Autor zdjęcia: Mstyslav Chernov
Autor zdjęcia: Mstyslav Chernov
Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki
1308
BLOG

Ukraina na rozstaju dróg – gdzie szukać mapy?

Instytut Kościuszki Instytut Kościuszki Polityka Obserwuj notkę 21

 

Wydarzenia na Ukrainie są historycznie nieodwracalne i oznaczają transformację geopolityczną. Odrodzona ukraińska tożsamość narodowa idzie w parze z dążeniem do poprawy bytu – ocenił na łamach brytyjskiego dziennika "Financial Times" prof. Zbigniew Brzeziński. Istotnie demonstracje odbywające się na Placu Niepodległości w Kijowie, aczkolwiek porównywane do Pomarańczowej Rewolucji, są czymś zupełnie innym i zasługującym na własny rozdział i analizę. Kierunek historyczny z kolei nadadzą tym wydarzeniom sami Ukraińcy, wybierając drogę definiującą ich przyszłość na długie lata. Wschód, czy może Zachód?
 
21 listopada rozpoczęła się trwająca po dziś dzień masowa fala demonstracji na Ukrainie, spowodowana niepodpisaniem przez rząd kraju umowy stowarzyszeniowej oraz tej o pogłębieniu wolnego handlu z Unią Europejską. Warto przypomnieć, że umowy te zaplanowane zostały już w marcu ubiegłego roku – jednak liderzy UE nie byli chętni do ratyfikacji z powodu wielokrotnego łamania zasad demokracji i państwa prawa przez rząd w Kijowie. Wielokrotnie przywoływanym i bardzo jaskrawym tego przykładem jest osoba Julii Tymoszenko, kandydatki na prezydenta z roku 2010 – uwięzionej od sierpnia 2011 roku i skazana na 7 lat więzienia. Euromajdan jest zatem walką o szeroko rozumiany Zachód, o wolność słowa, poglądów i o demokrację – jest także wyrazem opozycji wobec nadużywania siły przez władze w tłumieniu demonstracji (powód, który być może okazać się dla obywateli chcących obalić rząd nawet bardziej istotny, niż same kontakty z Unią). Fala protestów została nazwana tak nie bez powodu. Majdan (Plac) Niepodległości w Kijowie, gdzie mają miejsce najbardziej intensywne demonstracje, jest miejscem najważniejszych wydarzeń państwowych, nazwa z kolei wzięła się właśnie z wygranej walki o niepodległość w 1991 roku.
 
Co prawda spotkanie na którym umowa stowarzyszeniowa miała zostać podpisana odbyło się – na szczycie UE w Wilnie 28 listopada – rząd Ukrainy przerwał jednak przygotowania z powodu „spadku produkcji przemysłowej i, co za tym idzie, relacji z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw”. Zaznaczono jednak, jeżeli wierzyć słowom przedstawicieli każdej ze stron – w tym samemu premierowi Mykoli Azarovowi – że prace zostaną wznowione kiedy tylko produkcja wzrośnie, a handel z WNP zostanie zrekompensowany tym na rynku europejskim. Nie przekonuje to jednak protestujących, którzy właśnie 21 listopada po raz pierwszy zorganizowali się – nowocześnie, przy użyciu social media po nawoływaniach lidera opozycji Arseniya Yatsenyuka na Twitterze – i zgromadzili około dwóch tys. osób na Placu Niepodległości. Trzy dni później, ilość wzburzonych obywateli obecnych na Majdanie niebagatelnie wzrosła i liczyła już między 100 a 200 tysięcy osób, natomiast pierwszego grudnia – do 800 tysięcy. Często obecny jest między nimi jeden z liderów opozycji, niemalże twarz ruchu Witalij Kliczka – polityk, doktor i mistrz świata wagi ciężkiej w boksie w jednym.
 
Cały ruch nabrał nowego znaczenia w nocy 30 listopada, kiedy oddziały Berkut (jednostki specjalne policji ukraińskiej) uzbrojone w pałki czy gaz łzawiący rozpędzili bezbronny tłum obecny na Placu w sposób niezwykle brutalny, atakując nawet postronne osoby niezwiązane z rewolucjonistami. Jakkolwiek przed tym wydarzeniem opozycja protestowała przeciw decyzjom rządu, starając się wymóc na nim zwiększone starania integracyjne z UE, tak po agresji Berkutu nastąpiła znacząca radykalizacja postac opozycji i zmiana haseł rewolucyjnych – domagających się dymisji rządu i prezydenta. Vitaliy Zakharchenko – minister spraw wewnętrznych Ukrainy – zareagował dyplomatycznie potępiając działania policji jako „nadużywającej władzy”, paradoksalnie zaznaczając jednak, że wszelkie próby zaburzenia spokoju w kraju karane będą srogo. Groźby te nie zniechęciły protestujących, którzy dokonali dotychczas już kilku aktów demonstrujących opozycję do władzy – łamiąc zakaz protestów, rozbijając okna rady miasta czy wręcz obalając posąg Lenina 8 grudnia (ciekawy jest brak interwencji obecnych tam funkcjonariuszy policji). 11 grudnia z kolei doszło do otoczenia Majdanu przez ogromne siły Berkutu i służb wewnętrznych, mających na celu zupełne oczyszczenie Placu Niepodległości, protestujących jednak zamiast maleć – przybywa.
 
Sytuacja na Ukrainie można przyrównać niejako do Zimnej Wojny, przy czym dwoma wielkimi graczami w tej rozgrywce są Unia Europejska i Rosja – pionkiem z kolei nasz sąsiad i jego obywatele. Jakby nie było, z jednej strony prezentuje się kojarzący się z wolnością, demokracją i ochroną praw człowieka szeroko rozumiany zachód - integracja europejska. Z drugiej, z kolei, Rosja – kraj ogromny i wciąż jeszcze istniejący w pamięci jako lider krajów komunistycznych, głowa ZSRR, do którego wszak Ukraina należała. Jakkolwiek z UE Ukraina może jedynie zabiegać o dobre relacje w obecnym stanie, tak od Rosji jest w dużym stopniu zależna, czy to w kwestii energii (zadłużenie wobec Gazpromu), surowców, nie mówiąc już o eksporcie który głównie kierowany jest właśnie na wschód. Sama Ukraina podzielona jest w podobny sposób: na tę proeuropejską i prorosyjską, biorąc pod uwagę nie tylko wspomniane uwarunkowania gospodarcze, ale także kulturę, historię czy nawet język. Nie jest jednak powiedziane, że wschodnia część zawsze będzie stać po stronie Rosji, gdyż Unia Europejska może zaoferować podobne, jeśli nie lepsze warunki dla życia czy biznesu. Warto przytoczyć fragment wywiadu z członkiem zarządu IK, Jarosławem Kożuchem, dla RMF: „Na pewno [wschodni] oligarchowie zyskaliby dostęp do rynków europejskich. Oprócz tego mogliby dywersyfikować źródło swoich majątków, mogliby inwestować w firmy europejskie, których nie byłoby tak łatwo przejąć. Mogliby legitymizować swoje majątki...”. Jest jednak sprawą oczywistą, że kraje Wspólnoty nie będą w stanie prowadzić tak korzystnej polityki surowcowej z Ukrainą jak Rosja, oferująca swoim sojusznikom naprawdę niskie stawki – skutecznie utrzymując zależność tam, gdzie nie można tego narzucić innymi metodami. Mało tego, nasz wschodni sąsiad ma także wiele innych problemów z Moskwą, poczynając od radykalnych tatarów, prorosyjskich nastrojów na Krymie a kończąc na zamieszczonej tak blisko flocie czarnomorskiej – nie jest łatwo pozbyć się takich atutów, jakby nie było, dla Rosji strategicznych w kwestii uzależnienia Ukrainy.
 
Polska również zainstniała na Placu Niepodległości – co oczywiste, biorąc pod uwagę nawet bezpośrednie sąsiedztwo krajów. Oficjalnie rząd stara się nie angażować w działania poza rozmowami z legalną reprezentacją Ukrainy, chcąc uniknąć niepotrzebnych napięć i dyplomatycznie podejść do problemu. Politycy jednak, samodzielnie, chętnie korzystają z okazji wspierania ruchu, jak widać choćby po działaniach Jarosława Kaczyńskiego (który jednocześnie krytykuje polską oficjalną reprezentację za brak działań) czy Jacka Protasiewicza. Trzeba jednak jasno powiedzieć – stroną do rozmów dla rządu polskiego w dalszym ciągu są konstytucyjne władze Ukrainy (jak rozmowa Radosława Sikorskiego z premierem Azarowem na ministerialnym posiedzeniu OBWE 5-6 grudnia), a nie opozycja.
 
Czy istnieje zatem możliwość pokojowego rozwiązania trwającej od blisko miesiąca już rewolucji w sposób zadowalający dla każdego z „większych graczy” jak i dla samej Ukrainy? Czy ją samą czekają zmiany? Na początku fali protestów pojawiały się wielokrotnie podejrzenia, że sprawa ucichnie, zostanie spacyfikowana, warto jednak zauważyć, że mimo wysiłku władz sprawa tylko nabiera na sile. Pozostają zatem droga unii celnej z Rosją, rozpadu kraju na dwa bloki, a może – ostatecznie – umowy z Unią i wolności gospodarczej. Opiera się to, jakby nie było, na gospodarce i finansowaniu, gdyż państwo potrzebuje środków do funkcjonowania i zapewnienia bezpieczeństwa. W sytuacji uzależnienia od Rosji jedynym ratunkiem jest niejako przerzucenie tej zależności na bardziej tolerancyjną i demokratyczną Unię, która przynajmniej w początkowym okresie finansowałaby braki wywołane „odcięciem pępowiny” od Kremla. Dla biznesu orientacja polityczna nie ma znaczenia jak długo legislacja i ceny są stabilne, natomiast dla obywateli różnica wynikająca z tego wyboru może być niebagatelna. Rozpad na dwa bloki wydaje się jednak ostatecznością, najprawdopodobniej dojdzie do bolesnych, trudnych i co bardzo ważne – w dużej mierze samodzielnych reform, demokratyzujących upadające państwo albo zagarnięcia pod swoją „opiekę” kraju przez Rosję. Żaden z decydentów unijnych – czy to Francja, czy Niemcy, czy Włosi – nie chcą za bardzo zajmować się tym tematem, nie pali im się do witania Ukraińców w swych wspólnotowych progach. Dlatego też najbardziej mądrym z długofalowego punktu widzenia posunięciem byłaby pomoc w przeprowadzeniu wymienionych reform, zarówno społecznych, jak i gospodarczych – nie przeprowadzenie Ukrainy po sznurku, ale wskazanie im drogi którą powinni iść i podanie ręki. Biorąc pod uwagę, że z perspektywy Polski najważniejszym celem do osiągnięcia jest utrzymanie suwerenności Ukrainy, działania naszej dyplomacji powinny być zdecydowane i zachęcające – w szczególności celujące w UE. Zapału do pomocy brakuje bowiem przede wszystkim naszym wspólnotowym partnerom, choć jednocześnie powinno im zależeć na tym samym. Wizja większego uzależnienia naszych wschodnich sąsiadów od Rosji zbliża nas do nieprzyjemnego scenariusza, w której główną rolę gra odradzające się imperium ze stolicą w Moskwie. Nikogo w Europie taka sytuacja cieszyćnie powinna.
 
Jakub Łojewski stażysta Instytutu Kościuszki

Jarosław Kożuch – członek zarządu IK, konsultacja merytoryczna

Twitter

Facebook

 

Przy wykorzystaniu materiału prosimy o wskazanie jako źródła Instytutu Kościuszki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka