graf13 graf13
158
BLOG

PRZYBŁĘDA- Klechdy rodzinne, wprowadzenie

graf13 graf13 Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

           2014 10 18- Klechdy rodzinne. Wprowadzenie

 

Za dwa tygodnie, zgodnie z naszą wielowiekową tradycją katolicką, Przeżyjemy ważne święta dotyczące Rodziny.

W Dniu Wszystkich Świętych nawiedzimy cmentarze aby zapalić światełka pamięci, złożyć kwiaty, a przede wszystkim pomodlić się nad grobem bliskiego, którego geny przekazujemy następnym pokoleniom. Piękna to jest tradycja i bardzo pragnę aby wpierw moje dzieci, a później ich dzieci czuły w sobie potrzebę stanięcia w modlitewnej zadumie nad miejscem mego wiecznego spoczynku. Najlepszym nośnikiem i wychowawcą przygotowującym do kultywowania tej szlachetnej tradycji jest Rodzina.

Przystańmy więc na moment i w skupieniu zastanówmy się jak uratować współczesne Rodziny przed degradacją i odwartościowaniem naszej najmniejszej Ojczyzny, którą nazywamy Rodziną.

Po kilku latach związanych z Salonem24 uznaję za priorytety sprawy donioślejsze niż wspominki egzaltowanego starowinki, jednak właśnie tutaj mogę znaleźć czytelników wspaniałych i wrażliwych na zbliżające się unicestwienie wyznawanych wartości.

W ubiegłych latach przedstawiłem kokilka autentycznych ( niewiele ubarwionych ) wspomnień z rodzinnej sagi:

- Epitafium dla Ojca   http://graf13.salon24.pl/592199,epitafium-dla-ojca

- Krzyż                      http://graf13.salon24.pl/481961,krzyz

- Obraz                      http://graf13.salon24.pl/471512,obraz

- Choroba                  http://graf13.salon24.pl/471511,choroba

- 7 lat i 1 dzień temu  http://graf13.salon24.pl/405084,7-lat-i-1-dzien-temu

 

Małoważne, jednostkowe wydarzenia mogą, mym skromnym zdaniem, wnieść odrobinę zainteresowania dla większej percepcji i w efekcie zaowocować poszukiwaniem skutecznej obrony dla zagrożonej sekowanej Rodziny.

Mam nadzieję, że kolejne wspomnienia nie zanudzą Państwa a zostaną przyjęte jako mój drobniutki wkład w batalię o obronę wartości.

 

 

               XVII w- Przybłęda z nikąd

 

Step już się wyspakajał i milkł.

Niewielcy jeźdźcy poubierani z reguły w długie futrzane okrycia i w futrzanych, szpiczastych czapach na głowach krążyli jeszcze pomiędzy burzanami poszukując rannych Lachów, a znalazłszy z dzikim rykiem zwycięskiej radości, dobijali nieraz pastwiąc się nad już umarłymi. Ich starszyzna gardłowymi wrzaskami nawoływała dzisiejszych zwycięzców do poszukiwania oddziałów i chorągwi. Sycąc się ciągle odniesionym niespodziewanie sukcesem wracali z wolna do rzeczywistości i podnosząc z zakrwawionej ziemi ciała pobratymców, kierowali koniki w kierunku widocznego na horyzoncie kurnego sioła.

Jednak w jednym miejscu bój jeszcze całkowicie się nie zakończył i gromada na wpół zdziczałych ordyńców doskakiwała do stłoczonych Lachów, kładąc kolejne ofiary na powstałym stosie ofiar. To młody Kniaź z najbitniejszymi wojownikami do końca sił próbował bronić dostępu do umiłowanej Najjaśniejszej...

Po próżnicy...

Nie było mowy ani mocy, żeby garsteczka pokrwawionych, pociętych jataganami herosów mogła zmóc zmęczenie, i chociaż wycofać się z pola walki. Musieli paść...

W pewnym momencie kniaź będąc poprzeszywany strzałami, podziurawiony oszczepem i sieczony przez piersi szablą, poczuł, że nagle niebo zwaliło mu się na tył głowy miażdżąc czaszkę i kręgosłup.

Nie poczuł już nic więcej, ani upadku z konia na poległych kilka minut wcześniej towarzyszy, ani kolejnych pobitych swoich żołnierzy, którzy padali na niego.

Nie poczuł palców grabieżców szukających majętności.

Wielka bitwa dla niego się zakończyła.

 

Powracająca do rozbitej głowy świadomość była niemożliwie bolesna i okropnie ciemna. Była również niemożliwie wilgotna. Kniaź leżał zdrętwiały na niewygodnych niby to kłodach i takimi kłodami przywalony i obciążony. Spróbował przypomnieć sobie chwilę upadku, jednak znów zapadł w bolesne omdlenie, gdy coś wilgotnego i ciepłego dotknęło książęcej twarzy parskając cichuteńko.

Tak, to była jego umiłowana klaczka.

Wierna aż do śmierci, czy ona też padła zraniona?  

Zastukało coś w powracającej wolno świadomości, tym razem mniej boleśnie. Spróbował poruszyć dłonią, nawet skutecznie ponieważ nie była przygnieciona ciężarem. Jednak palce grzęzły w jakiejś zimnej galarecie pokrywającej jego ciało i ubiór. Było to okropne uczucie, gdyż coś szeptało, iż jest to zakrzepła krew. Dużo krwi, jego i zabitych w walce towarzyszy...

Pomimo przeszywającego bólu gdy poruszał ręką, zaciskał zęby wysuwając się spod okrywającego ciężaru. Szło to księciu coraz sprawniej, a zdawało mu się, że i koń próbował łbem spychać ciała. Zapewne jeszcze kilka razy opuszczała go świadomość, lub tylko te niezborne ruchy poranionego ciała przedłużały wyswabadzanie się. Wreszcie dokonał tego klękając przed pobitymi żołnierzami. Myśląc kim byli ci zabici ludzie i dlaczego ich tylu tu poległo, nie zdawał sobie sprawy, że właśnie oni udowodnili swoje doń przywiązanie. Wolno i systematycznie sprawdzał obolałe od ran ciało. Chwycił wpierw za bolące żebra i wymacał śmiertelnie pogięty ryngraf, który przyjął uderzenie ochraniając pierś przed ciosem. Zdjął go, a potem ściągnął z wysiłkiem żupan zamieniony w maź. Klęcząc próbował objąć leżących wojów w podziękowaniu za ukrycie, żegnając ich na zawsze.

Z rozsadzającym umysł bólem wczołgał się na grzbiet konia i lekko klepiąc po szyi poprosił:

Do domu, maleńka! Do naszego domu...

Przewieszony przez koński grzbiet nie poczuł nawet, gdy znów stracił przytomność. Na długo.

 

Jasność wpadająca do właśnie uchylonego oka stawała się nie do zniesienia, więc je przymknął z nadzieją, że za chwilę nie będą go straszyć płonącą głownią. Cierpliwie musi poczekać... Popatrzył wąskimi szparkami jeszcze raz i teraz już nie było żagwi, ani pochodni przed oczami, ale widział ciągle niewyraźnie. Leżał w kącie schludnej izby na wyrku wymoszczonym sianem i skórami. Zapewne należało ono do samego gospodarza, bowiem dwa inne były mniej zadbane. W samym środku chaty paliło się ognisko, nad którym na łańcuchach zwisał z powały okopcony sagan z bulgoczącą smakowicie zawartością. Siwiutka starowinka kopystką nabierała nieco zawartości do posmakowania i co rusz wsypywała jakichś suszonych ziółek. Zauważyła ona powrót świadomości u gościa zajmującego szczytne łoże, gdyż nagle, niby do siebie zaczęła mówić:

Wiedziałam, Przeczysta Panienko, że mi nie odmówisz i nie pozwolisz zgasnąć tej iskierce życia co kołacze się w tym biedaku.

Mówiłam Ci, Mateńko Latyczewska, że to dobry człowiek i w podzięce za pomoc dam wotywę u naszego batiuszki, a może i do samego Kodnia zmęczę...

Leżący pojmował tą śpiewną przemowę, chociaż nie była to z jego stron. Jeszcze leżał cicho starając zrozumieć co z nim się działo. W tym czasie starowinka zgrabnie zdjęła ciężki kociołek znad ognia, rozstawiła miski na stole i wyszła z izby. Po chwili, niby to obszerna chata, zrobiła się ciasna dla zgłodniałych przybyszów zajmujących spokojnie miejsca na przystolnych ławach. Niewysoki, silny brodacz w siermiężnej sukmanie podszedł wpierw do leżącego i głosem życzliwym zwrócił się do chorego:

Witaj podróżniku i powiedź jak czujesz się po tych czterech niedzielach naszej gościny? Może powiesz i coś o sobie, bo ja jestem tutaj gospodarzem, a wołają na mnie Butaw. Ta kucharka, to Horpyna- siostra mojego rodziciela, a tych trzech osiłków, to synkowie z matką, czyli moją kobietą.

A to, że żyjesz zasługujesz naszej niezmordowanej Horpysze. Ona to chyba i z samym Rogatym konszachtuje.

Zaśmiał się oczekując na słowa gościa. Ten podniósł lekko głowę i zapewne chciał się również pokłonić gospodarzom, ale wyszło to niezgrabnie. Chciał też coś powiedzieć, ale udało mu się tylko wyskrzeczeć:

Ja... ja... ja...

Ja nic nie wiem!

Nic!

Nic nie znam!

Kto ja?

Nie wiem!

Skąd ja?

Nie wiem...

W kącikach oczu pojawiły się duże krople łez i wolno popłynęły po podgojonych bliznach.

Butaw doszedł całkiem blisko do leżącego, położył spracowaną dłoń na jego ramieniu i poklepując delikatnie zapewnił:

Będzie dobrze, przyjacielu, będzie dobrze!

Na pewno będzie dobrze!

Tobą zasie cioteńka zaraz się zaopiekuje.

Gospodarz zasiadł przy zastawionym jadłem stole i zwrócił się do młodych:

 A wy, moje głodomorki, czas na jedzenie.

Przez chwilę trwali w ciszy nad pełnymi miskami, czekając na koniec ojcowskiej modlitwy.

Zgodnie z obietnicą ciotka Horpyna miała dobre serce i dzieliła się nim z wszystkimi potrzebującymi. Pod troskliwą opieką kobiety przybysz nabierał sił i po kilku dniach spróbował opuścić wygodne legowisko. Jednak szybko zmęczony doń powrócił. Starowinka była zadowolona, bowiem znalazła słuchacza, któremu mogła opowiadać i opowiadać a on prosił o jeszcze. Opowiadała więc jak osiedlili się kilkadziesiąt roków temu na wyspie pomiędzy puszczańskimi bagnami, bo wcześniej ciągle najeżdżano ich chudobę, zawsze niszcząc doszczętnie. Opowiadała o przybyciu jego samego bez ducha, na zdychającym prawie koniu, który stanął pomiędzy moczarami i rżał żałośnie z umarlakiem na plecach...

Na wzmiankę o koniu przybysz ożywił się nieco i zapytał:

A co z nim się stało? Przeżył?

Jak mógłby nie przeżyć, skoro Butaw wziął go w jasyr?

Wstaniecie na dobre, to i go sobie zabierzecie...

Ta dobra wiadomość o koniu podbudowała nadzieję i chęć do wysiłku:

 Bo będzie dobrze, zobaczycie, będzie dobrze..

Sam gospodarz z parobczakami miewali mało czasu na pogawędki, przecież utrzymanie rodziny w takich kniejach nie było łatwe, jednak niekiedy przysiadał przy ozdrowieńcu znajdując dla niego wiele słów pokrzepienia.

Jak zapomnieliście wasze miano, to przekrzcimy was na Iwana. Boć każdy nazywać się musi. A potem to wrócicie do rodowego.

W ten prosty sposób przybłęda uzyskał nazwisko. Wkrótce zyskał siły do lekkich prac i zapoznania konia, co strasznie przeżył, gdyż kobyłka całowała go po twarzy i radośnie obtańcowywała okazując radość z odnalezienia się pana. Jednak właściciel przeżywał traumę- nie pamiętał jak ją nazwał...

Iwan korzystając z bezpieczeństwa i spokoju tej dziwnej enklawy czuł jednak wewnętrzny niepokój- coś gnało go do akcji, większego zgromadzenia ludzi, podejmowania szybkich decyzji. Rozpatrywał w sobie te niepokoje, ale w żaden sposób nie znajdywał krzty zdarzeń z przeszłości. Siły powracały nadzwyczaj szybko, więc pomimo prób zatrzymania przez szczerych gospodarzy, Iwan postanowił już niezadługo wyruszyć w nieznane. Pragnął odszukać samego siebie....

Po namyśle i dyskusjach z życzliwymi gospodarzami Iwan postanowił nadchodzącą zimę jeszcze przemieszkać w tym odludnym domostwie, zaś na wiosnę wyruszyć mając nieco zapracowanych środków na podróż. Jak się wkrótce miało okazać, była to najroztropniejsza decyzja z możliwych, gdyż tegoroczna zima nadeszła szybko i dokuczyła puszczanom nad wyraz. Wracając któregoś razu z polowania dla wartościowych skór, których uzbierali wyjątkowo dużo, były wśród nich i bobrze, i gronostajowe, nie mówiąc o sporej wiązce lisich. Rozochocony Butaw zażartował:

Oj ty Iwan, zakpił ty sobie ze mnie i nie przyznał się, że naszemu kniaziowi służył za leśniczego. Polowanie w ostępach, to pewnie ty z mlekiem matki wyssał, bo inkszej być nie może.

Zaledwie spłynęły śniegi, a pod niebem wrzeszczały skrzekliwie przybywające czajki, zasiedziały ozdrowieniec postanowił pożegnać się ze wspaniałą rodziną Butawa i wyruszyć w poszukiwaniu tożsamości. Upolowane zimową porą szlachetne błamy pozwoliły zgromadzić nieco grosiwa w trzosie pomocnego do przeżycia wielu dni. Samotnego jeźdźca kusił świat leżący bardziej na zachód, bo ciągle coś w nim szeptało o szansach na spokojne życie za wielką rzeką. W kilku miejscach pozostał kilka dni mając okazję dorobienia paru groszy, lub wyżywienia. Raz dołączył do grupy kupców ciągnących bursztynowym szlakiem i mających nadzieję na spory zarobek po powrocie do domów. Ciągle przebywał wśród ludzi, którzy mówili w dającym się zrozumieć języku, ale z twardym, pozbawionym śpiewności akcentem. Również mijane świątynie pozbawione były wianuszków baniastych kopuł, a ich murowane wieże z reguły strzelały wysoko do nieba. Ominął Warszawę, Płock, Toruń i na noclegach mówiono o zbliżaniu się do przeprawy w Wyszogrodzie i fordońskiej celnicy, czyli pobieraniu myta od wszelkich statków przepływających Wisłą. Gdy w ciszy pokonywał drogę sam, wielokroć napotykał leśnych mieszkańców- łosze z okazałymi łopatami, wdzięczne sarenki, czy też warchlaki z loszą, jednak nie musiał zabierać im życia, aby przeżyć.

Nagle leśny dukt przerzedził się i na horyzoncie podróżnikowi ukazał niecodzienny widok: piaszczysta droga łączyła się z piaszczystą plażą, a po drugiej stronie szerokiej rzeki brzeg miał kilka poziomów. Nad samą wodą, ujrzał mury grodziska, zaś za nimi kilkadziesiąt łokci wyżej stał kościółek i parę domków. Przesuwając wzrok w prawo, poniżej zwartej zabudowy, na olbrzymim łuku Wisły gromadziły się różne pływające statki, barki, łodzie i tratwy pragnące znaleźć miejsce do zacumowania, lub już wychodzące z portu. Zsiadł więc Iwan z konia chcąc uraczyć oczy i jednocześnie przemyśleć dalszą wędrówkę. Po przejściu ostatniej stai, usiadł na nadbrzeżnym kamieniu i z wielkim zadowoleniem pozwolił pluskającym falom otoczyć stopy. Zluzował i konia, aby napił się i on do woli.

Gdzieś zza kępy trzcin dobiegł go głos:

Hej, tam, potrzebujecie coś?

A może szukacie przeprawy? 

To ja...

Nie widząc wołającego, podróżny wstał, wszedł na kamień i patrząc pod słońce spostrzegł czółno z wioślarzem. Byłby to dar z nieba, gdyby zaraz mógł się przeprawić przez rzeczne rozlewisko i w miasteczku rozpatrzyć kolejne możliwości.

Z właścicielem dłubanki uzgodnił przeprawę na szóstaka, a koń popłynął za czółnem. Przewoźnik był człowiekiem towarzyskim, nie mówiąc, że nawet nadmiernie gadatliwym. Interesował się wszystkim i ciągnął za język swojego pasażera aż bez żenady. Jednak prawie kończąc wspólną podróż, zaciekawił i Iwana krótką informacją:

Mówiliście o swoich potrzebach i zdaje mi się, że mógłbym pomóc. Ze dwie niedziele temu przeprawiałem szlachetnie urodzonego właściciela Gołuszyc, co to są dobry dzień drogi stąd, i on żalił się na brak ludzi do koni. Wy wydajecie się człowiekiem obeznanym i rzetelnym, jak spostrzegłem, więc popróbujcie...

Myśl przezimowania w stałej pracy, pod dachem spodobała się podróżnemu, więc darował przewoźnikowi wścibskość i zapamiętał opis drogi, w którą wyruszył jeszcze tego samego dnia, wędrując drogą z pięknym widokiem na zakola Wisły. Wieczorową porą dotarł do skrzyżowania z drogą szerszą, bardziej ubitą końskimi kopytami, więc zatrzymał się w maleńkiej osadzie na nocny odpoczynek Jutro w południe może zakończy wędrówkę na pewien czas?

Któż to wie?

Już po godzinie jazdy ujrzał na wzgórku po lewej stronie traktu strzelistą, czerwoną wieżę kościółka, która znaczyła wstęp na ostatni odcinek przed nieznanym. Konik truchcząc pod górkę mijał z wolna maleńki cmentarzyk po prawej, po lewej leżało w dole jeziorko, przed nimi zaś na równinie rozciągały się zaorane pola uprawne z wysepkami zagajników. Taki krajobraz panował aż do Gołuszyc. Tutaj oprócz krytych słomą glinianych chat pyszniły się zadbane stodoły, stajnie i chlewy dworskie, z niedalekim zgrabnym dworkiem ulokowanym przy pieczołowicie dobranych ozdobnych drzewach i krzewach.

Podróżnik wpierw wyszukał szynk, aby nieco wzmocnić się po drodze, ale również zaczerpnąć wiedzy o czekającej go rozmowie. Wiadomo, tacy jak on nie bywali tu codziennie, więc wzbudzał wyglądem i mową pewną sensację, jednak odczuł ją raczej życzliwie.

Życzliwy tego dnia również okazał się los. Szlachetnie urodzony po sutym posiłku odpoczywał na parkowej ławeczce racząc się grzańcem i resztkami mijającego lata. Ułożony posługacz w mig zareagował na gest pana i po chwili druga wonna szklanica stała przed petentem. Obaj rozmówcy zapewne przypadli sobie do gustu, gdyż po chwili umawiali się na okres próbny:

Dla mnie ważne, drogi Iwanie, jest to co ty umiesz robić, a nie to co ty pamiętasz..

skwitował gospodarz.

 

W taki to sposób mój pra- pra- dziadek przybył na Ziemię Bydgoską, a Gołuszyce zyskały nowego mieszkańca.

 

Na długo.

 

 

 

 

 

    

 

           

graf13
O mnie graf13

Niedyplomowany Absolwent Akademii Chłopskiego Rozumu, któremu umiłowanie Rodziny jest wstępem do relacji z Ojczyzną. Z sentymentem wraca do wartości określanych jako: wiara honor szacunek uczciwość godność

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości