isztar isztar
1173
BLOG

Requiem Mozarta. Cz. II

isztar isztar Kultura Obserwuj notkę 12

Requiem d-moll to połączenie wszystkich odmiennych nastrojów, jakich oczekujemy po mszy żałobnej. Piękny Introitus z chórem i najważniejszym, można powiedzieć „flagowym” tekstem mszy, to jest „Reqiuem aeternam dona eis, Domine” przejmuje głębokim smutkiem, ale przecież to wszystko ucisza się na chwilę, robiąc miejsce na solo sopranu: „Te decet hymnus, Deus in Sion, et tibi reddetur votum in Jerusalem”. Ten króciutki fragment, przepełniający nadzieją nie tylko ze względu na tekst, ale i na melodię w spokojnej, durowej tonacji, odmienia dotąd tylko żałobną atmosferę dzieła. Nawet powrót za chwilę do mrocznego tematu ma już jakby inne zabarwienie.

 

Kyrie eleison to miejsce pozbawione emocji – wiadomo, tam, gdzie tekstu jest mało (a więc każdy i tak go zrozumie), można nawpychać koloratur; tam zaś, gdzie są koloraturki, nie ma miejsca na emocje. To fragment czysto popisowy, co nie znaczy, że nie jest piękny.

 

Po wstępie rozpoczyna się słynna sekwencja ze średniowiecznym tekstem o Sądzie Ostatecznym. Zaczyna się od gwałtownego, jak porywisty wicher Dies irae, po którym następuje solo basu w Tuba mirum spargens sonum – „trąba dziwnym zabrzmi tonem” – ciekawa rzecz, nawiasem mówiąc, że od Mozarta począwszy, a na „Polskim Requiem” Pendereckiego skończywszy, w większości „Tub” udział biorą: bas solo, oraz coś dętego blaszanego, zgodnie z tekstem (choć sama tuba to zazwyczaj nie jest – pewnie po to, by widownia nie umarła ze śmiechu w tak niestosownym momencie. Choć Mozart, zdaje się, zaangażował do tego puzon, którego talent komiczny jest nawet szerzej znany…).

 

Kolejne miejsce dla chóru pojawia się w części następnej, słynnym Rex tremendae maiestatis. Część ta, pełna mocnych podkreśleń, oderwanych od siebie i podkreślonych zarazem nut i potężnej dynamiki, mającej budować przyobiecany w tytule majestat, jest też jednak skontrastowana przez krótkie wstawki „Salva me, fons pietatis”. Mozart przywiązywał wielką wagę do tekstu łacińskiego i troszczył się o to, by muzyka oddawała wiernie nastroje w nim zawarte.

 

Po chwilach grozy następuje znów wyciszenie. Część Recordare, Iesu pie, śpiewana przez czwórkę solistów i pełna zaskakujących dysonansów, należy do mniej znanych części Requiem, choć, muszę powiedzieć – i niech ktoś tego nie potraktuje jako ujmę dla Arcydzieła! – że jeden z moich chomików (...) objawił się kiedyś jako wielki fan tej właśnie części. Mianowicie, siadał on zawsze bez ruchu i słuchał intensywnie, ze skupieniem uwagi godnym recenzenta muzycznego, mniej więcej od wejścia sopranu; poprzednie fragmenty Requiem jakoś go nie zajmowały. Kto ma lub miał chomika dżungarskiego, ten wie, że zmuszenie go do siedzenia w jednym miejscu bez ruchu przez ponad pięć minut jest absolutnie niemożliwe. Tego cudu dokonał jak dotąd tylko Wolfgang Amadeusz Mozart. :)

 

Niemniej znane niż Rex tremendaejest Confutatis maledictis. Ta część pełna jest kontrastów, to jest – kontrastów dwóch, ale przewijających się przez cały czas – groźnego, majestatycznego kanonu w chórze męskim, śpiewającego o potępieniu grzeszników i subtelnego, anielskiego brzmienia głosów żeńskich, śpiewającego na tle łagodnych wzlotów smyczków „Voca me cum benedictis”.

 

Lacrimosa. Ta, której Mozart napisał tylko pierwsze osiem taktów, dalej zaś nie mógł się zmusić, by pisać. Jednakże to wystarczyło, aby wskazać ogólny kierunek Süssmayerowi, i aby dokończył on tę niedługą, lecz niewyobrażalnie piękną część, będącą właściwie ostatnim przystankiem nie tylko w sekwencji Dies irae, lecz w ogóle wśród wszystkich najczarniejszych i najbardziej żałobnych fragmentów Requiem. To już ten moment, w którym wszystko, co złe, przeminęło. Zgodnie z tym Lacrimosa kończy się przepotężnym „Amen” przechodząc zwodniczo z żałobnej tonacji mollowej – w triumfalną, wspaniałą tonikę D-dur.

 

Rozpoczyna się Offertorium, napisane w dużej mierze przez Süssmayera. Szkice pozostawił Mozart tylko do znakomitej szybkiej części Domine Iesu Christei do następującej po niej Hostias et praeces. Pozostałe trzy – nie wyróżniający się specjalnie Sanctusz dużą ilością kotłów, przepiękny i jakby trochę melancholijny Benedictus, gdzie świetnie operuje się niskimi smyczkami i dętymi drewnianymi oraz przejmujący Agnus Deizostały napisane w całości przez Franza Xavera Süssmayera – człowieka, którego imię zbyt pochopnie, moim zdaniem, wymazano z pamięci ogółu, zważywszy na wielkość tego, czego dokonał dla muzyki – i dla swego przyjaciela i wielkiego mistrza.

 

Przy ostatniej części – Communio. Lux aeterna – Süssmayer dokonał niezwykle mądrego posunięcia. Aby Requiem Mozarta kończyło się rzeczywiście muzyką samego Mozarta, powtórzył w tym miejscu fragment Introitusa, rozpoczynając kilka taktów przed wspomnianym wcześniej słodkim solo sopranu. Tyle, że zamiast tekstu „Te decet hymnus” solistka śpiewa „Lux aeterna luceat eis, Domine, cum sanctis tuis in aeternum, quia pius est”, chór zaś przejmuje te słowa, zwyczajowo kończące każdą mszę za zmarłych. Na melodię zaś mozartowskiego Kyrie eleison śpiewa „Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis”.

 

I tak jak Lacrimosa, tak całe Requiem zamiast w d-moll, kończy się na wspaniałej, olśniewającej tonice D-dur. Zaś cisza, jaka zapada po ostatnim akordzie, pobrzmiewająca jeszcze jego echem, nie ciąży na sercach, pełna grozy, lecz napełnia nadzieją.

 

isztar
O mnie isztar

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura