„Kryzys” – na przestrzeni ostatnich kilku lat to bodaj najczęściej powtarzane słowo w mediach, a zapewne także i w codziennych rozmowach szarych obywateli. I nie sposób się dziwić – wszakże trwający kryzys ekonomiczny zebrał do tej pory żniwo potężne, między innymi w postaci dziesiątek tysięcy bezrobotnych, narastającego ucisku podatkowego, wzrostu cen produktów codziennego użytku czy topniejących finansów publicznych. Pokłosie załamania ekonomicznego doprowadziło do tego, że widmo krachu finansowego zaczęło spoglądać w oczy nie tylko administracji rządowej, ale także i samorządowej.
Weźmy na przykład województwo opolskie. Do grona zamożnych na mapie Polski nie zaliczało się nigdy, a na domiar złego – najwięksi inwestorzy działający do tej pory na Opolszczyźnie zdecydowali się (chcąc czy nie chcąc) przenieść swoje siedziby do sąsiednich województw, co wiąże się z bardzo odczuwalnym spadkiem dochodów z podatku CIT. Zarząd Województwa Opolskiego rozpoczął gorączkowe poszukiwania oszczędności, szukając ich również w portfelach swoich pracowników („karpiówka” w tym roku wyniosła „tylko” 1500 złotych brutto dla każdego z 526 zatrudnionych). Mało tego – zakiełkował pomysł optymalizacji zatrudnienia.
I bardzo dobrze! – pomyśli zdecydowana większość, bo po co zatrudniać kolejnych „urzędasów” i „darmozjadów”? Pomysł w istocie godny pochwały, tylko dlaczego - przy tej okazji – robi się z ludzi idiotów? Rządzący tym niewielkim regionem niewątpliwie postanowili zamienić słowa w czyn. I w ten sposób – niewykluczone, ze po raz pierwszy w historii – unieważnili konkurs urzędniczy z powodu optymalizacji zatrudnienia. Przyklasnąć? – nie do końca. Równolegle bowiem odbywał się inny konkurs (dodajmy, że w tym samym Departamencie Urzędu), w którym kandydata wyłoniono. O co więc chodzi? To jest optymalizacja, czy jej nie ma? A może kolesiostwo? I dlaczego postanowiono sobie zakpić z 97 osób startujących w unieważnionym konkursie? O wątpliwych kompetencjach osób startujących nie ma raczej co mówić, bowiem standardy konkursów urzędniczych w UMWO biją na głowę najlepsze polskie uniwersytety – żeby bowiem zakwalifikować się z etapu pisemnego do ustnego trzeba zaliczyć test z wiedzy merytorycznej na poziomie co najmniej 80%. Ponowię więc pytanie: optymalizacja zatrudnienia jest w istocie rzeczy, czy tylko na papierze?
Przykłady z życia wskazują, że z jakąkolwiek optymalizacją w urzędach jest wciąż niewesoło. Na przykładzie tego samego Urzędu Marszałkowskiego można łatwo prześledzić optymalizację wydatków na pensje urzędnicze. Tak się złożyło, że jeden z dyrektorów Urzędu pełni jednocześnie funkcję rajcy miejskiego i jego oświadczenia majątkowe o podejściu obecnej władzy (Marszałek Józef Sebesta z PO rządzi na Opolszczyźnie od 2006 r.) do „optymalizacji” świadczą dobitnie:
2005 – 58 052,34 zł
2006 – 78 382,47 zł
2007 – 81 679,52 zł
2008 – 109 896,04 zł
2009 – 112 720,10 zł
2010 – 98 499,54 zł
(źródło: Biuletyn Informacji Publicznej)
Tyle dziś dokładnie znaczą postulaty nie tylko rządzących na Wiejskiej, ale również i dyrygujących samorządowców. Etycznie niemoralna jest sytuacja, w której wciska się opinii publicznej pierwszy lepszy kit, a jednocześnie z kilkudziesięciu osób robi się pacanów i naraża je na koszty, bo w przeciągu trzech miesięcy ktoś zmienił zdanie i – być może – doszedł do wniosku, że po co napełniać kieszenie innym, skoro własne mogą się wkrótce skurczyć. A skurczą się, bo przy takim „gospodarzeniu” kryzys nie pozostawi na Opolszczyźnie suchej nitki.