janek 21 janek 21
52
BLOG

PiS w rękach władców marionetek

janek 21 janek 21 Polityka Obserwuj notkę 6

Poruszył mnie wpisBitwa o krzyż - próba analizy, pana Marcina Horały, członka PiS, wiceprezesa Powiernictwa Polskiego, radnego miasta Gdyni.

 

Wiele tam celnych spostrzeżeń, na czele z przekonaniem, że to co dzieje się wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim doskonale spełnia potrzeby polityczne  bynajmniej nie tych, którzy o upolitycznianie krzyża są oskarżani, że chodzi tu także o „utrzymanie popkulturowego odrzucenia PiS i – dodałbym od siebie – o awersję do wszystkiego, z czym ta partia była lub jest kojarzona, a co obejmuje przecież znacznie szersze spektrum idei i celów, niż ona wyraża.

 

Autor konstatuje, że jego partia wykonuje w tej sprawie mało sensowne działania, jak facet, który „rzuca się z gołymi rękami na uzbrojonych zbirów”. Uznaje to jednak za wynik znalezienia się w sytuacji bez wyjścia: można było albo stanowczo bronić krzyża, albo odciąć się od jego obrońców „atakując ostro krzyż a tym samym plując na pamięć o katastrofie smoleńskiej”.

 

I tu dochodzimy do sedna. Pomijam wątpliwą bezalternatywność sytuacji (autor sam ją podważa, proponując konkretne działania), bo sądzę, że PiS, choć tak boleśnie zranione 10 kwietnia, uzyskało od tego momentu możliwość kształtowania swojego wizerunku przy odwołaniu do skojarzeń i emocji, które wcześniej były dlań nieefektywne lub trudnodostępne.

 

Chodzi mi o zbitkę pojęciową krzyż = pamięć o Smoleńsku = prawda o Smoleńsku, prostą, ale równie zrozumiałą emocjonalnie, co wygodną dla przeciwników krzyża i tego, co on reprezentuje.

 

Pan Horała słusznie zauważa, że od początku chodziło tu o zaistnienie lub „zduszenie w zarodku czegoś co mogłoby wypełnić brak zdrowego mitu założycielskiego współczesnej polskiej wspólnoty politycznej”, bo temu służyłby widoczny znak przed Pałacem Prezydenckim, pomnik, dla którego krzyż miał być kamieniem węgielnym.

 

Jednak z tego (słusznego) założenia wynika, że nie ma tu znaczenia przyczyna katastrofy, to czego domyślaliśmy się w kwietniu, lipcu lub usłyszymy w październiku. Bo ów mit odnosi się nie do przyczyn lecz do reakcji, do tego, co stało się TUTAJ, w Polsce, a najpełniej: przed Pałacem, na wieść o takiej tragedii TAM, pod Smoleńskiem. Czas się wtedy zatrzymał, łamiąc prosty jak cep paradygmat myślenia i mówienia za lub przeciw Kaczorom.

 

Jeśli zatem mit ten miałby być zdrowy to musiałby, zgodnie z duchem tamtych dni być „bezpartyjny” i apolityczny. Tylko wtedy dawałby szansę na, używając słów pana Horały, odrodzenie ducha narodu. Odrodzenie ducha - może, ale niekoniecznie na sprawiedliwość dziejową w postaci uzyskania większościowego poparcia przez Pis, czy Jarosława Kaczyńskiego osobiście.

 

Dlatego łączenie sprzeciwu wobec idei pomnika, z dążeniem władzy do ukrycia prawdy o przyczynach katastrofy, to pułapka, w którą zdumiewająco łatwo wpadło wiele osób widzących w krzyżu/pomniku symbol oporu wobec spisku rządzących. To utożsamienie wypchnęło PiS i innych obrońców krzyża poza sferę, która była realnie niebezpieczna dla dotychczasowych mechanizmów rządzenia masową wyobraźnią, opartych na wspomnianym paradygmacie.

 

Można postawić hipotezę (odrzucając, choćby dla jasności dyskusji, tezę o zamachu), że gdyby poprzednie wybory prezydenckie wygrał pan Tusk, a potem doszło do podobnej tragedii, to nie tylko oglądalibyśmy na Krakowskim Przedmieściu podobne sceny, ale kwestia pomnika jawiła by się większości elit jako oczywista, z pobudek propaństwowych i prospołecznych. Tyle tylko, że wtedy dla decyzji o budowie pomnika nie miałoby większego znaczenia gdzie pomnik ten miałby stanąć, bo zabrakłoby fundamentalnego elementu różnicującego obie sytuacje – zachowania społecznego sprzecznego z obrazem dominującym w świecie mediów, kształtowanego przez środowiska pełniące funkcję elit.

 

Pomnik powstały zgodnie z ideą zgłoszoną przez harcerzy z inicjatywy „Polsce i bliźnim”, byłby belką w oku władców marionetek, właśnie dlatego, że na chodniku przed Pałacem kładziono zdjęcia tych, którzy choć stali po przeciwnych stronach barykady, zginęli razem; że przychodzili tam wczorajsi entuzjaści co bardziej prostackich dowcipów o karzełkach i kaczorach; dlatego, że zniczami tam zapalanymi żegnaliśmy wszystkich, którzy razem polecieli do Katynia, i poniekąd cząstkę samych siebie, tych sprzed 10 kwietnia.

 

Pomnik (a raczej zapewne już tylko pamiątkowa tablica lub wręcz płytka w chodniku), o którym mówi dziś PiS – zagrzewając do obrony krzyża osoby pełne rozgoryczenia, zawiedzione społecznym letargiem, obcesowością Elekta i brakiem empatii ze strony duchowieństwa – nawet jeśli powstanie, będzie przywoływał emocje ważne tylko dla jednej drugiej z połowy głosującego społeczeństwa. To niemało, ale i nie więcej, niż było przed 10 kwietnia. Dalece za mało, by służyć odrodzeniu ducha.

 

Dzieje się tak nie tylko dlatego, że partia polityczna przejmując na siebie zadanie walki o krzyż/pomnik w kontrze do konkurencji, zdjęła z tej idei osłonę w postaci hasła „ponad podziałami”. Także dlatego, że kładąc nacisk na oczekiwania wobec władz, odbiera się prawo do współuczestniczenia w tym procesie społeczeństwu, które na równi z władzą było adresatem i podmiotem apelu wypisanego przez harcerzy na krzyżu przed Pałacem Prezydenckim.

 

 

janek 21
O mnie janek 21

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka