Jak miała powiedzieć - wg. premiera Kaczyńskiego prof. Gilowska na wuiadomosć o planowanej zmianie sposobu waloryzacji emerytur. Miałaby ona polegać na połączeniu ich wzrostu o wskaźnik inflacji, który jest - to trzeba przyznać - niweysoki, oraz o 20% wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w poprzednim roku.
Jak się szacuje, w przyszłym roku wzrost przeciętnej emerytury wyniesie 5 do 6%. Emerytury otrzymuje w Polsce ok. 10 milionów osób, jej przeciętna wysokosć wynosi 1200 złotych. To oznacza, że na same tylko podwyżki budżet będzie musiał przeznaczyć dodatkowo od 7,2 do 8,6 mld złotych. A kwota ta może być jeszcze o wiele wyższa, jeżeli pensje wzrosną w szybszym tempie niż to prognozuje obecnie rząd. A jest to bardzo mozliwe, gdyż już obecnie jednym z powodów braku siły roboczej w wielu sektorach jest za niski, zdaniem pracwników poziom płac.
Jest to więcej niż w zeszłym roku wyniosły dodatkowe, nieplanowane dochody budżetu państwa, wynikające z lepszej sytuacji gospodarczej (było to około 5 mld złotych). To oznacza, że całe dodatkowe owoce szybkiego wzrostu gospodarczego przeznaczamy na wydatki socjalne, a nie na inne cele, które mogłyby rozruszać polską gospodarkęi zapewnić jej długoterminowy wzrost, a może nawet przeżycie.
Nie na inwestycje w infrastrukturę drogową czy mieszkalnictwo (np. dopłaty do kredytów mieszkaniowych, które miały rozruszać budownictwo) - a przecież budowa 3 milionów mieszkań była jednym z elementów programu wyborczego PiS.
Nie - na ochronę zdrowia, która jak widać jest w bardzo poważnym kryzysie, a jedynym sposobem jej ratowania ma być swego rodzaju przymus pracy dla częsci lekarzy.
Nie - na dalszą obniżkę kosztów pracy, tak aby zmniejszyć bezrobocie i zatrzymać ucieczkę polskiego kapitału za granicę, tam gdzie praca jest tańsza. Już pojawiają się pierwsze informacje, że polscy przedsiębiorcy chcą przenosić się
Nie - na obniżkę podatków od dochodów osobistych, co obiecywał PiS przed wyborami. Nawet nie na zniesienie podatku Belki, na co potrzeba "zaledwie" kilkaset milionów złotych rocznie. Wręcz przeciwnie, każdy z pracujących legalnie (sic!) zapłaci dodatkowo staystycznie 550 do 660 zł podatków więcej.
Dlaczego rząd to proponuje, i to własnie teraz? Czyżby nie było w nim nikogo, kto zdawałby sobie sprawę z katastrofalnego wpływu tego rozwiązania na wzrost gospodarczy Polski i sytuację budżetu w dłuższym terminie? Nie, przecież to własnie członek tego rządu i wybitna ekonomistka, prof. Gilowska skomentowała to - będziemy pluć krwią. Własnie, będziemy pluć krwią, tylko jak długo żyje osoba plująca krwią?
Jest tylko jedno logiczne wyjasnienie tego faktu: takie samobójcze obietnice wobec 10-milionowego elektoratu składa się zazwyczaj wtedy, gdy zbliżają się wybory. A więc...
(aha, nie jest to niestety Prima Aprilis)