Helena T. Helena T.
3845
BLOG

Dylematy Malanowskiej czyli jak bloger powinien zarabiać

Helena T. Helena T. Kultura Obserwuj notkę 162
Niedawno w centrum Warszawy, na ulicy, zaczepił mnie sympatyczny mężczyzna z plecakiem, pytając, czy nie chciałabym kupić jego książki. Nie chciałam. Książkę obejrzałam jednak, pochwaliłam za odwagę jej osobistego promowania, choć desperacja literata nieco mnie zbiła z tropu. Na pożegnanie dostałam od pisarza mały tomik jego wierszy, które na szczęście okazały się okropne, inaczej zapewne długo gnębiłoby mnie poczucie winy z powodu braku wsparcia okazanego zapoznanemu geniuszowi…

Inna pisarka, Kaja ‘6800’ Malanowska, nominowana do nagrody Nike, wyraziła ostatnio publicznie swoją opinię na temat opłacalności pisarstwa jako takiego. Wypowiedź pisarki odbiła się dość szerokim echem (dużo większym niż jej literackie osiągnięcia), prawdopodobnie ze względu na swą zwartą, krótką, łatwo trafiającą do opinii publicznej formę. Dla przypomnienia pozwolę sobie zacytować wypowiedź pisarki, wykropkowując jedynie niektóre, nieco bardziej nacechowane emocjonalnie określenia:

„6800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wk....ące jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. Pie...lę to, pie...lę pisanie, pie...lę wszystko, Gó..o < Gó..o < Gó..o!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego... pozdrawiam rynek czytelniczy.”

Kaja Malanowska (fot. wyborcza.pl)
Twórcy przyzwyczaili nas od wieków do swoich barwnych, emfatycznych, emocjonalnych wypowiedzi, aczkolwiek dotyczyły one zwykle romantycznej miłości, umiłowania ojczyzny, egzystencjalnej samotności bądź olśnienia pięknem natury, nie zaś ostatecznej kwoty wypłaty spływającej na konto w efekcie sprzedaży dzieł artysty. Obserwacja ta nie dotyczy zresztą wyłącznie literatów, ale artystów w ogóle. Nie protestował zatem publicznie Jan Sebastian Bach, pracując jako organista, kantor i kapelmistrz, co wiązało się z noszeniem ośmieszającej liberii i koniecznością ulegania gustom i zachciankom aktualnego pracodawcy. Cóż, utrzymanie dwadzieściorga dzieci (co prawda połowa zmarła w dzieciństwie) wymagało wyrzeczeń. Nie protestował zatem, tylko szukał kolejnych możnych opiekunów i sponsorów, ot, choćby dedykując i wręczając jednemu z nich w prezencie nuty genialnych „Koncertów brandenburskich”, które zostały następnie zapomniane i przypadkiem znalezione w skrzyni po śmierci niedoszłego mocodawcy. Sprzedano je wówczas za 24 grosze...
Nie zbił majątku James Joyce na „Ulissesie”, szczególnie że nakład amerykański został publicznie spalony jako dzieło pornograficzne i obrazoburcze, zaś w Wielkiej Brytanii z tych samych powodów zakazano dystrybucji. Franz Kafka, owszem, żył całkiem dostatnio, ale nie dzięki swoim książkom, tylko z powodu rzetelnego wypełniania urzędniczych obowiązków w ówczesnym praskim ZUS-ie... Biedę klepał Cyprian Kamil Norwid czy Fiodor Dostojewski, Thomas Stearns Eliot pracował w banku, Jack London próbował zarabiać m.in. jako gazeciarz, marynarz, czy poszukiwacz złota. Możliwość dorobienia się majątku (a nawet jedynie spokojnego dostatniego życia) z własnej twórczości uznać należy zatem za zjawisko rzadkie i wyjątkowe. Zdarza się to, owszem, ale dotyczy głównie twórczości, którą raczej do rozrywki należałoby klasyfikować niż doszukiwać się w niej artystycznych głębi, przykładem ogromny nakład serii książek J.K. Rowling o Harrym Potterze, czy finansowe sukcesy współczesnego amerykańskiego kina.
Jak by tego było mało, do odwiecznych problemów artystów doszedł problem kolejny. Rosnąca obecnie liczba twórców jest odwrotnie proporcjonalna do malejącej liczby odbiorców sztuki. Winne są (oprócz Tuska) zmiany cywilizacyjne i kulturowe. Liczba twórców rośnie, ponieważ mamy coraz więcej czasu wolnego, jesteśmy coraz lepiej wykształceni, a przede wszystkim dysponujemy obecnie licznymi narzędziami ułatwiającymi oddawanie się twórczości. Pisarze mogą publikować wszystko jak leci w internecie zamiast pisać do szuflady, muzycy mogą sami akompaniować sobie na zaawansowanych urządzeniach robiących za całą orkiestrę, a wyniki swoich działań przedstawiać w formie audio i video, artyści plastycy mają programy graficzne, którymi zrobić można wszystko, zaś aparat fotograficzny wszyscy nosimy przy sobie częściej niż chusteczki do nosa. Liczba odbiorców sztuki zaś równocześnie maleje, ponieważ przemysł rozrywkowy zaanektował większość naszego wolnego czasu. Filmy fabularne, gry komputerowe, muzyka rozrywkowa i telewizyjne tasiemce to jest obecnie to, co tygrysy lubią najbardziej.

Jak zaradzić tym zmianom, aby spowodować ponowne zainteresowanie ludzi sztuką? Odpowiedź wydaje się prosta i oczywista, choć pisarce Malanowskiej prawdopodobnie mogłaby nie przypaść do gustu. Skoro mamy nadpodaż pisarzy i deficyt czytelników, należy zmienić sposób finansowania sztuki. To pisarz powinien płacić czytelnikom. Proste, a skuteczne.
Oczywiście dotyczyłoby to również blogerów. Chcesz mieć czytelników? Płać. 
Wyobraźmy sobie stronę główną S24 po wdrożeniu takiego modelu finansowania. Teksty poszczególnych blogerów byłyby po prostu opatrzone cennikiem:
Wypłata za wejście na stronę: xx
Wypłata za pozostawienie komentarza: yy
Nagroda za dodanie do ulubionych: zz
Czytelnictwo od razu by wzrosło. Czego sobie, Państwu i kierownictwu portalu pozostaje mi życzyć…  ;)  :)
Helena T.
O mnie Helena T.

` ` .

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura