Jastek Telica Jastek Telica
454
BLOG

Ewentualna wojna. Dlaczego z Białorusią

Jastek Telica Jastek Telica Polityka Obserwuj notkę 5

Od razu ujawnię, że nie jestem żadnym depozytariuszem tajnej wiedzy pozwalającej mi snuć takie rozważania. Jestem laikiem, który wyciąga wnioski. Pewnie idiotyczne, o czym niewątpliwie zostanę za chwilę odpowiednio dosadnie poinformowany.

Władza Putina nie bierze się z czekania i liczenia intraty, ale wykorzystywania okazji do zamieszania w kotle. Tak było na Kaukazie, tak na Krymie i wschodniej Ukrainie. Jak widać chętnie też posyła własne oddziały, by sprawdzić ich gotowość dalej. Nie jestem przekonany co do ich nadzwyczajnej siły, uważam wręcz, że to papierowy tygrys, ale w porównaniu do innych armii w regionie, to jednak potęga, której my na przykład byśmy nie sprostali. Ale jeśli nam grozi jakieś bezpośrednie niebezpieczeństwo to na skutek istnienia obwodu kaliningradzkiego i zgromadzonych tam wojsk. Oczywiście mogłoby dojść do ich wykorzystania, można napisać taki scenariusz, kiedy jakieś grupki gangsterów po dokonaniu zuchwałych i krwawych przestępstw przekraczają naszą granicę, a za nimi w pościgu dzielni rosyjscy milicjanci i rozpala się jakaś przygraniczna ruchawka, bo obce jednostki znajdują się na terenie Polski z bronią gotową do użycia i wręcz jej używają.
Ale to jednakże byłoby bezpośrednie zaangażowanie sił rosyjskich, Putin jednakże, jak to były agent, woli działania bardziej skryte. Dotąd nie epatował udziałem sił własnych, raczej wolał przebierańców. Uwielbia także wykorzystywać lokalne antagonizmy. Ostatnio widać wzrastające napięcie między zaangażowanymi patriotami polskimi i ukraińskimi, zaczynają mnożyć się akty wzajemnej wrogości. Trudno tu nie zauważyć, że ani Polakom, ani Ukraińcom one służyć nie będą, zwykle na tym korzysta Moskwa. Aż chciałoby się odwołać tu do odpowiednich sentencji Sienkiewicza.

Dobrze, ale wracając do rzeczy.
Chcę postawić tezę, że o ile bezpośredni konflikt z Rosją nam raczej nie zagrozi, choć nie ma co ukrywać, że pewien czas temu chodziło mi to po głowie w postaci przygranicznej gangsterskiej ruchawki nas granicy z obwodem kaliningradzkim, to jednak mogą zdarzyć się jakieś starcia z Białorusią.
Nie sądzę, by zostały one wszczęte przez naszych miejscowych Białorusinów. Nie czuć w okolicach Bielska Podlaskiego, Gródka i Hajnówki takiego poziomu niezadowolenia, by pojawił się u nas chociażby cień wytłumaczenia dla zielonych ludzików. Trudno rozważać tu adekwatny stan rozgorączkowania, jaki obserwujemy chociażby na pograniczu ukraińskim. Nie widać także, by prędko taki się objawił. Ewentualne rozbudzanie antagonizmów między narodowościami polską a białoruską zabrałoby trochę czasu, a zatem polska strona mogłaby im odpowiednio wcześnie przeciwdziałać. Zatem na tym polu raczej zabiegi moskiewskie nie przyniosłyby ich inspiratorom oczekiwanego sukcesu. Taki stan wzburzenia obecnie nie wydaje się możliwy do wywołania od środka, z zewnątrz kto wie, można byłoby podpalić, ale trzeba byłoby podlać wcześniej sporą ilością nienawiści i rzeczywistej krzywdy. To możliwe, a dlaczego wytłumaczenie pojawi się później.

Ale rozważam hipotezę, że i bez tego mógłby zaistnieć konflikt z Białorusią.
Stabilizatorem w tym kraju jest Łukaszenka. To dyktator, nie lubimy ich, ale trzyma swój kraj w miarę mocno. Jednakże jest uzależniony od Moskwy. Nie ma wielkiego pola manewru. Czy zatem możliwe byłoby, że za poduszczeniem Putina samodzielnie uderzyłby na Polskę? Należy wziąć pod uwagę, że nacisk musiałby być bardzo potężny.
Myślę, że mimo wszystko nie. Byłby skończony, jeszcze bardziej uzależniony od Moskwy, która w każdej chwili mogłaby go poświęcić jako wojennego podżegacza. Myślę, że broniłby się przed czymś takim rękami i nogami.
Ale czy podobnie pryncypialne stanowisko zaprezentowaliby jego generałowie?
Nie wiem o nich nic. Tylko teoretyzuję.
Bezpieczniejszą sytuacją w takim wypadku byłaby ich osobista lojalność wobec Łukaszenki i jego reżimu. Gorszą niezależność. A najniebezpieczniejszą, że to kadra posowiecka, wciąż mocno związana z minionym systemem, i swoich mocodawców szukająca gdzie indziej. Wciąż możliwa jest też sytuacja, że Moskwa stara się wyjąć wojsko spod wpływu prezydenta Białorusi. Prosowieckie dowództwo białoruskich wojsk nie musiałoby liczyć się z wolą swego nominalnego szefa, a wykonywać polecenia innych. O ile Łukaszenka nie zdołałby stłumić odśrodkowych działań, promoskiewscy generałowie mogliby oni robić, co chcą. Jeśliby stłumił, możliwe, że z woli Moskwy zostałby obalony, a kolejny władca Białorusi albo byłby bardziej spolegliwy wobec moskiewskich mocodawców, albo tak słaby, że niezdolny im się przeciwstawić.

Czym skutkowałaby taka wojna z Białorusią?
Możliwe podgrzanie pogranicza po polskiej stronie. Po wkroczeniu wojsk objawiliby się po naszej stronie sprzedajni sługusi, zawsze tacy się znajdą. Nawet po wyjściu agresora, oni by zostali, a już związaliby się odpowiednio mocno z wrogiem, by go później popierać dla własnego interesu. Mielibyśmy wtedy jątrzący się konflikt wewnętrzny w naszych granicach.
Na pewno nie uniknięto by ofiar. Wojnie towarzyszy grabież, gwałt, pacyfikacje i mordy. Byłyby podstawy, by Polacy znienawidzili Białorusinów. Przy czym samych zbrodni wcale nie musiałyby dokonywać wojska białoruskie. Łatwo sobie wyobrazić, że znalazłyby się jakieś przymierzone oddziały, które nie znajdowałyby się pod bezpośrednim dowództwem białoruskiego generała, a robiłyby swoje w celu zaognienia sytuacji. Nikt by później ich nie zidentyfikował, rozpłynęliby się, zostawiając po sobie pogorzeliska i żądzę odwetu.
Czym ryzykowałby taki zbuntowany białoruski generał? W zasadzie niczym. Można przypuszczać, że po czymś tak niewytłumaczalnym jak podobna agresja, zmieniłaby się cała białoruska elita, nowa byłaby jeszcze bardziej uzależniona od moskiewskiego mocodawcy, zaś sam wojskowy dowódca albo miałby na swoją obronę rozkazy, których prawdziwości nie dałoby się podważyć, albo by zniknął gdzieś i w spokoju popijał wódeczkę w Soczi czy podmoskiewskiej wilii.

Co zyskałaby Moskwa?
Moskwa nie czeka i nie buduje swej potęgi na pokoju, ale na podgrzewaniu konfliktów i toczeniu wojen, co prawda należy zauważyć, że oficjalnie odżegnując się od nich. To byłaby prosta kontynuacja dotychczasowej perfidnej polityki. Rosja pokazałaby przy tym, że w regionie nic się nie stanie bez jej woli i trzeba się liczyć z jej zdaniem.
Na pograniczu Polski z Białorusią zrodziłby się silny, dotąd nieobecny antagonizm. W czasie choćby krótkotrwałej obecności wojskowej można byłoby kosztem większości polskiej wzmacniać oczekiwania mniejszości białoruskiej, doprowadzać do zaogniania konfliktów między sąsiadami. Nawet po wyjściu agresora, temperatura nie spadłaby prędko. O ile w ogóle.
Czym Rosja ryzykuje?
Przecież wszystkiemu zaprzeczy, a pewnie nawet potępi, będzie przy tym obłudnie wzywała do stosowania pokojowych rozwiązań.
Kolejny przywódca rezydujący w Mińsku byłby jeszcze bardziej uzależniony od wschodniego pryncypała i jeszcze słabszy.

Czy my ze swej strony możemy coś zrobić, by zapobiec rozwojowi takiego scenariusza?
Minister Waszczykowski pojechał do Mińska. Jakoś nie mam wielkiej atencji do tego dyplomaty, ale może niesłusznie, bo pomimo wizerunkowych wpadek, cechuje się wielkimi zdolnościami analitycznymi? Nie wiem.
Wydaje mi się, że jakiekolwiek liczenie na szybką zmianę na białoruskim stolcu to nawet nie mrzonka, co dla nas zagrożenie. Że lepsza obecna stabilność od zmiany, która może pójść w wyjątkowo dla nas niebezpiecznym kierunku. Więc patrzę na siebie i dziwię się, bo w życiu bym nie przypuszczał, że uznam Łukaszenkę za element stabilizacji.
Zapewne też nasi wywiadowcy muszą przyjrzeć się białoruskim dowódcom, by prześledzić wobec kogo czują oni prawdziwą lojalność, swego nominalnego szefa z Mińska, czy też tego odleglejszego, a dla nas o wiele bardziej niebezpiecznego?

I to tyle rozważeń.
Dziwnie niefantastycznych.

nieistotny osobnik

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka