isztar isztar
190
BLOG

Die Zauberflöte v. 2.0

isztar isztar Kultura Obserwuj notkę 4

Mialam co prawda zamiar przywrocic w to miejsce swoja dwuczesciowa recenzje o Czarodziejskim flecie, wystawionym swego czasu w Staatsoper. Po namysle - i po przeczytaniu tejze - uznalam jednak, ze moja notka, ktora wtedy dotyczyla wydarzenia sprzed kilku dni, a teraz dotyczy wydarzenia sprzed kilku lat bylaby juz, jakby to powiedzial bufetowy z Varietés, raczej "trzeciej swiezosci". A ze przez te dwa lata, kiedy nie pisalam na Salonie, wzbogacalam sie o doswiadczenie w kwestii operowo-berlinskiej, moge napisac teraz inaczej, wiecej.

 

*

 

Dwa lata temu zwiedzalam Muzeum Instrumentow w Poznaniu. Oprocz wyeksponowanych tamze pieknie rzezbionych klawesynow i szpinetow, niespotykanie poskrecanych i wyprodukowanych z najdziwniejszych materialow piszczalek oraz antycznych bebnow wszelkiej masci i innych cudow-wiankow, zwrocilam uwage na wywieszone tam skromnie pomiedzy gablotkami niewielkie ryciny, przedstawiajace scenografie do Czarodziejskiego fletu autorstwa samego Karla Friedricha Schinkela, z roku 1813, z ktora to scenografia wystawiano te opere od lat na deskach berlinskiej Staatsoper.

 

Pamietam, ze bylam zachwycona i rozgoryczona jednoczesnie - jak to, a dzisiaj nie mozna juz zrobic czegos takiego? Przy nieporownanie wiekszych mozliwosciach technologicznych i innych, w zakresie tak zwanych efektow specjalnych, niz kiedys? Schikaneder wydal na premiere "Czarodziejskiego fletu" rownowartosc pol miliona zlotych, nie tych prl-owskich, jeno dzisiejszych. Wprowadzil nawet na scene zywe zwierzeta. No i zastosowal wszystkie te "efekty specjalne", jakie znano wtedy. Dzisiaj zas tendencja polega na postawieniu na scenie korytka swiniowego i kubelka od wingla, coby udawaly studnie i jezioro. 

 

Bardzo, bardzo zubozal nasz swiat, jesli chodzi o pragnienie tworzenia bezinteresownego piekna. I nie mowie tu tylko o scenografiach do oper. Zyjemy w erze sztuki uzytkowej, tej, ktora rozni sie od sztuki tym, czym krzeslo elektryczne od krzesla. 

 

Ale na szczescie sa jeszcze chlubne wyjatki.

 

 

Berlin jest dzisiaj absolutnie niepodwazalna europejska stolica kultury (tak, wiem, wiem, co za dyshonor dla Wiednia, Paryza i Budy Ruskiej, ale fakt jest faktem). Jako taki, moze sie tez poszczycic trzema domami operowymi: sa to Deutsche Oper, Staatsoper Unter den Linden i Komische Oper, ktora tez jest na Unter den Linden, ale ktora nie chwali sie tym otwarcie w swojej nazwie.

 

"Komische Oper" z komizmem nie ma juz od dawna nic wspolnego. Na plus nalezy im policzyc, ze wystawiaja nie tylko opery najbardziej znane i lubiane, ale i te prawie zapomniane - miedzy innymi, dzieki nim mialam okazje zobaczyc po raz pierwszy na zywo zupelnie odlotowa "Milosc do trzech pomaranczy" S. Prokofiewa, rzeczywiscie swietnie zrealizowana, trzeba przyznac. Na ogol jednak polecam "Komische Oper" wszystkim, ktorzy maja ochote zobaczyc na zywo porno z muzyka Mozarta. Tu rezyseria niewiele ma wspolnego z tematem opery - generalnie przoduje trend typu "Sex & Przemoc",  a jesli juz naprawde nie ma gdzie wcisnac tej przemocy, to trudno, ale niech bedzie chociaz seks.

 

"Deutsche Oper" z kolei oferuje nam atrakcje innego typu - tu z kolei scenografie, choc, owszem, barwne, to jednak zawsze wyskocza z czyms dziwacznym... W "Nabucco", na przyklad, gdzie jak wiemy akcja odbywa sie w VI wieku p.n.e., Hebrajczycy wzgladaja juz jak paczka kolezkow od Tewje mleczarza z Anatewki, sam zas Nabucco pojawia sie jako ogromna pszczolka (czy tez inny truten), choc jako zywo z pszczelarstwem fabula tej opery nie ma nic do czynienia (no, chyba, ze cos przeoczylam. Jesli tak, to prosze o objasnienie). Z kolei u Pucciniego, Turandot ukazuje sie na display'u wielkiego telefonu komorkowego, Kalaf zas wspina sie do niej po guziczkach... I tak dalej.

 

Wreszcie Staatsoper - Opera Panstwowa, jezeli ktos ma alergie na germanizmy - ktorej budynek w tej chwili jest remontowany i ktora w zwiazku z tym przeniosla sie na pare sezonow do Teatru Schillera - to nareszcie taka calkiem normalna opera z tradycjami, wystawiajaca wszystko jak nalezy i bez przegiec. Totez, jesli mamy "Wolnego strzelca", to mamy las i wies, i karczme, jesli "Toske" - to mamy kosciol i zamek; a jesli "Czarodziejski flet" - to... ano, wlasnie.

 

Fred Berndt stworzyl scenografie do "Czarodziejskiego fletu" oparta dokladnie na rycinach przedstawiajacych te stworzona przez Schinkela. Laczac ten doskonaly wzorzec z calym wachlarzem znanych dzisiaj nowoczesnych technik, osiagnal absolutnie mistrzostwo. Wachlarze z gwiazd w tle za Krolowa Nocy, stojaca na przechylonym ksiezycu, na koncu sciezki z klebiacych sie chmur. Dzikie zwierzeta jak zywe, schodzace sie do grajacego na flecie w zapadajacym zmierzchu Tamina przed swiatynia. Krwistoczerwona czelusc w jaskini po jednej stronie i huczaca kipiel po drugiej w probie ognia i wody. I to wszystko nie uzyskane technika komputerowa, a wrazenie tworzy nie do opisania, nawet w porownaniu z kinem.

No i - boska muzyka Mozarta (tez lepsza niz w kinie).

 

Co za szczescie, ze ktos jeszcze dazy do perfekcji, zamiast do szokowania, ze ktos przedklada piekno tradycji, nad proby zbulwersowania "oryginalnoscia", zahaczajaca o turpizm - i o bylejakosc.

 

isztar
O mnie isztar

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura