st.joseph st.joseph
2381
BLOG

Po co komu kobieta?

st.joseph st.joseph Rozmaitości Obserwuj notkę 22


 


 

Dzisiaj miałem niesamowity dzień. Rodzice, dokładniej moja rodzicielka, być może zaniepokojona moim wiekiem i stanem kawalerskim ( w marcu skończyłem dwadzieścia piec lat), być może pod wpływem jakiegoś instynktownego impulsu zapytała mnie: czy mam zamiar się ożenić? Pytanie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, bo do tej pory, wydawało mi się, rodzice, no cóż, akceptują moje życie.So free and independent.And single. Oczywiście zaczęło się całkiem niewinnie, na znanym nam chyba wszystkim bełkocie: „idąciężkie czasy, trzeba myśleć o przyszłości, racjonalnie”, „dzieci, bedzie pora... byle tylko z kims porządnym”, ale no właśnie... Czy ja zamierzam się ożenić? Pomińmy kwestie czysto religijne, czy kulturowe bo, nie o to tu chodzi. Chodzi jedynie o kobietę, więcej, stałą kobietę, z która miałbym spędzić resztę życia, czyli jakieś planowane, kolejne siedemdziesiąt lat. Kobietę, z która przy okazji oczywiście spłodził bym potomstwo. Jak by była bezpłodna, pewnie by namawiano mnie do znalezienia sobie innej. Nie chodzi przecież w tym wszystkim o moje dobro, nawet o miłość! Chodzi o element niewątpliwie odgrywający jakaś tam role w naszym życiu, ale w moim przekonaniu nie centralny- potomstwo. Nawet jeśli wydaje nam się, ze jest to rzecz pragmatyczna, albo sentymentalna, być może ktoś chce być babcia, dziadkiem, czy na starość potrzebuje służby etc. To teraz nie istotne. Jaka była moja reakcja, na pytanie zadane mi przez rodzicielkę? Po chwili namysłu, odpowiedziałem jej w typowy dla siebie sposób, ironicznym, ale nie zamykającym tematu pytaniem retorycznym. Mamo, po co mi kobieta? A teraz tak na serio. Po co nam one? Pytanie wydaje się łatwe, ale przyjrzyjmy się rzeczywistości i zadajmy sobie je w duchu, nawet jeśli tylko i wyłącznie na potrzeby eksperymentu myślowego. A może być warto! Czy kobiety, lepiej, byty takie jak „stale partnerki”, są nam wszystkim do szczęścia potrzebne?

Oczywiście, pierwszym typowo biologicznym argumentem, napomnianym, ale wymagającym rozwinięcia, będzie potomstwo. Cóż, ludzkość nie przetrwała by, gdybyśmy tak po prostu przestali uprawiać sex, więcej, gdybyśmy przestali mieć dzieci, nie przedłużali „rodu”. Jasne. To oczywiste i zapewne każdy idiota zdaje sobie z tego sprawę. Robilibyśmy to, nawet gdyby, kobiety, tak jak to czyni toMantis religiosa (nie, nie kobieta religijna, tu chodzi o modliszkę), nawet gdyby podczas kopulacji odgryzała nam.. na przykład genitalia (głowa to nic, dla wielu ja tracimy, a modliszkami nie są.. chyba). W gruncie rzeczy matce naturze tylko i wyłącznie chodziło o to byśmy spłodzili i ewentualnie wychowali potomstwo (przy czym wszystkie inne obecne w tym czasie elementy, miały nas do tego tylko nakłonić). Przyjemność odczuwana podczas seksu, mogła by więc nie istnieć, ale kto by się wtedy na to skusił? Wiele nie ssaków nie odczuwa niczego specjalnego podczas zbliżenia, robi to w sumie nieświadomie, mechanicznie, jak kobieta po menopauzie, ale to artykuł nie o tym...

Czy jednak na prawdę ludzkość az tak bardzo zagrożona jest, żeby każdy, powtarzam, każdy z nas spłodził co najmniej dwójkę dzieci? Dwójkę, bo w przypadku jedynki, co prawda dochodzi do powielenia naszego kodu genetycznego, ale regresywnego. Matka natura ładnie to rozwiązała. Jedno chowa się trudniej, niż dwa. Jest to silny argument, ale nie nie do zbicia. Możemy go częściowo osłabić, w szczególności, jeśli tak jak w przypadku moim, rodzice postarali się wydając na świat więcej, niż trzy kopie niewiele różniącego się od siebie pakietu genów zdolnych do reprodukcji! Na moich dwóch braciach, czego jestem pewien, w spokoju mogę polegać, toteż ( zaznaczam, chodzi o mnie) nie bardzo czuje się zobowiązany do tworzenia entej kopi naszych genów, ani przed moimi rodzicielami, ani bogiem, ani narodem etc. Nie muszę poświęcać swojego życia misji hodowania swoich klonów ( moich i mojej spekulatywnej partnerki oczywiście), ja jeden światu w zupełności wystarczę. Mogę, natomiast, jako zamiennik przewijania pieluch, zajmować się na przykład filozofia, biologia, fizyka. Mogę zamiast chodzenia na wywiadówki, sobie pobiegać na stadionie. Zamiast słuchania nauczycielki niezadowolonej z niskich ocen mojego dziecka, w spokoju malować, grac na pianinie. Miast mówić co moje dziecko ma robić, z kim się zadawać (czego i tak pewnie nie będzie słuchało) sam rozwijać się i żyć. Jednymi słowy, ofiarować swoje życie sobie. Nie kobiecie, która je zniszczy. Nie dziecku, które będzie miało mnie w dupie. Co więcej, nie będę musiał słuchać swojej kobiety, która zredukuje mnie do roli służącego,co to musi oddać się cały „wychowaniu” , odbierając sobie najpiękniejsze chwile swojej egzystencji. Czy wiecie, ze mężczyźni żyjący w związkach z kobietami rzadziej się uśmiechają? Żyją tez krócej! Z czasem, tez rzadziej uprawiają sex -jeśli mamy być szczerzy. Wszystkiemu winny stres i pranie mózgu, którego jesteśmy poddawani. Kto miał dziewczynę dłużej niż rok ten wie co to za koszmar! To tylko przedsmak, z którym jak twierdzi mój Ojciec, idzie nauczyć się żyć. Niech powie to tym kilkunastu milionom mężczyzn, którzy w tej chwili biorą rozwód! Co lepsze: wolność, czy przywilej, spędzenia od czasu do czasu, w urodziny, czasu z kumplami, z którymi wolno nam będzie pograć w piłkę, wypić piwo?

Kobieta, jak wielu facetów sobie myśli, jest dobrym narzędziem do zaspokojenia ich potrzeb seksualnych. Argumentum secundum więc będzie:kobieta, jako coś do dymania. No cóż, argument, choć moralnie wątpliwy, jest, istnieje i trzeba się z nim zmierzyć. Przyjrzyjmy się wiec mu! Czym jest sex, a raczej, ochota na sex, bo ontologia tego słowa zapewne mało nas w tej chwili interesuje. Ochota do kopulowania, jest mowiac kolokwialnie, pewnym instynktem. Czymś dla umysłu naszego bardziejapriori, niżaposteriroi, mającym zmusić nas do znalezienia partnerki i przekazania swoich genów w wyścigu szczurów. My oczywiście głupcy, tłumaczymy to sobie w rożny sposób, jedni, odważniejsi mówią ze po prostu lubią sex, traktują go jak sport, lub jak czytanie gazety, używają środków antykoncepcyjnych, ale to nic nie zmienia i oni są ofiarami samolubnych genów. Inni, mniej rozgarnięci, albo okłamujący siebie, powiadają ze to forma okazywania sobie miłości, choć jakby podejść do tego statystycznie. Obiekt miłości to „x”, pod który można podstawić dowolna liczbę argumentów typu: Ania, Karolina, Justyna etc. Czasem w grę wchodzi oczywiście synteza, albo jedno i drugie, czasem i trzecie i czwarte. Wszystko to w jakiś sposób prawda, nie będę kwestionować, czy istnieje miłość, oraz czy jest to prawdziwie dobrowolne oddawanie się rozkoszy, z małym zastrzeżeniem. Zauważmy, ze sport można uprawiać, bądź nie. Gazetę czytać, lub nie i jeśli jej brak, znaleźć sobie inne zajęcie. W gruncie rzeczy, co istotne, to my ostatecznie decydujemy co i jak, gdzie i kiedy. Ochota na sex natomiast, tu niezależnie od płci, ale lepiej da się to opisać na przypadku kobiet, bo swoje apogeum osiąga sezonowo, rośnie w okresie płodnym, kiedy to wszystko wręcz wykracza poza ich mentalna kontrole. To napięcie trzeba jakoś rozładować, czytanie gazet, wizyta w kościele, w klubie, nie załatwi sprawy. W grę wchodzi albo sex, albo jego substytut... masturbacja. Ostatecznie jednak, jeśli chodzi o ten aspekt życia, jest on każdemu istnieniu immanentny i nie da się go „zamienić”. To coś, co jest tożsame, każdemu żyjącemu bytowiworld wide. No, może z wyjątkiem organizmów prostych, które robią to przez podział, lub pączkowanie, oraz masochistów i ludzi obdarzonych silną wola, wolących ten czas spożytkować na co inne. Na przykład na czytanie wierszy...

Jest jeszcze jeden argument przemawiający za zawieraniem związku. Wróg homo novum, zjawisko alienacji. Jak mawiał stary wydra Marks, samotność, to podstawowy produkt złego kapitalizmu. Po kolei. Nie lubimy być sami. Pragniemy przyjaciół, ciepła. Homo animal sociale est, prawda? Musimy z kimś porozmawiać, podzielić się doświadczeniem, inne opcje to nic niewarte zamienniki. Czaty, internet, komunikatory, są jak społeczny onanizm. Maja zapełnić pustkę w sercu. Czasem jednak nawal pracy, obowiązków, zmiana miejsca zamieszkania, i inne, razem sprawiają, ze nie mamy nikogo, kogo można by było nazwać swoim przyjacielem. Zostajemy sami. Mężczyźnie, znajdującym się po okresie dojrzewania, coraz trudniej zawrzeć znajomości. Nie może on tak po prostu wyjść, wtargnąć w cudzy areał i powiedzieć, hej, mogę się z wami zaprzyjaźnić? Można spróbować ze znajomymi z pracy, zmusza nas do tego sytuacja i czasem się udaje. Sprawa ze znalezieniem kobiety jest jednak łatwiejsza. Trwalsza. Tak się nam to wydaje. Idziemy do baru, uśmiechamy się i po problemie. Po jakimś czasie, w twoim towarzystwie pojawia się harpie, i super. Niestety w większości przypadkowe niekiedy jest to jedyna opcja na uzupełnianie pustki. Posiadanie kobiety, jako istoty od wszystkiego? Ciekawe skąd ta myśl się w naszej głowie rodzi? Czy rzeczywiście samice są takie wielofunkcyjne? Przemilczymy. Pragnienie posiadania kogoś u boku jest nie do przezwyciężenia. Jeśli nie ma kolegów, to niechaj to będą dziewczyny. Jednakże, jeśli mamy już myśleć pragmatycznie to wolelibyśmy, by to były te ładne (dla tego, ze wydaja się być nosicielkami dobrych genów). Mniej pożądamy analogicznie te noszące geny gorsze (zdesperowani i zakompleksieni), a najmniej brzydkie potworzyce (idioci). Te ostatnie, będące jawnymi pułapkami, chodzącymi babami z opóźnionym zapłonem, mogą jedynie ustąpić miejsca innemu, jeszcze gorszemu produktowi tej epoki. Tak zwanym kobietom „wyzwolonym”, nie golącymi się w miejscach intymnych, czy pod pachami, nie dbającym o wygląd, ani o nic w sumie, istotami o chorej percepcji. Wrogami zarówno naszymi, ale i także, wrogami innych kobiet...

Nie zależnie już od swojej formy (metafizyka Arystotelesa), czy gatunku kobiety, wszystkie one uzbrojone zostały w coś, co ewolucyjnie zapewnia im przetrwanie (zrozumieć jako synonim usidlenia i wykorzystania nas). O tak, to one nami manipulują i ciągną za sznurki, nam się tylko tak wydaje ze światem rządzimy my! Coś co sprawia, ze kobieta jawi się nam jako osoba ciepła, której można zaufać. Oddać się. Cud miód. Nic bardziej mylnego! Aby odkryć prawdziwa naturę tego mechanizmu, wyobraźmy sobie kobietę idealną. Jakie ma cechy? Czuła, kochającą, przyjacielska, a teraz wróćmy do rzeczywistości. Ten twór, nie istnieje. Jeśli nam się tak wydaje, padliśmy ofiara prania mózgu. Kobieta nie zostaje przyjacielem. Jeśli już, to rzadko i tylko w sytuacji skrajnej i albo jest z nią coś nie tak, albo jest mutantem, albo lesbijka (lesbijka, jako najlepszy przyjaciel mężczyzny). Ta ostatnia, niestety, nie może służyć jako narzędzie zaspokojenia potrzeb natury erogennej, więc dla wielu z was straci kilka punktów w plebiscycie. Kobieta, na drodze ewolucji, jak wiemy i co nas cieszy utraciła swoje „męskie” atrybuty: sile, szybkość, sposób postrzegania rzeczywistości. Zyskała jednak inne, spryt, specyficzny rodzaj inteligencji. Tylko, poprzez wykształcenie odpowiednich, pozwalających na omamienie mężczyzny metod, pozwoliło to im przetrwać w fizycznie tak niezdolnej do samodzielności formie. Metody te są najróżniejsze, od wzbudzeniu w mężczyźnie żalu, odpowiedzialności za jej los, po stworzenie maskarady, nowego wspaniałego świata, którego tylko ona jest centrum (bez niej nie ma our life sensu). Prawda jest jednak inna. Kobieta, w sensie przyjaciela, po prostu się do tego nie nadaje. Zmieniona i pozbawiona pierwiastka męskiego, utraciła bowiem całkowicie wgląd w to co dla nas może mieć wartość. Kobieta nie pójdzie z nami grac w piłkę, meczu nie obejrzy (chyba ze na początku związku, kiedy to jeszcze gra taką). Nie interesują wyniki sportowe nasze, a co dopiero naszej ulubionej drużyny. Kobieta nie wypije z nami piwa, czy wódki (pijana kobieta okazuje prawdziwa naturę i mogła by nas w ten sposób odstraszyć). Ona skupi się na sobie, i tylko sobie. Zastanawialiście się czemu głownie faceci byli odkrywcami i naukowcami? Nie jest prawdą, ze kobiety są głupsze (one chcą byśmy tak myśleli). Ona po prostu koncentrują się na sobie. Na potwierdzenie tej tezy poczytajcie literaturę kobiecą. Ile miejsca i w jakim kontekście pojawiamy się w nich my? Jak go zatrzymać, jak go zdobyć, co zrobić, żeby ode mnie nie uciekł. Poczytajcie prace magisterskie, doktoranckie... Zrozumiecie o czym one tak na prawdę myślą. Powtarzam, one koncentrują się wyłącznie na sobie. Dlatego kobieta zadaje nam głupie pytania, szantażuje, kłamie... ona musi wiedzieć na jakiej pozycji jest i jak wiele jej wolno, ona analizuje a dziecko, niestety częściej bywa karta przetargowa, niż efektem wspólnej pracy i miłości. Jednymi słowy, kobieta jako przyjaciel, to oksymoron. Jeśli nie chcecie się dać omamić, zapamiętajcie sobie słowa mojego dziadka: „jaka matka, taka córka- i bądźcie pewni, ona tez taka będzie”! Te nie tylko kwestia przekazanych genów, to behawioryzm, zaczerpnięty z najbliższego otoczenia. Wielu wielkim tego świata, uratowało to motto życie!

Mógłbym napisać wiele więcej, ale po co. Przecież, każdy z nas to gdzieś czuje. Nie chce namawiać was wszystkich do zmiany sposobu życia. Ale zadajcie sobie czasem to pytanie, i pomedytujcie nad nim. I życzę wam, aby samice, tak jak i mi, częściej niż „kocham cie” mówiły: „jesteś dobry w łóżko, ale beznadziejnym byłbyś mężem”. To zmniejsza szanse usidlenia. Amen.

 

st.joseph
O mnie st.joseph

Z wykształcenia filozof. Kocham logikę, oraz iście sokratejska ironie. Jestem wierzący, ale daleko mi do tego by stawiać prymat teologi nad empiria. Uprawiam sport: biegam i pływam, odwiedzam także siłownie. Od kilkunastu lat maluje. Ubóstwiam "szkodzką", oraz... kiduszowe wino. Jestem demokrata, o konserwatywno-liberalnym uchybieniu, ale w granicach zdrowego rozsądku. Biegle posługuję się językiem Niemieckim, Angielskim, oraz z troszka, hebrajskim, rosyjskim i łaciną.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości