Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski
970
BLOG

Peerelowska wersja historii ciągle aktualna?

Jerzy Lackowski Jerzy Lackowski Rozmaitości Obserwuj notkę 23

Pomimo ponad dwóch dekad III Niepodległości w wielu miejscach Polski straszą w dalszym ciągu wzniesione w okresie peerelu pomniki upamiętniające sowiecką armię. Były one stawiane jako symbol oficjalnie wdzięczności, a w rzeczywistości podległości peerelu wielkiemu sąsiadowi, stanowiąc ilustrację sowieckiej wersji historii II wojny światowej, zgodnie z którą Armia Czerwona przyniosła krajom Europy Środkowo-Wschodniej wolność. Tymczasem w rzeczywistości przyniosła im ona nowe zniewolenie. W Polsce wkraczaniu armii sowieckiej towarzyszyły grabieże, gwałty i mordy polskich patriotów, wiernych legalnemu rządowi Rzeczypospolitej. W trakcie przechodzenia żołnierzy Stalina przez Polskę zginęły tysiące ludzi, uznawanych przez sowieckie władze za wrogów, kolejne tysiące poniosły śmierć w czasie instalowania i umacniania rosyjskiego namiestnictwa w naszym kraju. Z kolei ginący na terenie Polski sowieccy żołnierzy nie oddawali życia za naszą wolność, ale za realizację imperialnych planów swojego wodza, który zaczął wojnę jako najwierniejszy sojusznik Hitlera, a skończył jako jego wróg. Była to dość klasyczna sytuacja, w której dwóch zbrodniarzy najpierw działa razem, a następnie jeden próbuje przechytrzyć drugiego.

Wydawać by się mogło, że obecnie rola Armii Czerwonej w zniewalaniu Polski po zakończeniu II wojny światowej nie powinna budzić wątpliwości wśród obywateli Rzeczypospolitej i winni oni już dawano uporać się z peerelowską symboliką. Niestety jest inaczej. Kolejny dowód na to przynoszą wydarzenia rozgrywające się w Warszawie wokół wzniesionego w centrum Pragi w 1945 r. monumentu "wdzięczności żołnierzom Armii Czerwonej". Przez ponad dwadzieścia lat od odzyskania niepodległości nikt nie zdobył się na usunięcie tego pomnika. Obecnie w związku z budową drugiej linii warszawskiego metra okazało się, iż pomnik trzeba zdemontować, gdyż dokładnie w miejscu jego lokalizacji powinna powstać stacja metra. Innymi słowy w naturalny sposób można by się go wreszcie pozbyć. Okazało się jednak, że ci, którzy mieli taką nadzieję, nie docenili przywiązania do niego obecnych władz Warszawy, które postanowiły przenieść z troską pomnik w nowe, równie jak dotychczas eksponowane miejsce. Dyskusja, która towarzyszyła tym wydarzeniom dramatycznie potwierdziła, jak bliska jest wielu mieszkańcom Rzeczypospolitej zakłamana wersja najnowszej historii Polski. Znowu obrońcy tego pomnika powtarzali frazy o ofiarności prostego sowieckiego żołnierza, który "wyzwalał" Polskę spod niemieckiej okupacji. Jakoś zapominali, że przez Polskę wiodła najkrótsza droga do serca Rzeszy, stąd też krasnoarmiejcy musieli wypierać Niemców z terenów Rzeczypospolitej, przy okazji pozbawiając ją ogromnej części terytorium i majątku. Trzeba nieustannie powtarzać, iż realizowali oni własne interesy, a o ich stosunku do Polski i Polaków najlepiej świadczy zatrzymanie przez Stalina sowieckiej ofensywy w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego i rzeczywisty współudział w zniszczeniu stolicy i mordowaniu jej mieszkańców. Stąd też obecność w Warszawie sowieckiego pomnika to swoisty rechot Stalina. Byłoby wielce symboliczne, gdyby władze Warszawy zamiast tego pomnika z jego budulca wzniosły w eksponowanym miejscu stolicy pomnik żołnierzy wyklętych lub ofiar sowieckiego i komunistycznego terroru. Niestety trudno mieć taką nadzieję.

W tym wszystkim najsmutniejsze jest to, iż trudno posądzać prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz i jej otoczenie o nieznajomość naszej historii najnowszej, a zatem podejmowane przez nią w tej sprawie decyzje wynikają z obawy o reakcję rosyjskich władz, "od zawsze" pilnujących swoich imperialnych pomników na terenach, które formalnie przestały być częścią rosyjskiej strefy wpływów. Można w związku z tym stwierdzić, iż taka sytuacja stanowi smutne świadectwo naszych relacji z Rosją. Współczesna Rosja kpi z polskiej wrażliwości w sprawie zbrodni katyńskiej, sabotuje próby wyjaśnienia zbrodni augustowskiej, w dalszym ciągu nie uznaje paktu niemiecko-sowieckiego z 23 sierpnia 1939 r. jako ważnej przyczyny wybuchu II wojny światowej i nie spotyka się to praktycznie z żadną oficjalną polską reakcją. Wynika to z naiwnego oczekiwania, że "jeżeli będziemy grzeczni i pokorni, to będzie kwitnąć polsko-rosyjskie pojednanie". Tymczasem zamiast pojednania i równorzędnych relacji mamy klasyczny serwilizm z naszej strony. W efekcie tak jak w peerelu rządzący w Polsce nade wszystko kierują się wrażliwością rosyjskich władz. Stąd też w każdym miejscu Polski, w którym podejmowane są próby usuwania śladów sowieckiej dominacji nad Polską w latach 1944-1989, słyszymy tłumaczenia lokalnych władz, iż trzeba to uzgodnić z rosyjską ambasadą, a także, iż nie warto tego czynić, gdyż jest to ślad historii. Gdyby tak myśleli nasi przodkowie w Dwudziestoleciu, to nie wyczyściliby Polski ze śladów zaborczej obecności na naszych ziemiach. Poza wszystkim wpływ Rosjan na kształt naszej przestrzeni publicznej powinien budzić stanowczy sprzeciw każdego myślącego Polaka.

Ostatnie tygodnie to ciąg wydarzeń zmuszających do zadawania pytań o stan polskiego ducha. Pomnik sowiecki z warszawskiej Pragi nie zniknie, niezauważona przemknęła w oficjalnej przestrzeni publicznej okrągła rocznica hołdu ruskiego, po raz kolejny środowiska lewicowe przygotowują się do blokowania i rozbijania Marszu Niepodległości (w tym roku zaprosiły do pomocy niemieckich lewaków), a ostatnio okazało się, że z koszulek piłkarskiej reprezentacji Polski zniknie orzeł. Przynajmniej w kwestii braku orła na piłkarskich koszulkach Polacy dość jednoznacznie wyrazili swoje oburzenie, czyli okazało się, że jednak jest granica braku szacunku dla symboliki państwa polskiego. Warto jednakże zauważyć, iż taki, a nie inny kształt reprezentacyjnych koszulek również ukazuje stan ducha, tym razem piłkarskich działaczy. Poza tym sądzę, że jest to również wynik panującej w Polsce atmosfery częstego lekceważenia narodowych i państwowych symboli. To jeden z elementów swoistej polityki historycznej i obywatelskiej, jaką zaaplikowano Polakom po 1989 r. Jej celem było i jest pozbawienie Polaków dumy z własnej przeszłości i tradycji. Warto także zauważyć, iż przeciwnicy Marszu Niepodległości posługują się logo na którym widnieje mała flaga biało-czerwona i dominująca nad nią flaga tęczowa. Owi przeciwnicy Marszu głoszą hasła radosnego, kolorowego świętowania Dnia Niepodległości, ale dla nich w owym dniu nad symbolem polskiego państwa dominować ma gejowska symbolika. To kolejny element prowokowania tradycyjnie myślących Polaków i kolejna próba zmiany znaczenia ważnego dla narodowej wspólnoty święta.

W czasie tegorocznego Święta Niepodległości nie można nie zadumać się nad stanem polskiego ducha. Ile w nim dumy, heroizmu i odwagi naszych wielkich przodków, a ile strachu i serwilizmu tych, którzy w możliwość prowadzenia przez Polskę samodzielnej polityki nigdy nie wierzyli? Mam ciągle nadzieję, że pomimo rozmaitych trudności mali duchem mieszkańcy Rzeczypospolitej znajdą się pewnego pięknego dnia na absolutnym marginesie polskiego życia.

Doktor nauk humanistycznych, absolwent fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Jagiellońskim, dyrektor Studium Pedagogicznego UJ. W latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych, w latach 1998 - 2001 członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji, w latach 1990 - 2002 radny Miasta Krakowa, były wiceprzewodniczący wojewódzkiego krakowskiego Sejmiku Samorządowego. Członek zespołu edukacyjnego Rzecznika Praw Obywatelskich /w latach 2003 - 2010/. Kieruje pracami Komitetu Obywatelskiego "Edukacja dla Rozwoju". Autor projektu "Szkoła obywateli". Zajmuje się badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli, zasad finansowania edukacji ze szczególnym uwzględnieniem możliwości wprowadzenia do niej mechanizmów rynkowych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości