immona immona
137
BLOG

Na Święto Pracy: Polskim kapitalizmem rządzi głód

immona immona Polityka Obserwuj notkę 7

Nie, to nie będzie o głodnych wyzyskiwanych pracownikach. To będzie o głodnych przedsiębiorcach. Mówię o głodzie szybkiego awansu materialnego, który prowadzi do tego, że przedsiębiorcy często biorą dla siebie i na konsumpcję większą część wypracowanego zysku, niż jest to przyjęte w krajach z dłuższymi tradycjami kapitalistycznymi.

Zamiast skwitować ich, że źli, chcę się w to zjawisko powgłębiać, bo ma ono swoje przyczyny i uzasadnienia.

Najpierw o objawach tego głodu: we wspomnianych bogatych krajach z dłuższymi tradycjami kapitalistycznymi bycie drobnym czy średnim biznesmenem (sklep lub ich kilka, hurtownia, mała firma budowlana, mały zakład produkcyjny) to zawód, w którym typowo zarabia się między jedną a kilkoma czy kilkunastoma średnimi krajowymi - tyle, ile na etacie zarabiają profesjonaliści: lekarze, prawnicy, wykwalifikowani informatycy. Oczywiście np. brytyjskie kilka średnich krajowych ma znacznie większą moc nabywczą niż polskie kilka średnich krajowych, ale wciąż nie jest to bogactwo pozwalające na widowiskową konsumpcję.

Polscy przedsiębiorcy nie dość, że sobie płacą więcej, to jeszcze dość powszechnie zadłużają się na konsumpcję. Znałam w Polsce syndyka, który miał do czynienia z upadłościami firm i od niego wiem, jak często się przy tej okazji okazuje, że wystawny dom i szpanerski samochód były na kredyt wzięty z niezwykłym optymizmem, biorąc pod uwagę związane z prowadzeniem firmy ryzyko. To są przykłady tego głodu w nasileniu wyłączającym myślenie, ponieważ pożycza się tylko na inwestycje; zapożyczanie się na konsumpcję, która nie jest konieczna jest po prostu kupowaniem czegoś znacznie drożej niż za gotówkę, bo MUSI się to mieć już teraz.

Głód jest po komunie.

Za komuny nie można było się dorobić własną pracą i talentem. Można było dojść do satysfakcjonującego jak na tamte czasy poziomu życia poprzez karierę partyjną lub znajomości, ale tylko tyle i dużym kosztem, a kupić fajnych rzeczy dało się i tak niewiele. Mnóstwo zaradnych, przedsiębiorczych, utalentowanych ludzi nie miało jak swojego talentu wykorzystać; zaradność była rozmieniana na drobne, na przykład wykorzystywana do zdobycia towarów deficytowych w ilości wystarczającej dla rodziny.

Pokolenie, które przeżyło w tych warunkach młodość, a w wieku średnim doczekało się kapitalizmu, ma ogromne poczucie zmarnowanej szansy, zmarnowanej młodości. Poczucie to przybiera na sile, gdy mają namacalny dowód, że rzeczywiście te marnowane przez lata umiejętności mają: gdy z nich skorzystali, gdy zaczynając od bazaru zbudowali firmę, hurtownię, gdy w tych pierwszych latach kapitalizmu umieli wykorzystać sytuację. Wtedy człowiek myśli: "gdybym zaczynał w kapitalizmie w wieku lat 20, to dziś byłbym milionerem".

"Wy młodzi nie zdajecie sobie sprawy z tego, jakie macie szczęście. Możecie podróżować, możecie zarabiać pieniądze, możecie sobie kupować rzeczy, jakie za naszych czasów były niedostępne. Całe życie przed wami, my większość naszego zmarnowaliśmy i teraz nadrabiamy to. Należy się nam, a wy sobie jeszcze poradzicie. My w waszym wieku bidowaliśmy gorzej."

Jednym słowem mamy do czynienia z poczuciem moralnego uprawnienia do odebrania swojego odszkodowania za zmarnowaną młodość, z domieszką zawiści pokoleniowej. Bynajmniej tego nie zmyślam: cytat jest autentyczny, z prywatnych dyskusji, do prowadzenia których z przedsiębiorcami miałam kiedyś wiele okazji w pracy wiążącej się z jeżdżeniem na targi i konferencje i późniejszym piciem w hotelu czy restauracji z ich uczestnikami. Słyszałam to, wyrażone w różnych wersjach, więcej niż raz, gdy uprzejmie i nieśmiało zadawałam pytanie o ten, ubrany w bardziej dyplomatyczne słowa, wyzysk.

Mowa oczywiście o pokoleniu, które część życia zmarnowało w komunie. Młodsi? Uczą się od starszych albo są zmuszeni przyjąć ten sam styl po to, żeby skutecznie konkurować, zarówno na rynku, jak i swoim statusem materialnym.

Drugi motyw jest trochę wredniejszy: uważanie ludzi, którzy się nie dorobili, za nieudaczników i idiotów. Otóż w latach bezpośrednio po komunie było dość łatwo: jechało się za granicę, kupowało cokolwiek, sprzedawało na bazarze, a ludzie się na to rzucali i rósł kapitał, z którego można było zainwestować w coś większego lub rozwinąć się w prawdziwą firmę i z pozycji zdobytej działki rynku skutecznie konkurować z nowymi, którzy już nie mogli brać dziewiczego rynku, tylko musieli wyrywać go innym, co jest znacznie trudniejsze. O tych, którzy mieli pożyteczne znajomości lub nagromadzony za czasów komuny kapitał, nawet nie wspominam, ale początek lat 90-tych to był chłonny, mało uregulowany przez państwo rynek, spragniony wszystkiego, wsysający ludzi, którzy mieli "żyłkę" do biznesu, sprzedaży i tym podobnych i dający im wielkie szanse. Po (dosyć szybkim) nasyceniu się tych szans już tyle i tak łatwych nie było, kto się załapał, ten się załapał. Kto nie chciał gardząc bazarem lub nie mając odwagi podjąć ryzyka, lub nie mając umiejętności, lub przegapiając to - sam sobie winien. A pokolenie, które się nie załapało, bo było w wieku nastoletnim lub jeszcze studiowało - dla nich wyrozumiałości też jest mało, ponieważ primo wspomniana zawiść pokoleniowa, secundo ludzie z "tamtych czasów" czasem nie zauważają, jak bardzo się podniosła bariera wejścia na rynek i mają wyobrażenie, że dla chcącego i umiejącego dziś jest równie łatwo.

I wreszcie jest obiektywna "bieda" polskich kapitalistów, którzy są pierwszym czy drugim dorabiającym się pokoleniem, podczas gdy w krajach cieszących się kapitalizmem dłużej rodziny, w których istniał etos przedsiębiorczości wypracowały już sobie taki poziom życia, przy którym kolejne pokolenie wchodzi na ten rynek nie będąc niesamowicie wygłodzone.

Na koniec komentarz makroekonomiczny, czyli jak niskie płace szkodzą gospodarce. Otóż tam, gdzie płace nie są niskie, człowiek wykonując nawet względnie nisko płatną pracę może mieć oszczędności. Z oszczędności tych może pojechać na wakacje, kupić samochód czy wydać je na inną konsumpcję, ale może też za nie spróbować założyć firmę. Nie oszukujmy się: bez jakiegoś kapitału, choćby było to marne 5 tys. zł, zwykle nie da się założyć nawet prostej działalności: trzeba opłat związanych z założeniem, jakiejś reklamy, ZUSu... W Polsce istnieje duży nie wykorzystany potencjał przedsiębiorczości wśród ludzi, którzy nie są w stanie odłożyć choćby tych kilku tysięcy złotych, a którym nikt nie da kredytu na ryzykowne przedsięwzięcie, dla którego własne pieniądze zaryzykowaliby chętnie, gdyby mieli. Firma albo pada, albo przeżywa i się rozwija. Gdy się rozwija, czyli gdy nakładem pracy przemienia mniej wartościowe materiały w bardziej wartościowy od nich produkt, w gospodarce jest więcej tego rzeczywistego, a nie dodrukowanego pieniądza. Rośnie PKB na głowę, a skutki tego rozlewają się powoli na całą gospodarkę, kraj się bogaci i rośnie w siłę.

Jako wolnorynkowiec jestem przeciwna zawyżaniu pensji poprzez przymus ze strony państwa, przy obecnej już rozrośniętej szarej strefie i tak by to było nieskuteczne. Możliwości pożytecznych działań państwa widzę raczej w skutecznym egzekwowaniu należnych płatności, należnych tak pracownikom, jak i kontrahentom, i zwalczaniu szarej strefy, która jest nieuczciwą konkurencją. Wolny rynek działa tylko wtedy, gdy państwo jest skutecznym "stróżem nocnym" egzekwującym dotrzymywanie wszelkich umów i pilnującym równych zasad gry.

 Wzrost płac musi się dokonać drogą naturalną, poprzez prawa popytu i podaży, którym bardzo sprzyja emigracja - to się już dzieje, choć jest na razie ograniczone do pewnych regionów czy miast, branż i kwalifikacji. Zła wiadomość: rynek w takich sprawach działa powoli, będziemy czekać bardzo długo na to, żeby każdy nie mający lepszych szans w życiu mógł bez problemu dostać choćby tę niewykwalifikowaną pracę fizyczną i z dochodów z niej móc coś zaoszczędzić.

Wracając do głównego wątku, wygłodzeni przedsiębiorcy są jednym ze skutków psychicznych i moralnych zniszczeń dokonanych przez komunę. Zakres tych zniszczeń jest większy niż tylko to i może będę kiedyś omawiać kolejne, z innych dziedzin życia. Mało się o tym mówi, a młode pokolenie, zwłaszcza to antykomunistyczne, jest często nieświadome, jak wiele tych postaw, kompleksów i myśli odziedziczyło po pokoleniach poprzednich, które przekazały je równie nieświadomie, często z dobra wolą, bo były mocno zinternalizowane.

immona
O mnie immona

Moja strona o Nowej Zelandii i prywatny blog: nz.pasnik.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka