Jacek Kobus Jacek Kobus
618
BLOG

Contra Kołakowskim, cz. 3 - O równości

Jacek Kobus Jacek Kobus Kultura Obserwuj notkę 0

Podstawowy problem jaki mamy z pojęciem "równości" to - jak można równość ludzi uzasadnić..? Bo przecież pierwszym, fundamentalnym wręcz doświadczeniem społecznym każdego niemal człowieka, jest doświadczenie nierówności..!

Dziecko z natury jest pępkiem świata dla swoich rodziców. Czyż nie wytwarza to w nim przekonania, że stanowi centrum całej rzeczywistości, środek Wszechświata..? Potem, na kolejnych etapach socjalizacji, młody człowiek stopniowo się tego złudzenia pozbywa - aczkolwiek wielu jest takich, którym się to do śmierci nie udaje (ci zwykli się obrażać i tupać nogami, do wyżynania, wyrzucania czy w inny sposób sekowania wszystkich, którzy im potrafią na ten przykład głupotę udowodnić nawołując...).

Przekonanie to zazwyczaj (i to jest właśnie zdrowe, normalne i oczekiwane - jak o tym będzie we wpisie z tego cyklu następnym, zgodnie z porządkiem książeczki profesora Kołakowskiego, tyczącym się "tolerancji") wzmacniane jest dobrymi radami rodzicieli: z tymi dziećmi możesz się bawić, a tamte unikaj - dzięki którym w każdym kolejnym pokoleniu reprodukuje się naturalna hierarchia ludzkiego stada, z porządku której tylko jednostki socjopatyczne potrafią się wyłamać: "awansując" społecznie - lub ginąc.
 
Wreszcie, jeśli się komuś wydaje, że wśród ludzi niedojrzałych społecznie da się zaprowadzić jakieś "społeczeństwo bezklasowe" i prawdziwą równość - niech sobie poczyta albo chociaż obejrzy na ekranie "Pana Much" Goldinga - to się tego złudzenia pozbędzie!
 
 
 
Stanem naturalnym tedy jest nierówność. Równości praktycznie w życiu nie doświadczamy, chyba że w sposób i w momentach nader abstrakcyjnych, których uprzytomnienie sobie wymaga niejakiego wysiłku intelektualnego. Na przykład przy okazji wyborów - kiedy to pp. Gugała, Miecugow i inni, do wtóru samej (ho, ho!) Janiny Paradowskiej lub innej gwiazdy naszego intelektualnego firmamentu przypominają nam, że w tym dniu - jednym jedynym raz na cztery lata - leninowska kucharka równa jest samemu Panu Premierowi...
 
Jeśli spojrzeć na problem od strony socjobiologicznej, to pojęcie "równości" nie ma żadnego uzasadnienia. W stadach zwierząt tzw. "wyższych" zawsze istnieje hierarchia - i ta hierarchia jest na tyle istotna dla codziennego życia tych zwierząt, że zajmowane na jej szczeblu miejsce w ogromnym, dominującym wręcz stopniu, determinuje zachowanie takiego zwierzęcia.
 
O "równości" możemy mówić w odniesieniu do ławicy śledzi - gdzie żaden śledź nie jest ważniejszy od jakiegokolwiek innego śledzia, a wszystkie są doskonale równe, wymienne, zastępowalne - jak seryjnie produkowane trybiki w maszynie.
 
Z kolei doświadczenie historyczne uczy, że "równość" po raz pierwszy pojawiła się w dziejach jako swoista cnota militarna. W falandze greckich hoplitów nie ma hoplity ważniejszego lub mniej ważnego od pozostałych. Kiedy staną w szyku i połączą swoje tarcze, winni zachowywać się jak jedno ciało, jedną tylko wolą obdarzone, choć dysponujące tysiącem rąk i nóg. Falangę łamie i klęskę sprowadza tak samo ten, który ucieka, porzucając tarczę i włócznię - jak i ten, który, porwany bitewnym zapałem, wyrywa się przed szereg, czyniąc w nim lukę.
 
 
Z tego doświadczenia wojskowego narodziła się tradycja równości politycznej - która, tak samo w polis greckich, jak i w republikańskim Rzymie, rozumiana była przede wszystkich jako instytucja antymonarchiczna i antyarystokratyczna: chodziło o to, aby ponad szeregi "równych i wolnych" obywateli nikt zbyt wysoko głowy nie wystawiał (bo mu się ją utnie...). W praktyce prawnej i społecznej, mowy nie było o żadnej "równości powszechnej" - boż najoczywiściej, nie obejmowało to pojęcie nieobywateli: czy byli wolni czy niewolni, zajedno to.
 
Nie jest do końca przypadkiem, że koniec antycznej demokracji zbiegł się z końcem takiego sposobu wojowania, który równość jako cnotę militarną stawiał na piedestale. Oczywiście - przyczyny były bardziej złożone, ale też nie udałoby się wdrożyć Greków, a potem Rzymian do życia w despocji, gdyby się najpierw nie zaprawili na wojnie słuchać woli wodza - której dokładne wykonanie stało się warunkiem przeżycia w nowej rzeczywistości bardziej skomplikowanego pola bitwy, odkąd najpierw tebański wódz Epaminondas, potem Filip Macedoński, a wreszcie długi szereg wodzów rzymskich udowodnił, że falangę da się pokonać taktycznym manewrem.
 
 
Pozostała też nowa monarchia rzymska prawie że do samego końca czymś, co Japończycy nazywali u siebie "rządami z namiotu": despocją militarną, na sile opartą. W rzeczy samej brak solidniejszej legitymizacji władzy, a stąd - ciągłe ryzyko uzurpacji ze strony nadto zwycięskiego wodza - najpierw położyły kres rzymskiej ekspansji terytorialnej (cesarz nie mógł fizycznie przebywać na wszystkich frontach ogromnego państwa - a jeśli pozwolił zastąpić się jakiemuś wodzowi, ten zaś odniósł sukces - mógł być prawie pewien, że właśnie wyhodował sobie buntownika...), a potem - walnie przyczynił się do upadku Imperium (oprócz całej masy innych, nie mniej ważnych czynników, o których jednak dyskutować tutaj nie ma miejsca).
 
Nowa rzeczywistość społeczna ta, z której już bezpośrednio wywodzi się też i nasza tradycja, rzeczywistość średniowieczna, była połączeniem spadku po barbarzyńskiej "demokracji plemiennej" i przetworzonego przez Kościół dziedzictwa filozoficznego i prawnego antyku. Dało to w rezultacie ustrój niezrównany w swej subtelności i odporności na wstrząsy zewnętrzne - czego najlepszym dowodem jest jego długowieczność.
 
Równość istniała w średniowiecznej Civitas Christiana jako "równość ludzi przed Bogiem". Jeśli pojawiały się elementy "równości towarzyszy broni", trochę na wzór antyczny, to albo w murach klasztornego konwentu (nawet, jeśli był to konwent zbrojny...), albo na polu elekcyjnym, co zresztądyskutowałem obszerniej gdzie indziej.
 
 
Połączenie praktycznej hierarchii i teoretycznej równości w ramach tzw.ancient regime to był OSTATNI BEZPIECZNY DLA LUDZI ustrój Europy. Odkąd tzw. "oświecenie" zakwestionowało subtelną złożoność tego ustroju w imię mechanicznej prostoty teoretycznych konstruktów myślowych tzw. "filozofów" - miotamy się pomiędzy ekstramami. Równość, tak samo jak i nierówność w naszych najnowszych dziejach, jeśli przyjmowane są jako zasada ustrojowa - tak samo prowadzą do łagrów i masowej rzezi.
 
Równość ma ludobójcze konsekwencje, boż ludzie w praktyce nie są równi - żeby więc ich do konstytucyjnej zasady dopasować, nie sposób uniknąć operacji, o których lapidarnie i obrazowo opowiada Mistrz Herbert w przejmującym wierszu Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi.
 
 
 
 
Nierówność ma ludobójcze konsekwencje, boż  każdy chce żyć - a co, jeśli ten, który uważa się za "wyższego", "lepszego" - uzna, że ci "gorsi" prawa do życia nie mają, jak to się wiele razy w ostatnich 250 latach działo..?
 
Demokracja liberalna, która niemiłościwie nam dzisiaj panuje wisi w powietrzu tak samo jak militarna despocja rzymskich cezarów - nie za sprawą braku wyższej racji dla władzy Cezara, ale za sprawą braku wyższej racji dla takiego połączenia równości i nierówności, które uczyniłoby życie - ludzkim.
 
Kołakowski szuka w swoim "mini-wykładzie" takiej "wyższej racji". Znajduje ją w przyrodzonej wszystkim ludziom zdolności dokonywania moralnych wyborów. No właśnie: znajduje ją - czy tylko tak mu się wydaje..?
 
Służę cytatem: Pomińmy szczególną sprawę nieszczęśliwych ludzi bardzo głęboko upośledzonych, niezdolnych do żadnego uczestnictwa w kulturze i całkowicie zdanych na innych. Nie jest niczym ekstrawaganckim przekonanie, że ludzie są zdolni do wyboru, że są odpowiedzialni za to, co czynią - zło czy dobro - i że sama ta zdolność, nie zaś sposób, w jaki jej używają, czyni ich równymi w godności (...).

Bardzo pięknie - tylko KTO będzie decydował, że ten konkretny Jasio lub Kazio - jest lub nie jest zdolny do uczestnictwa w kulturze..? Jak widzimy w praktyce - granice tego rodzaju klasyfikacji niezmiernie są płynne i podatne na wszelkiego rodzaju nadużycia.
 
Żadnych złudzeń Panie i Panowie! Uzasadnienia dla równości nie znajdzie się na tym świecie. Jedno z dwojga - albo jest to założenie najzupełniej dowolne, a wtedy wolno je przyjmować lub odrzucać, jak się komu podoba - albo pochodzi "nie z tego świata": tyle że wtedy, trzeba też z dobrodziejstwem inwentarza zgodzić się i na inne, nie wszystkim miłe, a "nie z tego świata" pochodzące prawidła...
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura