Afryka to jedyne miejsce, w którym Tusk może nabrać sił i poczuć się lepiej. Premier pojechał tam po to, by przez chwilę zapomnieć o toczącej go chorobie jaką od dawna jest kompleks niższości. Premier przegrywa na każdym polu w Europie, w rywalizacji o ograniczone dobra różnorakiego rodzaju, których dla Polski i Polaków wywalczyć nie potrafi. Niewielu się z nim liczy. Przegrywa co rusz walkę o szanse rozwojowe dla Polski. Pytanie czy ją w ogóle podejmuje?
Ten sam problem dotyczy towarzyszących mu w trwającej obecnie eskapadzie ministrów – co chwila kompromitacja. Arłukowicz, Nowak… . Nazwiska te mówią same za siebie. Ci panowie też tego potrzebują – muszą odetchnąć od wysokich standardów uprawiania polityki na kontynencie europejskim, bo nie potrafią im sprostać. Wybrali się zatem w podróż na kontynent „chronicznie rozwijający się”, a mówiąc wprost – zacofany, żeby odetchnąć – bo mało jest takich miejsc w których tak jaskrawo wyraźnie zobaczyć można klęskę. Na tle Afryki Polska wygląda jak Niemcy na tle Polski.
Powiedzmy sobie wprost: jest to wizyta o charakterze terapeutycznym. Ktoś kto premierowi takie rozwiązanie podsunął wszystkie te problemy wyraźnie dostrzega. To już druga wizyta afrykańska polskiego premiera. Afryka wydaje się odpowiednim wyborem dla człowieka bez właściwości, by wejść w schemat historyczno-kulturowy mówiący o wyższości cywilizacyjnej Europejczyka i z góry popatrzeć sobie na innych. Niewątpliwie można poczuć się lepiej widząc, że inni mają gorzej.
Tylko co począć, kiedy po "afrykańskim sanatorium" człowiek znów zacznie opadać z sił i staczać się po równi pochyłej? Nasz premier na Czarnym Lądzie zagości jeszcze nie raz... .
