Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin
1528
BLOG

Najlepsza notka o piersiach Jolie, szmatach Pawłowicz, zegarkach

Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin Rozmaitości Obserwuj notkę 30

Najlepsza notka o piersiach Jolie, szmatach Pawłowicz, zegarkach Nowaku i matce Madzi


Nie znają życia ludzie którzy nigdy nie pili wódki za wiejskim sklepem. Podobnie jak ci którzy nigdy nie spędzili dnia na kontemplowaniu spod takiego sklepu przejeżdżających samochodów i przechodzących z celem lub bez ludzi. Wiejski sklep z oczywistych względów jest centrum wydarzeń, miejscem gdzie załatwia się sprawy, omawia międzynarodową politykę i ostatnie mecze jakiejś tam ligi. Pewnego dnia rozmaite ścieżki kilku ludzi w tym mnie skrzyżowały się na zapleczu takiego właśnie miejsca. Właściciel a mój wujek uznał, że dziś będzie kulturalnie i otworzył gorzką żołądkową i krupnik, na stole leżało pęto kiełbasy i chleb. Popijaliśmy oranżadką i piwem w takich małych fikuśnych buteleczkach. Jedna szklanka krążyła między nami a świat otwierał się i wyjaśniał zupełnie bezwysiłkowo. Po omówieniu większości problemów międzynarodowych i krajowych, rozpoczęliśmy dysputę filozoficzną czyli wszyscy mówili o wszystkim i niezwykłym zbiegiem okoliczności wszystko do siebie pasowało i nic z niczym się nie gryzło, Żydzi, akcyza, biedronie, Kaczyński, Jaruzelski, okna plastikowe, Pinochet, Yeti. Wszystko wiązało się ze sobą w naturalny i oczywisty sposób. Do naszego kółka dołączył gość w sposób tak abstrakcyjnie brudny i śmierdzący, że mieszkaniec miasteczka Wilanów zapewne by dostał palpitacji i wyglądał jak facet z obrazów Picassa, wiecie, oczy po jednej stronie głowy i trzy palce u trzeciej ręki. Jak już wspomniałem w naszym stanie ani brud ani smród nie robiły żadnego wrażenia. Każdy był nam bratem w tym niezwykłych dziele otwierania kolejnych szkatułek z opowieściami. Włóczęga włączył się w okrąg szklanicy i tak trwała ta już nocna przygoda. Ja powoli traciłem kontakt ze światem w najlepszy możliwy sposób czyli w radości i pełni szczęścia. Przy którejś tam kolejce śmierdziel nagle wystąpił, uniósł czarną od miesięcznego brudu rękę i powiedział:
Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody,
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu
A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu…
Doskonale wiem, że nikt w to nie uwierzy, ale tak właśnie było, w tym wiejskim sklepie, między pijanymi w sztok tubylcami, siniak w zaszczanych łachmanach tak recytował, mówił zresztą znacznie dłużej a ja mimo wszystkich tych krupników słuchałem z wytrzeszczem.
Chwilę później odpłynąłem budząc się następnego dnia ok. 12 będąc małym, nędznym, poszarpanym kłębkiem trzęsącej się wełny.


 W studenckich czasach mieszkałem na stancji na jedenastym piętrze wieżowca z widokiem na lubelski Czechów. Widok był niezwykły, wieczorem gdy zapalały się światła, stojąc na małym balkoniku z papieroskiem w ustach mógł się człowiek poczuć jak król świata. Morze świateł, rzeki samochodów i ten dziwny miejski szum który na jedenastym piętrze docierał przytłumiony i wygładzony. Mieszkało nas tam czterech i jak można się domyślać działo się. No może nie tak bardzo jak by się działo w obecnych czasach ale na ówczesne warunki nie był to z całą pewnością eremicki loch. Nasz kolega, jedyny pracujący, raz w tygodniu, miał zmianę w lubelskim Polmosie przy zlewaniu alkoholi skonfiskowanych na granicy. Wracał zawsze z wielka torbą pełną tych alkoholi które dostały akt łaski. Było tego naprawdę dużo. Cud, że nadal wszyscy posiadamy zmysł wzroku. Na naszej stancji gdy ktoś chciał spędzić sam na sam z osoba płci wręcz przeciwnej, wręczał parę złotych na knajpę którą mieliśmy po drugiej stronie ulicy. Były to sprawy poważne i nieraz spędzało się długie godziny nad zdechłym piwem z podręcznikiem w ręku. Pewnego dnia do drzwi ktoś bardzo energicznie zapukał. Był to sąsiad z dołu który wściekły i zbulwersowany poinformował, że na jego balkonie znajdują się gumowe pozostałości po nocnych ekscesach naszego kolegi. Zużyte oczywiście. Co było robić, po naradzie uznaliśmy, iż rzeczywiście granica została przez naszego kolegę drastycznie przekroczona i musimy sprawę załatwić honorowo. Poszliśmy, kolega z przeprosinami a my za nim z naręczami różnokolorowych alkoholi. Czterdzieści może pięćdziesiąt butelek. I wpakowaliśmy się z tym wszystkim do M3 sąsiada. Myślę, że nigdy nie widzieliście radości człowieka który nagle bez ostrzeżenia dostaje Porsche, willę na Lazurowym Wybrzeżu i 3-4 miliony Euro na drobne wydatki. Ja widziałem.

Nigdzie nie pije się wódki tak dobrze jak na łonie przyrody. Szczególnie gdy jest to tak niezwykłe łono jak to o którym mówię. Skarpa, w dole dolina wielkiej, granicznej rzeki, wyspa z ruinami zamku. Landszaft żywy jak z obrazka. Tak sobie popijaliśmy, rozmawiając o życiu. Po jakimś czasie przenieśliśmy się nad brzeg rzeki, bo jak wiadomo płynąca woda działa kojąco. Koledzy uznali, że naprawdę fajną sprawą będzie przepłynięcie rzeki i postawienie stopy za granicą. Jako legalista i cykor pewnie bym protestował ale w stanie w jakim byłem też uznałem, że to świetny pomysł. Tym lepszy, ze mnie nie dotyczył, bo nawet po pijaku nie umiałem pływać. Zmierzchało. Koledzy uznali, że udadzą się na druga stronę i wrócą z alkoholem zza granicy. To nam się spodobało jeszcze bardziej. No i ruszyli. Przepłynęli rzekę i zniknęli w chaszczach. My kontynuowaliśmy Polaków nocne rozmowy. W jakiś trudny do określenia czas później pojawił się człowiek w mundurze. Patrzył tak jakoś smutno i powiedział „panowie pójdziecie ze mną, koledzy na was czekają”. Na strażnicy ujrzeliśmy następujący widok. Nasi koledzy w slipach, okutani kocami próbowali łamanym rosyjskim dogadać się z polskimi strażnikami. Byli znacznie bardziej pijani niż gdy nas opuszczali. Pominę próby ustalenia stanu faktycznego. Całą historie poznaliśmy dopiero parę dni później. Koledzy po zniknięciu w chaszczach uznali, że trzeba udać się w stronę światła, bo jak wiadomo tam gdzie jest elektryfikacja jest również cywilizacja. A cywilizacja to sklepy monopolowe. I ruszyli. Równina jaką mieli przemierzyć była znacznie większa niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Tym bardziej się ucieszyli gdy zobaczyli światła bliżej niż te na horyzoncie. Gdy dotarli okazało się, że los jest naprawdę łaskawy. Okazało się, że światła kierowały ich w miejsce hucznej imprezy. Grill, wóda, dziewczyny. No po prostu prawdziwy i niezwykły traf. Zrządzenie losu było tym bardziej niezwykłe, że bawili się tam tutejsi pogranicznicy. Radości było co nie miara, koledzy włączyli się do zabawy i pewnie bawiliby się dłużej gdyby nie jakiś smutny, niepijący strażnik. W ciągu paru godzin przez drogowe przejście przewieziono ich na polską stronę. I doręczono w kocach, bo nie dodałem ubrania zgubili w chaszczach. A nas znaleziono bo naszą podejrzaną grupkę Straż obserwowała od wielu godzin. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości