Jastek Telica Jastek Telica
337
BLOG

Hetman Kaczyński

Jastek Telica Jastek Telica Polityka Obserwuj notkę 3

 

Kaczyński jako współczesny hetman,
ale litewski, nie polski.
Nie dlatego, że przeprowadzę argumentację dowodzącą zasadniczych różnic Korony i Litwy. Może takie różnice są, jednakże takimi zajmować się nie będę. Litewskim, a nie polskim, bo bardziej zajmuję się litewskimi.
Z tej przyczyny, że ciekawi mnie wojna Rzeczypospolitej ze Szwecją na początku XVII wieku, a jako reprezentant konfliktu ze strony Rzeczypospolitej występowała wtedy przede wszystkim Litwa. Korona z tę wojnę angażowała się mniej. Niby to konsekwentne, bo Inflanty bliżej Wilna niż Warszawy, jednakże Inflanty uznawano co najmniej za wspólne dobro Rzeczypospolitej, jeśli nie samej Korony. Może o tym rozróżnieniu później.
Tu tylko zaznaczę, że tren tekst wbrew pozorom jest pełen aktualnych treści politycznych, więc tytuł nieprzypadkowy, lecz jego wyjaśnienie nastąpi po wcześniejszym przedstawieniu konfliktu na północnych rubieżach kraju naszych przodków.

Trzeba by rozpocząć od podkreślenia różnic dotyczących wojskowości Korony i Litwy. Koroniarze posiadali wojsko kwarciane. Litwa nie, posługiwała się systemem listów przypowiednich. Zapowiednich u Sienkiewicza, jeśli ktoś wspomni „Potop”. Chodzi o to samo, choć nazwa odmienna, świadcząca jednakże o tym jak genialny przodek aktualnego durnowatego ministra wpłynął na widzenie Polaków dotyczące tamtego okresu. Nie na darmo Prus się zżymał zarzucając naszemu pierwszemu literackiemu nobliście propagowanie fałszywego obrazu historii. Trochę przesadzał, ale literaci zawsze to czynią, bo wyważona forma wypowiedzi po prostu wydaje im się mdła.
Dobrze, ale wracając do rzeczy: co to takiego były te listy? Kiedy okoliczności tego wymagały, Sejm, ale nie bez króla powoływał wojska. Przeznaczano na to środki (zwykle deklaratywne, nie rzeczywiste), wydawano zapotrzebowanie na określone oddziały, ustalając ich skład, trasę przemarszu, choć zdarzało się, że takie szczegóły pozostawiano hetmanowi.
Bywało tak i siak.
Oczywiście listy przypowiednie znane były także w Koronie o czym chociażby świadczy inflancka wyprawa Zamoyskiego, kiedy żmudnie odzyskiwał utracone poprzednio zamki, utracone przede wszystkim przez to, że nie było środków na ich utrzymanie. Wojska kwarciane, liczące nie więcej niż trzy, cztery tysiące żołnierzy stacjonowały przede wszystkim na kresach ukraińskich, z wiadomych powodów. Na potrzeby wojny na rubieżach północnych kanclerz i wielki hetman musiał zaciągać zbrojne oddziały.
Tu trzeba wspomnieć o kolejnej ciekawostce albo jeśli kto woli przyczynku do naszej natury. Zaciągani koroniarze jako wymóg wobec tych, którym oddawali się pod dowództwo wysuwali zastrzeżenie dotyczące temu, komu się poddają, a takie, że to nie mogli być Litwini. Król, hetman i cała reszta musiała składać solenne zapewnienia. Wiele to mówi o charakterze tamtejszego wojska, które wodzów sobie wybierało i nie pod każdym chciało iść do walki. Wódz musiał być akceptowany.
Ale wracam do Zamoyskiego, który nie mogąc liczyć na wojska kwarciane, pozaciągał własne. Wykładając na to środki, które należałoby określić co najmniej mianem niemałych. Te środki miały mu być gwarantowane. Z odzyskaniem ich pojawiły się później nieliche kłopoty.
Nie będę tu rozwodził się nad kampanią Zamoyskiego, czy popełnił błędy, czy też wręcz przeciwnie. Chodzi o sam wyłaniający się sposób uprawiania wojny przez Rzeczypospolitą, a mianowicie określeniem tych działań jako improwizowanych i bardzo słabo zabezpieczonych od strony logistycznej, co przede wszystkim wynikało z braki gotówki.

Tu wrócę na chwilę do Sienkiewicza, który tamtejszą szlachtę opisuje dość jednorodnie jako katolicką i patriotyczną. Z sferze deklaratywnej to taka tamta szlachta rzeczywiście była. Nawoływała do zdecydowanych działań, opłacenia wojska, pozyskania Estonii, odzyskania Inflant i tak dalej, w sferze realnej, czyli wyłożenia podatków sprawa przedstawiała się odmiennie. Podatki spływały wolno. Sienkiewicz sygnalizuje taki kłopot. Na Podlasiu siedzące zrewoltowane chorągwie grabią dobra radziwiłłowskie nie tylko, że to wróg, ale i dlatego, że same słabo opłacone. Podobnie w „Panu Wołodyjowskim” uwięzienie chorągwi następuje po buncie wywołanym brakiem żołdu. Nawet przemarsz czambułku Kmicia spod Lwowa do Sapiehy przedstawia trudności aprowizacyjne. Sienkiewicz jednakże pokazuje nam przede wszystkim tę szlachtę, jako chętnie biorącą udział w wojnie z najeźdźcą, to powszechna ochota zobrazowana garnięciem się szlachty laudańskiej pod dowództwo Wołodyjowskiego. Ładny obraz, poparty jeszcze oskarżeniem magnatów. Czyli, że masy w gruncie rzeczy słuszne, tylko zdrajców trochę. Po Sienkiewiczu mamy taki obraz, że gdyby nie tacy nieudacznicy i zdrajcy jak Kisiel, Potoccy, Radziwiłłowie, Radziejowscy i dalej i dalej, to byśmy mocarstwem byli.

Jak było w rzeczywistości?

Opisałem kłopoty Zamoyskiego z odzyskaniem włożonych środków w wyprawę inflancką, nieco szerzej zajmę się adekwatnymi problemami hetmanów litewskich.
Litwa wojsk regularnych nie posiadała. Na wojenne potrzeby zaciągano wojska. Jak wspomniałem czynili to hetmani na podstawie listów przypowiednich, podobnie postepowały także powiaty, czasem zachęcane przez Sejm i króla, czasem z własnej woli, jako realizacja instrukcji sejmików, kiedy nieopłacone wojska zamieniały się w kupy swawolne, z którymi należało coś zrobić.
W jaki sposób hetmani zbierali wojsko?
Zaczynali od domowników. Zwykle to była taka kadra, na podstawie której organizowano roty. W tym wypadku podległość służbowa mieszała się z osobistą. Rotmistrze będąc domownikami, klientelą hetmanów służyli przede wszystkim im, wierząc w hetmańskie zapewniania. Było to o tyle ważne, że w tamtym czasie zaciągano się wojsko na podstawie otrzymanych gwarancji. Opartych na osobistym majątku dowódcy. Sami rotmistrze też takie składali swym podkomendnym. Zatem niepłatny żołnierz, a zawsze ostatecznie okazywał się niepłatnym, najpierw zwracał się do swego dowódcy. Oczywiście żołnierze wiedzieli o braku środków przełożonego, zatem kiedy kierowali pretensje, to także w imieniu swych przełożonych. Bardzo skomplikowany system, który jednakże dowodził, że wojnę prowadzili ludzie będący na równi żołnierzami – jak i obywatelami.
Skutek jednakże bywał taki, że zwycięskie bitwy skutków przynieść nie mogły. Bo po bitwie dowódca nie mógł opłacić wojska, ono mu się rozłaziło. Triumf owoców nie przynosił, a hetman mógł sobie słać listy gdzie się dało, co nie dawało nic. Oczywiście w końcu żołnierze swoje odzyskiwali, a nawet więcej, bo ich konfederacje swoje wyrwać umiały. Ale po latach, zaś tymczasem wielka wiktoria okazywała się bezproduktywna. Tu można opisać konsekwencję takiego stanu rzeczy. Mianowicie, żołnierz zaciągany był na dwa, trzy kwartały, w tym czasie dowódca dążył do stoczenia bitwy z przeciwnikiem, bo wiedział, że w innym przypadku wojsko mu się rozejdzie, bo jego osobistego majątku nie wystarczy na pokrycie roszczeń. Stąd tyle głośnych zwycięstw, które inne nacje obróciłyby na swoją korzyść. Nasze były za to tak piękne, jak bezowocne.
Hetmani związani z wojskiem zależnościami nie tylko wynikającymi z relacji wódz – podległy, mogli apelować do żołnierzy. Przez jakiś czas to działało, póki głód nie okazywał się mocniejszy, bo wojsko głodowało.

Opisana zależność magnat – domownik nie była stała. Żołnierze nie byli niewolnikami. Zdarzało się, że zmieniali barwy przechodząc na przykład z obozu Chodkiewicza do Radziwiłła, byli wolni i byli obywatelami. Ponadto służyli nie tylko za lafę, bo żołd nie okazywał się adekwatny do poniesionych kosztów, służono w gruncie rzeczy dla korzyści urzędowych i nadań. Którymi wynagradzono służbę. Ale taki ziemianin lub urzędnik nie musiał już polegać na swoim pryncypale, wiązał go z nim co najwyżej sentyment. Trzeba jednak przyznać, że zmiana barw, choć się zdarzała, nie była zjawiskiem powszechnym, raczej trzymano się sprawdzonego dowódcy. Hetmani ze swej strony dążyli do tego, by kadra pozostawała w bliskich zależnościach, bo kiedy dochodziło do wojny, pojawiało się zapotrzebowanie na wojsko, oni musieli takie wojsko sformować szybko. I to takie, na którym mogli polegać. Czyli żołnierzach, którzy nie odejdą po pierwszym kwartale, kiedy nie wypłacono żołdu, a trochę później, by można było cokolwiek wywojować.

Sienkiewicz pokazując losy dywizji Wiśniowieckiego przedstawia w jaki sposób podbieranie wojska nieakceptowanemu wodzowi szkodziło sprawie ogólnej. Otóż, pierwszą rzeczą jaką uczyniono po tym jak Wiśniowiecki poddał się wspólnemu przywództwu, było takie rozproszenie jego sił, by przestały one się liczyć. Przestały, rola Wiśniowieckiego na krótko została zredukowana, poniesiono dotkliwą klęskę. Po czym Wiśniowiecki musiał odbudowywać swoją dywizję.
Która to zasada dotyczyła również innych dowódców.
I tak wciąż w koło Macieju.

Kiedy wspomina się o magnatach, należy przywołać jej najwybitniejszego przedstawiciela, także tego, który zrobił największą karierę. Mowa mianowicie o Janie Sobieskim. Wybitny wódz nie umiał uczynić jedynego kroku, który ocaliłby Rzeczypospolitę, nie chwycił mocno władzy. Świadczy to dobrze o nim jako o obywatelu, ale równocześnie ukazuje ramy, w których działali magnaci, oni radykalnie nie przekraczali zasad ustrojowych. Podporządkowywali się im, czasem próbując działań naprawczych. Chociażby Krzysztof II Radziwiłł, choć skonfliktowany z dworem królewskim, nie zaprzestawał prób przeprowadzenia reform skutkujących poprawą zaopatrzenia wojska. Jego zalecenia dotyczące powołania stałego skarbu nie zostały wzięte pod uwagę. Wojnę wciąż toczono w sposób improwizowany, w rezultacie nie wykorzystując nadarzających się okazji, czego najjawniejszym przykładem rozpuszczenie wojsk po kampanii smoleńskiej, kiedy można było użyć ich do odzyskania Inflant.

Pokazuję tu magnatów wychowanych na rozsądnej polityce, a przede wszystkim bardzo konsekwentnej uprawianej przez Stefana Batorego. Niedługie panowanie tego króla dało niebagatelne owoce. Należy żałować, że przyszło mu panować tak krótko.

Opisuję tu odmienny pogląd od powszechnie ukształtowanego, kiedy głównym winowajcą upadku Rzeczypospolitej przedstawia się magnatów. Otóż średnia szlachta nie okazywała się lepsza, zaś niekiedy gorsza. Więcej, egoizm dotyczył nie tylko warstw społecznych, ale struktur państwowych. Powiaty nie bardzo zajmowały się sąsiednimi ziemiami, Litwa prowadziła wojnę na własną rękę, Korona też. Działania wspólne bywały raczej wyjątkiem niźli regułą.

Czas na pierwsze wnioski.
Główny taki, że Rzeczypospolita była niezdolna do jakiegokolwiek konsekwentnego wysiłku.
Poboczne takie, że o ile znalazł się magnat zainteresowany sprawami publicznymi realizowanymi przez służbę wojskową, to sytuacja wyglądała nienajgorzej. Pod warunkiem, że miał jakiekolwiek talenty militarne.
Kolejny wniosek jest taki, że ze swej strony nie widzę zasadniczej różnicy pomiędzy czasami Wazów a Saskimi. Z jednym akcentem. A takim, że za Wazów magnaci byli zainteresowani służbą wojskową, a za Sasów już nie. Charakterystyczne, że kolejnych rozumniejszych dowódców dochowaliśmy się po więcej niż stu latach, ale pochodzili oni już ze stanu średniego, nie arystokracji. Wiek wcześniej w zasadzie jedynego przykładu takiego awansu należałoby szukać w postaci Czarnieckiego.

Wracam jednak do hetmanów litewskich. Reguła, którą tu przytoczę dotyczyć będzie także koronnych. Mimo swych zasług, bynajmniej nie uznawano ich za wyrocznię. Oni oponentów znajdowali bez liku, a ci twierdzili, że mając ich środki, czyli wojsko, osiągnęliby bez mała tyle samo. Co prawda twierdzili, że więcej. Podbiliby Szwecję, Rosję, przyłączyli Mołdawię. Przepędziliby Turków z Konstantynopola. Czego niekiedy próbowali zaczynając od tego, by podkraść nielubianemu hetmanowi wojsko, które z wielkim trudem zgromadził.

Popatrzmy teraz na takiego Kaczyńskiego.
Jakieś siły zgromadził. Odnosi z nimi niejakie zwycięstwa.
Pierwszy triumf i to wojsko mu się rozchodzi. Zwykle po tym jak pojawiają się nowi dowódcy obiecujący, że osiągną więcej, jeśli dać im szansę.
Formacja Kaczyńskiego, zbudowana jego własnym zaangażowaniem traci siły, przez pewien czas jest niezdolna do jakiegokolwiek zdyskontowania zwycięskiej bitwy. Konkurenci dowodzą, że nie potrafią wykorzystać dotychczasowych sukcesów. Kaczyński znowu odbudowuje siłę swej formacji. Znowu coś tam osiągnie, po czym sytuacja się powtarza.
W koło Macieju.
Mamy w rezultacie znany nam obrazek z dziejów Rzeczypospolitej, kiedy okazywało się, że nasz kraj okazywał się niezdolny do jakiegokolwiek konsekwentnego wysiłku, tylko do coraz to nowych akcji.
Okazuje się także, ze jak zawsze nie brak nam dowódców, to żołnierzy mniej, którzy za wodzem pójdą wierząc, że poprowadzi ich ku dobrej sprawie. Jeśli zaś nawet wierzą, to nieustannie poddawani są namowom do zmiany barw, bo objawia się kolejny geniusz, który zapewnia, że z pewnością doprowadzi do ostatecznego triumfu.
Opisuję znany mechanizm.
I stale się powtarzający.
I proszę, wystarczyło tylko zacząć od tego, że potrzebowałem poczytać trochę o Chodkiewiczu i Kircholmie.

nieistotny osobnik

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka