Gdy równina, gnębiona przez długie tygodnie
Gęstymi mgłami, jarzmo mroku z siebie strąca
A promień zrodzonego na Południu słońca
Chore niebo z plam szpetnych obmywa łagodnie -
W taki dzień Czas nareszcie oddycha swobodnie:
Znów ma prawo się wcielić w kształt maja, miesiąca,
W którym, jak płatek róży w letnim deszczu, drżąca
Powieka wita ciepłe powiewy zachodnie.
I myśli się spokojnie: o młodej zieleni
Liści - dojrzewających owocach - uśmiechu,
Z jakim patrzą na snopy zbóż słońca jesieni -
O oddechu śpiącego dziecka - o Safonie
Gładkolicej - o sypkim klepsydry pośpiechu -
O śródleśnym strumyku - o Poety zgonie.