Marcin Horała Marcin Horała
311
BLOG

Wrogowie stronnictwa polskiego

Marcin Horała Marcin Horała Polityka Obserwuj notkę 6

 Spójrzmy na bieżący polski konflikt polityczny z pewnej perspektywy. Co jest jego główną osią, co powoduje że nabrał takiej intensywności i trwałości? Można tu wskazywać na osobiste cechy przywódców zwaśnionych obozów, na uwarunkowania wynikające z układu grup interesu czy wreszcie na jedno bezprecedensowe zdarzenie – katastrofę smoleńską. To wszystko ważne okoliczności, ale chyba nie decydujące o tym dlaczego konflikt polityczny okazał się trwały, przerodził w konflikt kulturowy i głęboko zakorzenił w społeczeństwie. Właśnie wymiar kulturowy jest tu chyba decydujący. Mamy bowiem w istocie do czynienia z konfliktem między zwolennikami a przeciwnikami polskości jako takiej.

Oczywiście w takim opisie istoty naszego konfliktu kulturowego nie chodzi mi o to, że jedna z jego stron chciałaby wyrugować polski język z użycia czy zlikwidować formalny byt państwa polskiego (to drugie – przynajmniej nie w bliskiej perspektywie, bo jako docelowy efekt integracji europejskiej to kto wie…). Najlepszym chyba mottem dla strony anty-, czy może łagodniej: a-polskiej, są słowa które w przypływie młodzieńczej szczerości napisał Donald Tusk: „Polskość to nienormalność”. Rozpisując szerzej wywodzą się one z narodowego kompleksu niższości, przekonaniu że to właśnie odmienność polskiego dziedzictwa kulturowego powoduje, że jesteśmy na niższym poziomie rozwoju.

Źródła takiego światopoglądu zostały wypracowane po 89 roku przez środowisko intelektualne Adama Michnika. W myśl niego Polacy są generalnie ludem stojącym na niższym poziomie rozwoju od narodów zachodnioeuropejskich. Nie przezwyciężyli jeszcze – na Zachodzie dawno przezwyciężonych – demonów przeszłości takich jak nacjonalizm, antysemityzm, nieodłącznie z nimi związana religijność itp. Należy więc Polaków uświadomić w tym, że są kimś gorszym (np. dekonstruując narodowe mity takie jak Powstanie Warszawskie, a eksponując wszelkie mało chwalebne – rzeczywiste lub fikcyjne – epizody z historii jak np. Jedwabne). To co stanowi o polskiej specyfice względem Europy Zachodniej to kula u nogi, bagaż do przezwyciężenia w dialektycznym procesie rozwoju.

Z takiego założenia wynika podejście, które w prawicowym dyskursie zwykło się nazywać modernizacją kserokopiarki – że powinniśmy z Zachodu brać wszystkie aktualne rozwiązania (lub też rozwiązania przedstawiane jako aktualne) bezrefleksyjnie i w pakiecie. W największym skrócie: jeżeli chcemy mieć zachodnie zarobki i zachodnie autostrady to musimy też mieć małżeństwa gejów, powszechną dopuszczalność aborcji – a i kilka milionów muzułmańskich imigrantów by się przydało (choć tu występuje trudność obiektywna, na razie jakoś nie chcą się u nas osiedlać).

To co uczynił rząd Tuska to proste przełożenie takich założeń kulturowych na praktykę polityczną. Już nie tylko kserujemy szeroko pojęte wzorce kulturowe czy doktryny polityki społecznej lub gospodarczej – powielamy wprost konkretne decyzje polityczne. Przykładem najbardziej jaskrawym, bo najbardziej sprzecznym z polską racją stanu, jest kwestia stosunków polsko-rosyjskich. Interesem Zachodu, a przede wszystkim Niemiec, jest w miarę wygodne i bezproblemowe prowadzenie z Rosją interesów (głównie – kupowanie surowców energetycznych). Jeżeli trzeba za to zapłacić cenę zgody na przesuniecie na zachód rosyjskiej strefy wpływów – to trudno. Polska próbująca bronić swoich racji, zatrzymać pełzające rozszerzanie na zachód rosyjskiej „bliskiej zagranicy” – tylko tu bruździła. Bruździła tym skuteczniej, że jako pełnoprawny członek Unii Europejskiej mogła montować koalicje i forsować swój punkt widzenia w instytucjach europejskich – albo co najmniej stosować obstrukcję, utrudniać, sypać piach w mechanizm niemiecko-rosyjskiego porozumienia.

No więc już nie sypie. Niemcy mogą spokojnie robić interes z Rosją. Polski premier, jak sam stwierdził, jest organicznie niezdolny „gniewać się na panią kanclerz”, realizuje więc wprost wytyczne z Berlina – mówiąc krótko bierze na polski rachunek płacenie kosztów zbliżenia niemiecko-rosyjskiego w postaci oddawania polskiej podmiotowości i wpuszczania Rosji do Europy Środkowej. Jak to kiedyś ujął w chwili szczerości Władysław Bartoszewski – Polska, jako brzydka panna, musi być dla wszystkich miła.

I teraz spójrzmy z takiej perspektywy na stronnictwo polskie. Nie dość że te babcie w beretach, ci starsi, gorzej wykształceni z małych ośrodków nie chcą sobie w spokoju i ciszy powymierać. Nie dość, że nadal nas kompromitują przed światem tymi krzyżami, brakiem akceptacji dla gejów, flagami narodowymi i tym podobną obciachowością. Mało tego – kreują realną alternatywę na scenie politycznej. Mają swoją partię, mają swoje media (choć szczęśliwie z mediów głównego nurtu – w tym publicznych – udało się ich całkiem wyrugować), mają nawet swoich pseudo-intelektualistów (bo wiadomo, że wyznacznikiem prawdziwego intelektualisty jest czytanie i powtarzanie po „Wyborczej” i „Polityce”). Mają wreszcie swój dyskurs w myśl którego zadaniem polskiej władzy powinno być dbanie o podmiotowość Polski, o realizowanie polskiego interesu narodowego – choćby to oznaczało, że będziemy musieli w wielu kwestiach wchodzić w spór z „panią kanclerz”. Jaki wstyd przed całą Europą!

Co się dziwić, że po etapie łagodnej perswazji, prób edukacji i tłumaczenia po dobroci nasze elity zaczęły wykazywać objawy zniecierpliwienia, znudzenia, irytacji. Strachu - na myśl że ci Polscy murzyni, ci zacofani barbarzyńcy, mogliby kiedyś dojść do władzy i rozliczać z tej swojej prymitywnej polskiej racji stanu. Obrzydzenie, irytacja, strach – to wszystko znakomite podglebie dla nienawiści. Widzieliśmy ją w stanie czystym u młodych wykształconych wyżywających się na Krakowskim Przedmieściu w szarpaniu i opluwaniu modlących się pod krzyżem. Słyszymy ją na co dzień w mediach głównego nurtu. W miarę rozwoju demokracji walka klasowa zaostrza się.

Z wykształcenia prawnik i politolog. Z zawodu specjalista organizacji zarządzania procesowego i zarządzania projektami. Z zamiłowania samorządowiec i publicysta. Radny miasta Gdyni, ekspert Fundacji Republikańskiej, przewodniczący Zarządu Powiatowego PiS w Gdyni. Zamierzam kandydować na urząd prezydenta miasta Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka