Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd
405
BLOG

ŻOŁNIERZE WYKLĘCI - wywiad

Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

dr Grzegorz Bębnik

w rozmowie

 z Robertem Szmigielskim

 

 

Prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński, dzięki zaangażowaniu Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych (WiN, Związek Żołnierzy NSZ, Światowy Związek AK), ustanowił 1 marca Dniem Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia – Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dzień nie był przypadkowy. 1 marca 1951 roku w więzieniu mokotowskim stracono siedmiu członków IV komendy WiN – ostatniej ogólnopolskiej organizacji niepodległościowej.  

 

Robert Szmigielski: Czy miało w ogóle sens kontynuowanie przez formacje niepodległościowe powstałe na bazie Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych uznające Rząd RP w Londynie walki z Sowietami po 8 maja 1945 roku, kiedy tereny kraju zostały całkowicie zajęte przez Armię Czerwoną, biorąc pod uwagę skalę represji, ich charakter oraz liczbę stacjonujących na terenie Polski żołnierzy sowieckich wspomaganych przez kolaboracyjne formacje wywodzące się z AL, LWP, takie jak Urząd Bezpieczeństwa?

Grzegorz Bębnik:A czy sens miała walka z Hitlerem? Czy sens miał opór stawiany we wrześniu 1939r.? Czy sens miała walka Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie? Podobne pytania można mnożyć. Historia dla współczesnych jest zawsze wielką niewiadomą. Nam, z dzisiejszej perspektywy, łatwo przychodzi szafowanie jednoznacznymi osądami, rzucanie krótkiego „tak” lub „nie”, stawianie się w wygodnej pozycji arbitrów bogatszych o doświadczenia ostatnich kilkudziesięciu lat. Stawianie podobnych pytań jest w pewnym sensie jałowe. Ci, którzy po 1945 r. postanowili nie wypuszczać broni z rąk, nie byli przecież – choć tak przedstawiała ich komunistyczna propaganda – wyalienowanymi ze społeczeństwa desperados, ludźmi, dla których świat zaczynał się i kończył na bezrefleksyjnej wojaczce. Po pierwsze, dla większości z nich trwanie w oporze było logiczną konsekwencją złożonej przysięgi, jak też osobistego przekonania, że złożenie broni byłoby aktem zaprzaństwa. Po drugie, wielu z powrotem „do lasu” wepchnęła sama „władza ludowa”, bezlitośnie ścigając tych, których podejrzewała o brak entuzjazmu dla przyniesionych ze wschodu form ustrojowych, w tym zwłaszcza żołnierzy niepodległościowej konspiracji, nawet tych już ujawnionych. W taki przecież sposób do partyzantki powrócili cieszyńscy luteranie Paweł Heczko czy Emil Ruśniok, o których będzie jeszcze mowa. Powszechnie liczono na wybuch kolejnego konfliktu, tym razem pomiędzy zachodnimi aliantami a Związkiem Sowieckim, który to konflikt doprowadzić miał do odrodzenia Polski naprawdę demokratycznej, opierającej się na wschodzie o granice z 1920 r. Polskę „ludową” powszechnie uznawano za twór przejściowy; przekonanie to zmieniło się dopiero po ordynarnie sfałszowanych przez komunistów wyborach w 1947 r. Obserwując całkowity brak reakcji mocarstw zachodnich, uświadomiono sobie, że Polskę i Polaków czeka jednak dłuższy pobyt pod sowieckimi skrzydłami. Reasumując, gdyby nieco inaczej potoczyły się koleje losu, dziś opiewalibyśmy trzeźwość i realizm „żołnierzy wyklętych”, dziwiąc się przy okazji, iż miejscowi komuniści w ogóle wierzyli, że zainstalowany na sowieckich bagnetach system utrzyma się dłużej aniżeli dwa – trzy lata.

Czy w latach 1943–1956 miała miejsce, według Pana, wojna domowa, czy raczej wojna w obronie niepodległości Polski z inwazją sowiecką na Polskę?

Z całym naciskiem i jednoznacznie – mówić można jedynie o sowieckiej okupacji, wspieranej przez relatywnie niewielką grupę krajowych kolaborantów. Sprawa ta w świetle dostępnych dziś dokumentów i relacji nie powinna w ogóle podlegać dyskusji, a jeśli ma to jeszcze gdzieniegdzie miejsce, to u podstaw leży czy to zła wola, czy ideologiczne zaślepienie, przy czym jedno nie wyklucza drugiego. Stosowanie terminu „wojna domowa” to zresztą wymysł komunistów, pragnących na wszelkie możliwe sposoby uwiarygodnić swoje rządy. A takie właśnie postawienie sprawy stwarzać miało wrażenie, jakoby byli oni jednymi z pełnoprawnych i samodzielnych graczy na ówczesnej polskiej scenie politycznej. To oczywiste nieporozumienie, a mówiąc wprost – bzdura. Bez wsparcia sowieckich bagnetów, wszechogarniającego terroru oraz wyborczych fałszerstw – jak w referendum 1946 r. czy podczas „wyborów” w rok później - ludzie ci nie mieliby szans na przejęcie w Polsce rządów.

Jaki był udział ewangelików na Podbeskidziu i Śląsku Cieszyńskim w oddziałach antykomunistycznego podziemia niepodległościowego? Czy możemy podać nazwiska żołnierzy wyznania ewangelickiego? Do jakich oddziałów należeli?

Trudno ocenić, jak licznie luteranie wzięli udział w podziemiu niepodległościowym. Trudność ta wynika zaś po prostu z tego, że w znajdujących się w naszej dyspozycji ubeckich dokumentach śledczych rubryka „wyznanie” pojawia się nader rzadko. Z całą pewnością zidentyfikować możemy dwóch cieszyńskich ewangelików, którzy odegrali istotną rolę w powojennej konspiracji na Górnym Śląsku. Będą to wspomniani już wyżej Paweł Heczko pochodzący z Brennej oraz Emil Ruśniok, rodem z Jaworza. Kolejno dowodzili oni jednym z bardziej aktywnych oddziałów partyzanckich, plutonem o nazwie „Wędrowiec”. „Wędrowiec” kilkakrotnie zmieniał przynależność organizacyjną: wywodząc się ze struktur AK, po jakimś czasie podporządkował się Narodowemu Zjednoczeniu Wojskowemu, następnie (również poakowskiemu) Konspiracyjnemu Wojsku Polskiemu mjr. „Warszyca”, po czym wszedł w skład zgrupowania dowodzonego przez kpt. Henryka Flamego ps. „Bartek”, nie bez kozery zwanego „królem Podbeskidzia”. Ta mozaika nie wynikała jednak z jakichś kaprysów; po prostu, wobec rozbijania przez aparat bezpieczeństwa kolejnych organizacji niepodległościowego podziemia, wiązano się z tymi, którzy akurat byli „na miejscu” i mogli zapewnić miejscowej konspiracji oparcie w szerszych strukturach. Barwy ideowe odgrywały przy tym rolę wybitnie drugorzędną. Jest wręcz pewne, że gdy „Wędrowcy” (jak samych siebie nazywali żołnierze tego plutonu) operowali w rodzinnych stronach Heczki czy Ruśnioka, czyli na Śląsku Cieszyńskim, opierać musieli się na rozbudowanej w terenie siatce współpracowników, dzięki którym pluton mógł wówczas nie tylko przetrwać, ale i działać. Zważywszy na tamtejszą strukturę wyznaniową, bez obawy przyjąć zatem można, że liczba luteran zaangażowanych w antykomunistyczną konspirację była znacznie wyższa. Choć, oczywiście, nie wszyscy walczyli w sposób najbardziej widoczny, czyli z bronią w ręku.

Czy 3 maja 1945 roku to dzień szczególny w historii antykomunistycznego podziemia niepodległościowego w Wiśle?

Dzień 3 maja 1945 roku to rzeczywiście szczególna data w historii podziemia niepodległościowego na Śląsku Cieszyńskim. W związku z przypadającymi w ten dzień obchodami święta Konstytucji 3 Maja w masywie Baraniej Góry odbyła się koncentracja oddziałów leśnych, podległych kpt. Henrykowi Flamemu „Bartkowi”. W Święto Konstytucji partyzanci zeszli do Wisły, gdzie odbyła się defilada, w której wzięło udział ponad stu kompletnie umundurowanych i uzbrojonych żołnierzy. Drugie tyle pod dowództwem por. Antoniego Bieguna „Sztubaka” zabezpieczało teren. Żołnierze „Bartka” zostali przez mieszkańców Wisły przyjęci wręcz entuzjastycznie; padały pytania, czy defilada oznacza wybuch ogólnonarodowego powstania. Na rynku miał miejsce wiec, podczas którego „Bartek” wygłosił mowę o celach walki z komunizmem. „Sztubak” na czele kilku żołnierzy odwiedził w tym czasie pensjonat, w którym pod opieką guwernantki przebywały dzieci ówczesnego wojewody śląskiego, gen. Aleksandra Zawadzkiego. Tłumaczył im, że nie są partyzanci – jak utrzymuje ich ojciec – bandytami; gdyby tak było, uprowadziliby je dla okupu lub celem wymiany na przynajmniej kilku uwięzionych współtowarzyszy. Wieczorem podkomendni „Bartka” wycofali się z Wisły, nie niepokojeni przez wojsko czy milicję. Pierwsi demonstracyjnie wręcz okazywali solidarność z partyzantami, drudzy po prostu zabarykadowali się na miejscowym posterunku, nie wychylając nosa na zewnątrz.

 

Grzegorz Bębnik(ur. 1970 roku). Pracownik Instytutu Pamięci Narodowej. Historyk, doktor nauk humanistycznych i badacz dziejów Górnego Śląska oraz Mikołowa.

Studiował historię i nauki polityczne na Uniwersytecie Śląskim. W 2005 r. obronił tam pracę doktorską pt. „Państwo jako ośrodek skupienia narodu Afrykanerów”. Pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej - oddział w Katowicach, w tamtejszej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.

 

Wywiad pochodzi z aktualnego numeru miesięcznika 'Idź POD PRĄD".

ipp

 

 W numerze znajdą Państwo m.in. następujące teksty:

„Żydowski projekt dla Polski” – Paweł Chojecki
„Dopiero IPN odkrył zabójców mojego taty”- wywiad Euniki Chojeckiej z Markiem Franczakiem, synem ostatniego partyzanta II RP
„Żołnierze wyklęci” – wywiad Roberta Szmigielskiego z dr. Grzegorzem Bębnikiem z katowickiego IPN
„Moje spotkanie z Wisławą Szymborską” – Krystyna Szczyrek
„Dlaczego należy NIEUSTANNIE DEMASKOWAĆ zagrożenia ze strony EWOLUCJONIZMU?” – Marta Cuberbiller
„PŁETWY, SKRZYDŁA, OCZY…” – Małgorzata Gazda
„OTRZYMAŁEM OD PANA BOGA DRUGIE ŻYCIE" – wywiad Jana Lorka z Łukaszem Kmitą, uczestnikiem katastrofy kolejowej pod Szczekocinami
„Alians Ewangeliczny wspiera światowe lewactwo” – Paweł Chojecki
„My, naród olany” Marian Kowalski
„Oni mają za prezydenta pastora Gaucka, a my?” – Mariusz Postawny


 

 

 

kontakt email: knp@knp.lublin.pl Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura