Jarosław Flis Jarosław Flis
1182
BLOG

Czeska ruletka

Jarosław Flis Jarosław Flis Polityka Obserwuj notkę 3

Wyniki pierwszej tury czeskich wyborów prezydenckich mogą być zaskoczeniem tylko dla kogoś, kto uważał, że są one przewidywalne. Jeszcze w maju 2012 pisałem, że zapowiada się tu "czeski film". Jego fabuła ustalała się, zgodnie z moimi przewidywaniami, do ostatniej chwili, choć przecież wiele rozstrzygnięć zapadało już wcześniej.

Na początek jednak warto sobie uświadomić dziwactwo wyniku pierwszej tury. Dwaj zwycięzcy kandydaci nie zdobyli razem nawet połowy głosów (u nas było to zawsze ponad 70%, zaś w 1995 i 2010 nawet ponad 78%). Przepadł kandydat zarówno głównej partii rządzącej, mającej swojego premiera, jak i głównej siły opozycyjnej, od lat prowadzącej w sondażach. Ta ostatnia jeszcze w październiku wygrała wybory samorządowe na poziomie regionalnym. Druga w październikowych wyborach partia - komuniści - w tych w ogóle nie wystawiła swojego kandydata. Natomiast partie, które poparły dwóch zwycięskich kandydatów, w tamtych wyborach nie dostały razem nawet 10 proc. głosów.

Ktoś mógłby powiedzieć: Ach jak to cudownie, niezależni kandydaci pogonili kota dominującym partiom! Rzecz w tym, że taką tezę obronić jest bardzo ciężko. W końcu wygrali były premier i urzędujący szef MSZ, lider drugiej co do wielkości siły koalicji rządzącej. Na ostatniej prostej poległ prowadzący w sondażach od miesięcy kandydat odwołujący się do "bezpartyjnego" wyobrażenia o prezydenturze.

Najłatwiej rzecz rozgryźć na obrazku - przy okazji pokazuje on, jaki też galimatias panuje na scenie politycznej naszych wyluzowanych kuzynów. Wewnętrzny pierścień to średnia z ostatnich sondaży partyjnych, zewnętrzny - wyniki I tury. Pod kandydaturę Jana Fischera podpiąłem zwolenników partii "Trudno Powiedzieć", pod Vladimira Franza - Partię Piratów.

Warto zacząć od lewej strony. Jak widać, bardzo złe relacje byłego premiera Zemana z nowym kierownictwem jego partii-matki nie oznaczają aż tak złych kontaktów z jej zwolennikami. W zwykłych wyborach nie ma co na nich liczyć, lecz w wyborach "wujka narodu" arogancki a zgryźliwy emeryt poradził sobie z oficjalnym kandydatem CSSD - młodym, dynamicznym prawnikiem i prażakiem. Dienstbier Junior, bo o nim mowa, miałby szansę na zachowanie pozycji swojej partii jako głównego rozgrywającego, gdyby komuniści byli tak mili i wystawili swojego kandydata. Jeśli ich wyborcy zachowaliby taką lojalność względem partii, jak ci socjaldemokratyczni - czyli połowiczną - Zeman straciłby zapewne 9 procent poparcia i wylądował poza drugą turą. Jednak dla komunistów osłabienie socjaldemokratów rękami Zemana jest bardziej na rękę niż wystawianie swojego kandydata skazanego na porażkę.

Po prawej stronie zamieszanie nie poszło tak daleko i - wbrew sondażom - nie wyautowało rządzącej koalicji z zabawy. Wszystko dlatego, że większe ODS wystawiło tak słabego kandydata, jak to jest tylko do wyobrażenia. W takiej sytuacji lider słabnącego koalicjanta, wujo nobliwy a oldskulowy, okazał się całkiem znośnym rozwiązaniem. Książę na MSZ-ecie, skupiwszy przytłaczającą większość topniejących zwolenników rządu, dodał do tego tęskniących za Havlem na Hradzie.  To pozwoliło mu prześcignąć Jana Fischera.

Bezpartyjny kandydat, który kiedyś szczęśliwym zbiegiem okoliczności został premierem, tym razem poprosił złotą rybkę o prezydenturę. Wszystko niby szło jak najlepiej, choć przecież przeszkody się piętrzyły. Zaszkodziło mu pojawienie się kandydata równie bezpartyjnego - Vladimira Franza. 7 procent poparcia dla monstrum czeskiej polityki (link tylko dla tych o mocnych nerwach) to pewnie sporo elektoratu zgrywy, lecz chyba także część elektoratu niechętnego establishmentowi. Takich samych 7 procent, których zabrakło Fischerowi do wygodnej dlań II tury, można byłoby szukać wśród wyborców małych partyjek - czeskich zielonych (SZ) i  chadeków (KDU-CSL). Te jednak - jak na złość - wystawiły swoje kandydatki, tym samym obcinając antypartyjno-centrowe pole manewru z drugiej strony.  Zaś sam kandydat-faworyt musiał w kampanii wystartować także w telewizyjnych debatach. Zgodnie z relacjami, okazało się dla niego pewnym zaskoczeniem, że pretendent do roli głowy państwa musi nie tylko łagodzić spory, lecz także rozkładać przeciwnika na łopatki w pojedynku przed kamerami. W ramach łagodzenia sporów ponoć sam się rozłożył.

Potwierdziło się zatem przypuszczenie, że o wszystkim rozstrzygnie gra w trójkącie prawica-lewica-antypartyjniactwo, zaś o tym, który z wierzchołków zostanie utrącony w pierwszej turze, zadecyduje konfiguracja pozostałych kandydatów. Gdyby o prezydenturę walczyli premier Nečas z Sobotką - liderem opozycji - mając jeszcze na skrzydle lidera komunistów Filipa, nic nie wyglądałoby tak, jak teraz.

Wyszło jednak i tak, że ostateczny pojedynek odbędzie się pomiędzy wierzchołkami prawym i lewym. Ostatecznych kandydatów różni prawie wszystko - miejsce na scenie ideowej, stosunek do Havla i Klausa, do rządu i Unii. Jeden ma natychmiastowe poparcie najbliższej ideowo partii, drugi nie wiadomo, czy je w ogóle uzyska. Dwie rzeczy łączą. Po pierwsze, każdy jest o ćwierć wieku starszy od lidera głównej partii po swojej stronie linii frontu. Po drugie - sukces każdego oznacza początek sporych napięć na i tak niestabilnej scenie politycznej. Rozkład sił po każdej ze stron zmieni się w przypadku jej zwycięstwa bardziej, niż po przegranej. Może także z tego powodu nikt nie wskazuje jednoznacznego faworyta. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka