Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski
534
BLOG

Wygrana konsumentów

Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski Rozmaitości Obserwuj notkę 11

Wyniki wyborów potwierdziły, iż wśród mieszkańców Rzeczypospolitej dominuje swoisty kult świętego spokoju, w którym największą wartością jest możliwość niczym niezakłócanego trwania ("grillowania") "tu i teraz". Jego siła naturalnie wręcz wyjaśnia poparcie dla partii dotychczas rządzącej, która w ciągu czterech lat sprawowania władzy zanotowała zdecydowanie więcej porażek (a nawet klęsk) niż sukcesów. Jednak potrafiła zbudować sprawny aparat propagandowy, skutecznie usypiający potencjalnych wyborców. Fundamentem ich pozyskiwania i utrzymywania nie było odwoływanie się do własnych sukcesów, ale straszenie Jarosławem Kaczyńskim i jego partią, będące głównym elementem szczególnie finalnej części kampanii wyborczej. Cały przekaz rządzących sprowadzał się do sugestii "my nie jesteśmy być może najlepsi, ale oni...". Zresztą owi "oni" byli od dawna demonizowani przez medialny mainstream, który wytaczał przeciwko nim najcięższe działa, nie cofając się także przed straszeniem wyborców gniewem sąsiadów, gdyby PiS doszedł do władzy.

W tej materii nie można pominąć histerii, jaka rozegrała się wokół zawartego w książce Jarosława Kaczyńskiego stwierdzenia na temat kanclerz Merkel. Jeżeli rzeczywiście znalazła się grupa wyborców, którzy pod jej wpływem nie zagłosowali na PiS, bojąc się niezadowolenia Berlina, to mamy do czynienia z niebywale smutną sytuacją. Takie zresztą zachowania mają w Polsce długą tradycję; chęć zadowolenia sąsiadów była znakiem rozpoznawczym mieszkańców Rzeczypospolitej w XVIII w. Przypomnę, iż Jarosław Kaczyński stwierdził m.in., że Niemcy dążą do miękkiej dominacji nad Polską. O niemieckiej chęci dominacji w Europie piszą dość często gazety w różnych krajach europejskich i nie jest to w nich powód do wywoływania ogólnokrajowej histerii. W relacjach między państwami w naturalny wręcz sposób pojawia się rywalizacja i pragnienie uzyskania przewagi, maksymalizowania własnych zysków kosztem partnera. Ta przewaga rośnie w sytuacji, gdy jeden z partnerów uznaje, iż najważniejsze jest nieirytowanie drugiej strony. Niestety z taką postawą mamy do czynienia ostatnio w polskiej polityce zagranicznej. Warto również zauważyć, iż sporo Polaków uważa za coś normalnego uznanie zagranicznych polityków i mediów dla polskich wyborców za podjęte w niedzielę decyzje. Szkoda, że nie rozumieją oni, iż to uznanie odnoszone jest do interesów ich państw, a te rzadko są tożsame z naszymi. Jednak dla znacznej części mieszkańców Rzeczypospolitej najważniejsze jest to zewnętrzne zadowolenie i znowu przed oczyma stają nasi przodkowie z XVIII w. Oni również byli zachwyceni, że państwo nie zmusza ich do służby wojskowej, iż nic od nich nie wymaga, a pozwala w domowych pieleszach "jeść, pić i popuszczać pasa", a gdy część z nich obudziła się z konsumpcyjnego letargu zabrakło czasu na ratowanie państwa. Byli przekonani, że sąsiedzi są z nich zadowoleni, gdyż im nie zagrażają, a tymczasem ku ich zdumieniu sąsiedzi postanowili skorzystać z ich słabości, aby się wzmocnić. Trzeba mieć nadzieję, że większość Polaków XXI w. wcześniej zobaczy i zrozumie zagrożenia realnego świata.

Na taki wynik wyborów wpłynęła również słabość opozycji, nie potrafiącej trafić ze swoim przekazem do większościowej grupy wyborców. Oczekiwanie, że ewentualna katastrofa gospodarcza może być czynnikiem sprzyjającym zmianie władzy w Polsce, chociaż racjonalne, to jednak jest niebezpieczne. Katastrofy nie sprzyjają podejmowaniu przez wyborców rozważnych decyzji, ale często otwierają drogę do władzy rozmaitym dziwnym postaciom i tworzonym przez nich ruchom. Zresztą w wyłonionym w niedzielę Sejmie będziemy mieli okazję "podziwiać" sporą gromadkę takich postaci, które będą zapewniać wyborcom antyreligijne igrzyska. Za moment może okazać się, że za kryzys finansowy wg nich winny jest Kościół i księża, a wszystkie polskie problemy znikną, gdy Polacy odwrócą się od wartości, na których zbudowana została nasza tożsamość narodowa. Mam nadzieję, że w momencie próby do jakiej najprawdopodobniej dojdzie w trakcie tej kadencji Sejmu w PO będzie odpowiednio liczna grupa posłów, która stanie w obronie uniwersalnych wartości i zobaczy, że demony nie tkwią w PiS-ie, ale zupełnie gdzie indziej.

Przed PiS-em staje natomiast zadanie dokonania spokojnej analizy przyczyn porażki i przygotowania oraz podjęcia działań, które przekonają Polaków do programu tej partii. Naturalnie ten program musi być wypełniony konkretnymi i realnymi treściami, sprzyjającymi budowaniu silnego państwa, stwarzającego szanse każdemu obywatelowi. Jednak najważniejsze jest spokojne zmierzenie się z wyborczą porażką w kontekście własnych błędów, bez ciągłego przywoływania wpływu zewnętrznych czynników. Bez tego bowiem nie uda się powtórzyć "węgierskiego wariantu". W swej kampanii (nie po raz pierwszy) PiS skutecznie odwoływał się do środowisk, szczególnie potrzebujących wsparcia państwa, nie potrafił jednak sformułować atrakcyjnego przekazu do tych, którzy pragną mniejszej bezpośredniej ingerencji państwa, bardziej ufając w swoje indywidualne możliwości. Mam wrażenie, że wśród strategów PiS nie zauważono dotychczas, iż szeregi wyborców PO zmniejszyły się lub łatwo mogą się zmniejszyć o ludzi ceniących wolnorynkowe rozwiązania gospodarcze oraz tradycyjne wartości. Tak naprawdę tylko ich pozyskanie może dać opozycji realną szansę na wyborcze zwycięstwo. Część z nich Platforma już straciła, a część może stracić niebawem, gdyż jej bezideowość i populizm stają się zwyczajnie irytujące dla ludzi zachowujących resztki zdrowego rozsądku. Jest rzeczą zdumiewającą, iż partia Jarosława Kaczyńskiego nie potrafiła w kampanii celnie trafiać w słabe punkty PO, a jedynie powtarzała już słyszane przez potencjalnych wyborców argumenty. Zresztą nawet w trakcie okołoniemieckiej histerii większość jej polityków nie umiała podjąć zdecydowanego kontrataku, ukazującego nicość prowadzonego przeciwko nim natarcia. Udało się to posłowi Adamowi Hofmanowi, który spokojnie i rzeczowo wręcz znokautował w "dyskusji" atakującego go Jarosława Gugałę.

Jestem przekonany, że wynik wyborów byłby inny i mielibyśmy po wyborach zupełnie inny rząd, gdyby Prawo i Sprawiedliwość zaprezentowało się jako klasyczna partia konserwatywna z silnym skrzydłem wolnorynkowym, dobrze osadzonym w konstrukcji sprawnego państwa, umiejętnie łączącego indywidualizm z dobrem wspólnym, otwierającemu każdemu szansę na realizację jego życiowych aspiracji, a równocześnie potrafiącego zadbać o najsłabszych. Przy czym takim państwem może być tylko państwo silne, poważnie traktowane przez swoich zewnętrznych partnerów. Niestety nigdy nie będzie tak traktowane państwo, w którym głównym celem polityki zagranicznej staje się wyproszenie zewnętrznej pomocy finansowej, która później i tak może zostać zmarnowana. Polska nie musi być unijnym klientem, a Polacy jedynie konsumentami, ale aby tak się stało trzeba budzić w Polakach poczucie własnej wartości. W tej materii ogromne zadanie ma do wykonania polska szkoła, w ostatnich czterech latach poddawana szkodliwym działaniom ekipy (chyba odchodzącej?) minister Hall.

Trzeba również zauważyć, że jeżeli w jakiejś rywalizacji wygrywa ktoś naprawdę bardzo słaby, to winien to być sygnał alarmowy dla pokonanego. W tych wyborach zwycięstwo odniósł wyjątkowo słaby rząd, którego siłą była jedynie medialna iluzja odnoszonych jakoby sukcesów i irracjonalny strach wielu wyborców przed opozycją. Niestety ta ostatnia nie potrafiła się skutecznie z wyborczymi wyzwaniami zmierzyć i dlatego poniosła wyraźną porażkę, przy urnach wyborczych pojawiają się bowiem nie tylko obywatele, ale również konsumenci, którym zdarza się szybko zapominać na kogo głosowali. Stąd też trzeba umieć pozyskiwać także ich głosy, ale nade wszystko zrozumieć reguły gry we współczesnym świecie i zagrać zgodnie z nimi, gdyż tylko wtedy możliwy jest sukces otwierający drogę do kreowania Polski z dominacją obywateli, a nie konsumentów.

Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości