Autor z kardynałem Josephem Ratzingerem o ks. Tomaszem Dawidowskim, Weimar, Niemcy, 17 kwietnia 1999.
Autor z kardynałem Josephem Ratzingerem o ks. Tomaszem Dawidowskim, Weimar, Niemcy, 17 kwietnia 1999.
Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki
446
BLOG

Moje spotkania z Josephem Ratzingerem – papieżem Benedyktem XVI

Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 6
Nawoływał by odczytać Sobór na nowo. Odczytać go naprawdę. I to jest wielkie zadanie, o które od lat – także jako papież – zabiegał. Które przed nami postawił i które nam zostawił. I teraz my wszyscy, odwołując się do jego spuścizny, musimy to zadanie wykonać.

Wczoraj odbył się pogrzeb emerytowanego papieża, Benedykta XVI. Człowieka, którego widziałem kilkakrotnie, ale którego osobiście spotkałem 2 razy. 

Dlaczego piszę z Josephem Ratzingerem? Bo tak. Spotkałem go jako papieża Benedykta na audiencji generalnej w roku 2009, ale osobiste spotkania, to były jednak spotkania z kardynałem, odpowiednio w latach 1998 i 1999. Pierwsze, to był październik 1998. To wtedy, z okazji X rocznicy wydania przez Jana Pawła II motu proprio Ecclesia Dei, jako środowiska Tradycji Łacińskiej, korzystające z zapisów tego dokumentu, pojechaliśmy na pielgrzymkę do Rzymu. 

Pierwszym jej punktem była dyskusja panelowa. W jednym z rzymskich hoteli wynajęto gigantyczna salę - weszło tam chyba z kilka tysięcy ludzi. Kto był wśród panelistów? Znany publicysta Tradycji Katolickiej Michael Davies, amerykański biskup diecezji Scranton James Timlinn, opat klasztoru w Le Barroux, Dom Gerard Calvet, czy Alfons Maria kardynał Stickler - ale przede wszystkim on. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kardynał Joseph Ratzinger. 

I nie powiem, żebyśmy byli wtedy w Rzymie życzliwie przyjmowani. On był zdecydowanie wyjątkiem. I mówił mniej więcej, to co zawsze mówił o dawnej liturgii rzymskiej. Że coś, co przez wieki było święte, nie może być tak po prostu zakazane. Że ta liturgia jest bogactwem Kościoła. Że mamy w Nim swoje miejsce. Na koniec udzielił nam błogosławieństwa. 

I drugie spotkanie, z którego pochodzi zdjęcie na początku tego tekstu. To było w Weimarze, 17 kwietnia 1999. Weimar był wtedy Kulturalną Stolicą Europy, i właśnie dlatego zaproszono tam Ratzingera, aby odprawił mszę w dawnym rycie. By pokazać ile obok aspektów duchowych wniosła ona przez wieki do kultury europejskiej. Z tych wszystkich kontaktów odnosiłem wrażenie, że spotykam człowieka bardzo kulturalnego. Spokojnego intelektualistę, pewnego swoich racji. Może trochę nawet nieśmiałego. 

Tych 2 spotkań nigdy nie zapomnę. Ale też przez ich pryzmat – i przez pryzmat jego książek – patrzę na jego osobę. I chcę tutaj zwrócić uwagę na 2 aspekty. 

Jeden osobisty, dla mnie niezwykle ważny. Otóż Ratzinger – papież Benedykt - przez swoje motu proprio Summorum Pontificum z 2007 roku, dał nam - w wymiarze prawnym - to, o czym zawsze mówił. Że mamy do tego prawo. Dał nam, zwolennikiem dawnego rytu, autentyczny prawo obywatelstwa w Kościele. Wprowadził nas do jego głównego nurtu. I nawet jeśli dziś mamy trudniej, to nikt nam już tego miejsca nie odbierze. I za to jestem papieżowi Ratzingerowi zwyczajnie i po ludzku wdzięczny. 

I aspekt drugi. Ogólno - kościelny. Młody Ratzinger, zwolennik soborowych zmian w Kościele, szybko zorientował się, że w większości przypadków wymknęły się one spod kontroli. Że zmiany posoborowe idą często wbrew intencjom soborowych ojców. I dlatego też zaczął nawoływać do odczytywania II Soboru Watykańskiego w ciągłości z 2000 lat doktryny i historii Kościoła. Nawoływał by odczytać Sobór na nowo. Odczytać go naprawdę. I to jest wielkie zadanie, o które od lat – także jako papież – zabiegał. Które przed nami postawił i które nam zostawił. I teraz my wszyscy, odwołując się do jego spuścizny, musimy to zadanie wykonać.  

To nie będzie łatwe. Bo już zaraz po Soborze, mając zaledwie 42 lata, mówił proroczo przez jakie turbulencje Kościółbędzie musiał przejść. 

A mówił tak: 

Z obecnego kryzysu wyłoni się Kościół jutra – Kościół, który stracił wiele. Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. Nie będzie już w stanie zajmować wielu budowli, które wzniósł w czasach pomyślności. Ponieważ liczba jego zwolenników maleje, więc straci wiele ze swoich przywilejów społecznych.

W przeciwieństwie do wcześniejszych czasów, będzie postrzegany dużo bardziej jako dobrowolne stowarzyszenie, do którego przystępuje się tylko na podstawie samodzielnej decyzji. Jako mała wspólnota, będzie kładł dużo większy nacisk na inicjatywę swoich poszczególnych członków. Niewątpliwie odkryje nowe formy posługi kapłańskiej i będzie wyświęcał do kapłaństwa wypróbowanych chrześcijan, którzy wykonują już jakiś zawód.

W wielu mniejszych parafiach lub autonomicznych grupach społecznych opieka duszpasterska będzie zazwyczaj prowadzona w ten sposób. Obok tego niezbędna również będzie posługa kapłańska w pełnym wymiarze czasu, jak dawniej.

Ale we wszystkich tych zmianach, w których, jak można się domyślać, Kościół na nowo odnajdzie swoją istotę i pełne przekonanie, co do tego, co zawsze było w jego centrum: wiary w Trójjedynego Boga, w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał się człowiekiem, w obecność Ducha Świętego aż do końca świata. W wierze i modlitwie na nowo uzna sakramenty za formę oddawania czci Bogu, a nie za przedmiot wiedzy liturgicznej.

Kościół będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, nie wykorzystującą mandatu politycznego, nie flirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych.

Proces ten będzie tym bardziej uciążliwy, że trzeba będzie odrzucić zarówno sekciarską zaściankowość jak i napuszoną samowolę. Można przewidzieć, że wszystko to będzie wymagało czasu. Proces będzie długi i żmudny, tak jak droga od fałszywego progresywizmu w przededniu rewolucji francuskiej – kiedy biskup mógł być uważany za błyskotliwego, jeśli wyśmiewał się z dogmatów, a nawet sugerował, że istnienie Boga wcale nie jest pewne – do odnowy w XIX wieku.

Ale kiedy minie już proces tego odsiewania, wielka moc popłynie z bardziej uduchowionego i uproszczonego Kościoła. W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Jeśli całkowicie stracą z oczu Boga, odczują całą grozę swojej nędzy. Następnie odkryją małą trzódkę wyznawców jako coś całkowicie nowego. Odkryją ją jako nadzieję, która jest im przeznaczona, odpowiedź, której zawsze potajemnie szukali.

A zatem wydaje mi się pewne, że przed Kościołem bardzo trudne czasy. Prawdziwy kryzys ledwo się zaczął. Będziemy musieli liczyć się z tym, że nastąpią straszliwe wstrząsy.

Jestem jednak równie pewny, co pozostanie na koniec: nie Kościół politycznego kultu, który już jest martwy, ale Kościół wiary. Może już nie być dominującą siłą społeczną w takim stopniu, w jakim był do niedawna; ale będzie cieszyć się świeżym rozkwitem i będzie postrzegany jako dom dla człowieka, gdzie znajdzie on życie i nadzieję wykraczającą poza śmierć. Kościół katolicki przetrwa mimo mężczyzn i kobiet, niekoniecznie ze względu na nich. A jednak, nadal mamy do odegrania naszą rolę. Musimy modlić się i pielęgnować bezinteresowność, wyrzeczenie, wierność, pobożność sakramentalną i życie skoncentrowane na Chrystusie”. 

(W 2009 roku wydawnictwo Ignatius Press opublikowało w całości wypowiedź ks. Josepha Ratzingera „Jak będzie wyglądać Kościół w roku 2000” w książce zatytułowanej „Wiara i przyszłość” https://pl.aleteia.org/2017/01/02/ksiadz-joseph-ratzinger-przewidzial-przyszlosc-kosciola/). 

To jest właśnie zadanie, które stoi przed nami. Jestem pewien, że Joseph Ratzinger będzie nam w tym zadaniu pomagał, tam z Nieba. 

Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo