładce. Już gdzieś na malowniczych schodkach zacząłem się bać. Teraz w parku, z każdym krokiem groza narastała. Nie wiem, co to było za uczucie, ale z pewnością nie był to zwykły strach, taki, ludzki, codzienny, jedynie co do skali przeciągnięty daleko poza rejestry życiowej rutyny.
Najbliżej leżące określenie, jakie mi podpasowuje, to ten lęk i pot, gdy chadzam nad zawalonymi kanałami, a może mogiłami po prostu. Ten dzisiejszy lęk jest jednak znacznie silniejszy.  Idę teraz parkiem, ze mną dwoje obcych ludzi, momentami tak bliskich, tak drogich, ale teraz właśnie strach się wkradł i nie ustaję w wysiłkach, by go zamaskować, ukryć, nie dać po sobie poznać. Już parokrotnie ostatnio takie coś czułem, ataki paniki tak silne, że aż muszę kucnąć, nawet na środku chodnika. Zapaść się w sobie i czekać aż przejdzie. Czasem minutę, czasem dłużej, raz chyba ponad kwadrans. Zawsze potem na nogach jak z waty człapałem do najbliższego lokalu i musiałem walnąć coś mocnego.
- Może…może do Źródełka chodźmy, kawa jakaś, co? – zaproponowałem.
Popatrzyli się na siebie, Agnieszka chciała się odezwać, ale Jerzy powstrzymał ją.
- Dobrze, Marcinie, chodźmy, dobra kawa czy herbata, jakieś ciastko zjemy…
Znów wzbił się na wyżyny taktu, kiedyś mu pomnik postawię, jednak dziś potrzebuję szczerości bardziej niż czegokolwiek.
- Bardzo się boję, to wręcz nieracjonalne, ale chciałbym zniknąć. Wiem, że to widzicie.
Nic nie odpowiedzieli, nie oczekiwałem tego zresztą, potrzebowałem to powiedzieć.

Link do cz. 6 http://gloswolny.salon24.pl/272316,biesiada-6

Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka