hildegarda hildegarda
60
BLOG

Ulotność

hildegarda hildegarda Rozmaitości Obserwuj notkę 28

 

Moja przyjaciółka, Alicja (którą w pewnym sensie „dostałam” od mojego męża, bo przyprowadził mnie do niej na drugiej albo trzeciej randce; trudno było nie ulec czarowi: maleńki domek w hortensjach, osy kochające się w cukrze, wiśniowe wino i rozmowa, rozmowa, rozmowa... tak już zostało), miała pewną przygodę z książką. Otóż w siermiężnych latach 70. po raz pierwszy dostała do ręki „100 lat samotności” Marqueza. Zachwyciła się. Szczególnie spodobała jej się scena, w której piękna ciotka narratora, wieszając pranie nagle odlatuje – porwana przez wiatr na swoich prześcieradłach.
Książka nie należała do Alicji. Oddała ją, ale zaraz rozpoczęła poszukiwania w antykwariatach, żeby mieć egzemplarz na własność. Mniej więcej po roku dostała telefon od znajomych z innego miasta: znaleźli, kupili, wysyłają. I co? I nic. Przesyłka zginęła na poczcie. Więc znów poszukiwania. Myślała sobie: ach, kiedy dostanę książkę do ręki, natychmiast przeczytam scenę z ciotką... No więc szukanie, czekanie, czekanie, szukanie. Jest! Wreszcie ma wymarzoną powieść. Nerwowy bieg palców po kartkach, byle szybciej pogrążyć się w ukochanej scenie... Ktoś, kto miewa apetyt na dźwięki i słowa wie, jakie to może być pełne napięcia czekanie. Usłyszeć znowu „Love hurts”, albo Nohavicę. Przeczytać ulubiony wiersz. Tak właśnie czekała Alicja, ale niestety. W miejscu, w którym była scena z ciotką lecącą na prześcieradłach zobaczyła białe, niezadrukowane kartki. Defekt egzemplarza.
I tak już zostało: Alicja postanowiła nie wracać do powieści. Ciotka na prześcieradłach leci w dalszym ciągu. Gdzieś tam, hen, w przestworzach nieskończonej wyobraźni.
***
A z kolei moja babcia przyszywana – matka mojej matki chrzestnej (która jednocześnie była najserdeczniejszą przyjaciółką mojej mamy) miała w życiu dziwną przygodę ze snem - ta sama nigdy nie spoktkana na jawie osoba śniła jej się kilka razy. Gdy miała pięć lat w sennym obrazie jej matka wprowadziła do pokoju chłopca – na oko starszego ze 2-3 lata i powiedziała: -Oto Danusiu twój przyszły mąż. Ten sam chłopiec przyśnił jej się, gdy była nastolatką: stała na progu małego białego domku, pośrodku górskiej polany (coś jak reklama Milki ;-), kiedy poczuła dłoń spoczywającą na ramieniu. To był ten sam chłopiec, tylko odpowiednio starszy. Powiedział: -To będzie nasz dom, Danusiu. Trzeci sen przyszedł, gdy babcia miała już ponad dwadzieścia lat i przeżywała miłość swojego życia: zakochała się w oficerze WP, który niestety był zamieszany w jakąś kompromitującą historię. Wprawdzie został oczyszczony z zarzutów, ale rodzice babci uznali, że osoba z taką plamą na honorze nie będzie godnym mężem ich jedynaczki. Wola matki i ojca była święta, babcia przypłaciła to załamaniem nerwowym, ale wytrwała w posłuszeństwie. (Ten pan zginął z resztą w bitwie o Anglię; przez całe życie miała fotografię jego grobu.) No ale wtedy właśnie przyśniło jej się, że jest aktorką i że gra jakąś antyczną wschodnią cesarzową. W lektyce miała być poniesiona do świątyni, przed którą czekał na nią tłum mężczyzn. Wszyscy pokazywali ręką pewien magiczny znak i ona miała wybrać tego, który robi to najbardziej perfekcyjnie. No i faktycznie, wybrała kogoś tam z tłumu (scena rozgrywała się na schodach świątyni), ale w tej chwili ze świątyni wyszła procesja z księdzem katolickim, a w następnym momencie pod świątynie podjechał zupełnie nie antyczny samochód, który zatrzymał się z piskiem opon. Babcia pomyślała z gniewem, że jakiś głupek zepsuł tak ważne ujęcie, ale wtedy raptem zobaczyła mężczyznę – w garniturze – który robił ten gest magiczny. Absolutnie perfekcyjnie. Przyjrzała mu się uważnie: to był ten sam człowiek, który śnił się jej już dwa razy. Czwarty sen wyśnił jej się, gdy była już żoną i młodą matką. Całe życie powtarzała, że dziadek swoją cierpliwością i dreptaniem wychodził jej „tak”. Podobno kiedy szli do ślubu po schodach wiodących do kościoła, bocznym wyjściem wysypała się procesja. Babcia stanęła na schodach i przez dobrych parę minut stała czekając, że przyjedzie samochód i wyskoczy z niego... ktoś. Ale tak się nie stało. Urodziła dziecko. I wtedy przyśniło jej się, że jest w górskim schronisku. Zbliża się burza śnieżna i turyści w pośpiechu schodzą w bezpieczne miejsce. Nagle pojawia się „ten chłopiec” – już dojrzały mężczyzna. I mówi do niej: chodź, musimy zdążyć przed burzą. Ona podnosi się, ale przypomina sobie, że jej maleńka córeczka leży tuż obok. – Nie mogę narażać dziecka – mówi. Na to on: - Ależ nie, dziecko musisz zostawić. Ona odmawia. Wtedy jej „chłopiec ze snu” mówi: - Jeśli teraz ze mną nie pójdziesz, to ja już nigdy nie wrócę. – To trudno, nie zostawię dziecka – odpowiedziała babcia. Mężczyzna uśmiechnął się i wyszedł. Ze snu. Na zawsze. Nigdy jej się już nie przyśnił. Jak to wyjaśnić? Być może jest na to jakieś wyjaśnienie.
***
Wczoraj posłałam w kosmos wszystkie moje notki. Co tam, będą następne. Wszystko co napisałam jest jakimś kawałkiem mnie, więc siedzi mocno na miejscu. A w pamięci tego, kto czyta i tak zostaje najważniejsze. Nie oczekuję zbyt wiele. Dla porządku jednak napiszę:
Nazywam się Justyna, mam 38 lat, troje dzieci co pięć lat, męża pana B. (anielsko cierpliwego) i świętego Antoniego w ogródku. Oraz psa. Czy pisałam o psie? Nie pamiętam. Niezależnie od tego, czy pisałam czy nie, pies jest.
Umówiłam się również (na bliżej nieokreśloną przyszłość, jednak ufam, że przedwakacyjną) na seans robótek ręcznych z Ufką, Kocicem, Jull oraz – za pośrednictwem kamerki – z Kuzynką Edytą. W tym czasie Pani Łyżeczka ma robić na szydełku.
***

Jechałam wczoraj po schodach w metrze – w górę. W dół jechał jakiś miły pan o ładnych oczach. Ja się uśmiechnęłam. On się uśmiechnął. Było spotkanie.

hildegarda
O mnie hildegarda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości