Gdy już wiadomo, że staw zaczyna wysychać, wówczas ryby podnoszą larum. Później, gdy zabraknie im wody, (a może na początek tlenu) śnięte w stawie ryby nie mają zbyt wielkich szans.
Wielkie ryby, uzurpujące sobie prawo do przemawiania donośnym głosem w imieniu nie tylko ryb, często zapominają, iż (podobnie jak dzieci) głosu nie mają. Wraz z rozpoczęciem procesu likwidacji stawu, zwanego często i po prostu lokalnym bajorem, wyrażają swe święte oburzenie, odsądzając przy okazji od czci i (jakże by mogło być inaczej) wiary, wszystkie inne stworzenia. Podobno boże.
Oburzone nad-ryby wyskakują w swych histerii pełnych konwulsjach ponad taflę bajora, w którym tkwiły dotychczas dorodne i spokojnie zajęte od stuleci niczym nie przerwaną konsumpcją planktonu.
A tu bajka się właśnie kończy.
* * *
Polski staw katolicki ze swoją tradycją: tu my – nad-ryby, tam wy – plankton, już wie, że wkrótce zabraknie mu najpierw tlenu, a za chwilę i wody.
To drugie nie nastąpi jutro, ani pojutrze, ale już dzisiaj nad-ryby w purpurach krzyczą w konwulsjach, z pewnością z rozmarzeniem wspominając czasy, jakże odległej (a czemu, ich zdaniem, właściwie tak odległej...) i oczywiście świętej inkwizycji.
Drogie nad-ryby, żyjemy w Europie.
Tu dba się o jakość wody, w tym i tej dla ryb. Tych z prawdziwego stawu i tych prawdziwych.
Głos tych pozostałych i w purpurach nie odgrywa na kontynencie (już dawno) zbyt dużej roli.
Wolne społeczeństwa wolnych państw wypompowały im już dawno wodę.
I w niczym nie przeszkadza to (nawet) wielu wiernym.