Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski
639
BLOG

Singapur - tygrys, zwany miastem lwa

Janusz Wojciechowski Janusz Wojciechowski Polityka Obserwuj notkę 22

Kto chce zobaczyć przedsionek raju, a może i sam raj, niech odwiedzi ogród botaniczny w Singapurze..

1. Kto chce zobaczyć przedsionek piekła, niech jedzie na Islandię.
Tam, na północy, niedaleko miasta Akureyri, są takie spękane czarne łąki, na których bulgocą gorące źródełka cuchnącej siarką lawy. Strach tam wejść, żeby człowieka piekło nie pochłonęło.
Czarne łąki... to chyba Stachura o nich śpiewał...
A kto chce zobaczyć przedsionek raju, a może nawet i sam raj, niech odwiedzi ogród botaniczny w Singapurze!
Czego tam nie ma!

2. Dokładnie nie wiem, co tam jest, a czego nie ma, bo moja wiedza z botaniki jest tak rozległa, jak rozległa była moja 10-hektarowa ojcowizna. To, co na polskiej wsi rośnie, to znam, o egzotyce wiem niewiele. 
W każdym razie są tam drzewa wielkie i małe, cienkie i grube, rozłożyste i strzeliste, niektóre oplecione własnymi korzeniami, tu zwisają liany, tam kwitną tysiące kwiatów, we wszystkich kolorach tęczy, więcej tych kolorów, niż na Placu Zbawiciela. I wszystko to skąpane w w strugach ciepłego, tropikalnego deszczu...
Zresztą ja wam tego nie opiszę, zobaczcie sami! 
Ktokolwiek będzie w singapurskiej stronie, na styku oceanów, niech do ogrodu botanicznego zajrzy koniecznie.

3. Zobaczcie też Fort Siloso, wzgórze na wyspie Sentos, jeden z głównych brytyjskich fortów w Singapurze. 
Budowali te forty sto dwadzieścia lat, ciężkie działa tam ustawiali, forteca miała być nie do zdobycia. I nie na wiele się to zdało. W lutym 1942 roku Japończycy weszli w Singapur jak w masło, atakując go nie od morza, tylko z lądu, od Malajów. Forteca była na to kompletnie nieprzygotowana, na dodatek Anglicy dali się podpuścić na pozorowany atak w jednej części wyspy, podczas gdy prawdziwy szturm nastąpił w drugiej. No i Singapur padł, a brytyjska forteca zamieniona została na japońskie więzienie, w którym trup się ścielił gęsto, co, jak uprzednio wspomniałem, Singapurczy upamiętnili wielkim pomnikiem ofiar zbrodni japońskich. Nie nazistowskich, tylko japońskich.
A ten numer z pozorowanym atakiem Anglicy i Amerykanie z powodzeniem i do kwadratu odbili sobie na Niemcach. Pozorowali atak w Normandii, Niemcy myśleli, ze prawdziwy atak nastąpi w Calais, a szturm naprawdę nastąpił w Normandii. Nauka nie poszła w malajski las...

4. A propos malajskiego lasu... byłem też w Malezji, a konkretnie w stolicy kraju, Kuala Lumpur, gdzie biją w niebo wieżowce nawet wyższe od tych w Singapurze, w tym dwie bliźniacze, połączone mostem wieże Petronas Tower, należące do koncernu gazowego, operującego między innymi w malezyjskim Borneo. Wieże mają coś ponad 470 metrów wysokości, na jedną z nich wdrapywał się swego czasu gołymi rękami, bez zabezpieczenia, francuski akrobata Alain Robert. 

5. Gdzie nie spojrzeć, to się w Kuala Lumpur coś buduje. 
I mają tam piękny, chyba jedyny taki na świecie wielki ogród ptaków. Pod siatką, rozpiętą na kilkudziesięciu hektarach tropikalnego lasu, żyje sobie wszelkie tropikalne ptactwo, od kolibrów po strusie, widziałem też koguta, wypisz wymaluj jak zaprzyjaźniony kogut w gospodarstwie mojego brata, który lubi mu siadywać na ramieniu. 
Pelikany, lemingi... przepraszam – flamingi, czarne i białe bociany, no wszystkie możliwe barwy piór i kształty dziobów...
Atrakcją parku są tukany, ptaki będące symbolem Malezji, które szarpią człowieka dziobami za nogawki, żeby im coś rzucić.
A z botaniki – ciekawe jest drzewo portmonetkowe. Nie wiem, jak się nazywa, ale rosną na nim szyszki w kształcie otwartych portmonetek, ale bez pieniędzy we wnętrzu.
A oprócz ptaków można tam zobaczyć myszojelenia. Kopytne zwierzę, jeleniowate, a wygląda jak trochę większa mysz, no może szczur, na jelenich nogach. Czego to Pan Bóg nie wymyślił!
Tylko co to za jeleń, taki maleńki, że zastrzelić się go nie da, bo czaszkę ma mniejszą niż średnica dubeltówki, prawda, Panie Prezydencie Komorowski? 
Można go najwyżej złapać w pułapkę na myszy, albo miotłą zabić...

6. Ale miało być o malajskim lesie... no więc jechałem samochodem z Kuala Lumpur do Singapuru, a tam po drodze nic, tylko las i las, a ściślej gaj i gaj palmowy. Ogromne, niekończące się plantacje palm oleistych, dających olej palmowy, w którego produkcji Malezja jest potęgą, tak jak w górnictwie jest potęgą w wydobyciu cyny. Teraz rozumiem, dlaczego rząd Malezji tak zawzięcie lobbuje w Europarlamencie, żeby nie wprowadzać restrykcyjnych norm jakościowych UE, na które ich olej palmowy by się nie załapał. Bardzo aktywna jest Malezja w tej sprawie, zresztą nie tylko w tej.

7. Miasto Johor... tu kończy się już Półwysep Malajski i tu jest najdalsze miejsce, do którego z Polski można dojść piechotą, dojechać rowerem, ewentualnie też i samochodem, bez przesiadania się na statek. Przekraczamy Bug, potem tylko Białoruś, Rosja, Chiny, Birma, Tajlandia – i już Malezja, jakieś 12 tysięcy kilometrów lądowej podróży. Nigdzie z Polski lądem nie jest dalej. 
Między Johor i Singapurem jest kanał morski, a nad nim most graniczny między Malezją i Singapurem. Granica z pełnym rynsztunkiem bojowym, pełna kontrola, a najbardziej poszukiwanym przez służby celne Singapuru towarem nie są wcale narkotyki, tylko zabroniona w Singapurze... guma do żucia! Podobno młodzież dla żartu zaklejała guma czujniki w metrze, więc guma została zakazana. Są szczęśliwe kraje, które nie mają większych zmartwień. 

8. Singapur jednak zmartwienia ma. 5 Milionów ludzi, tyle co Finlandia, tyle, że na zaledwie 700 kilometrach kwadratowych. Drugie co gęstości zaludnienia (po Monaco) państwo świata.  Zero rolnictwa i przede wszystkim zero własnej słodkiej wody, wszystko trzeba importować. Miasto nie ma gdzie się rozprzestrzeniać wszerz, więc nie ma wyjścia, rośnie w górę. Imponująco rośnie.
W centralnej dzielnicy nad zatoką Marina Bay, stoją trzy wieżowce ekskluzywnych hoteli, a na ich dachach stoi... ogromnych rozmiarów statek. Rosną na nim palmy i podobno są tam baseny. Ale widok niesamowity - trzy wieżowce, a na nich wielki statek!
 
9. Miasto Lwa – tak się w sanskrycie tłumaczy nazwę Singapuru, choć wcale nie jest drzemiący lew, tylko prężny tygrys. W ciągu 50 lat PKB Singapuru wzrosło 80 razy. 
Powiem szczerze – nie wiem, z czego ten rozwój. Owszem, widziałem tam ze trzysta statków stojących na redzie, wokół dźwigi portowe i stoczniowe suwnice, ale poza tym las wieżowców, a w każdym wieżowcu biura. Ktoś mnie pytał, czy tam widziałem dużo urzędników... dużo? Sami urzędnicy! Jak wypełzli ze swoich biur na lunch, to palca nie było gdzie wcisnąć, wszędzie białe kołnierzyki.
Dwa tygodnie temu umarł ojciec niepodległości Singapuru i twórca cudu gospodarczego tego kraju – Lee Kuan Yew. Księgarnie pełne są książek o nim, po angielsku i po chińsku. 

10. Ludzie w Singapurze wyglądają na zadowolonych z czegoś więcej, niż tylko z ciepłej wody w kranie. Zero nędzy, zero slamsów. Dochód narodowy, po Japonii drugi w Azji. Ludność wieloetniczna, dominują Chińczycy, ale wielu jest też Hindusów i Malajczyków. Zachowane zostały niewielkie skrawki starych dzielnic chińskiej i hinduskiej, warto zobaczyć tamte klimaty. Takie w pigułce zawarte różne obrazy Azji.

11. Krążą legendy o niesłychanie restrykcyjnym prawie Singapuru, że za byle papierek rzucony na ulicy grzywny idą w tysiące dolarów. Może to i prawda, nie śmieciłem, nie sprawdzałem, ale powiem szczerze, przez trzy dni widziałem na ulicach może dwa radiowozy i ani jednego policjanta. Na ulicach czysto, ale i papierek, a czasem pet tu i ówdzie leży, nie tak, żeby całkiem wcale...
Może to zresztą ściema z tym prawem, taka dobrze sprzedająca się bajka dla turystów, bo kubki z opisami drakońskich kar sprzedają się w sklepach z pamiątkami wyśmienicie...

12. Ale jest tu niestety kara śmierci i to stosowana dość często, proporcjonalnie częściej nawet niż w Chinach. Wieszają tu ludzi przede wszystkim za handel narkotykami, w dalszej kolejności za zabójstwa. Bardzo nieprzyjemny zwyczaj. W Polsce o przywrócenie kary śmierci walczy Korwin-Mikke, a ja bym go zapytał, czy sędziemu Łączewskiemu też by dał prawo skazywania ludzi na śmierć, tak jak kiedyś sędziemu Michnikowi? Jeszcze bardziej bym się wtedy bał o Mariusza Kamińskiego...

13. Na przystanku autobusowym w Singapurze byłem świadkiem takiej oto sceny: Autobus już ruszał, po zabraniu pasażerów, ale jakiś trzęsący się staruszek pomachał do kierowcy, a ten natychmiast się zatrzymał, poczekał, otworzył drzwi, staruszek wsiadł...
Tak sobie pomyślałem przez chwilę – nasz by się chyba nie zatrzymał...
Ale zaraz sam siebie upomniałem – nie wybrzydzaj na rodaków, nie kuźniaruj!

PS. Tylko proszę Czytelników, żeby nie rozpowiadać na prawo i lewo o tej mojej wyprawie do Malezji i Singapuru, bo ja tam byłem prywatnie i całkowicie in blanco...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka