Ernest Skalski Ernest Skalski
1320
BLOG

Prawo KTT i apel Jana Szomburga

Ernest Skalski Ernest Skalski Gospodarka Obserwuj notkę 27

 

 

W Polsce można dobrze pracować, lecz się nie musi. To spostrzeżenie sformułował, Krzysztof Teodor Toeplitz – KTT - zmarły niedawno, a popularny przez lata publicysta, krytyk filmowy i autor scenariuszy, znany głównie ze swych felietonów. Powiedział to za Gierka, w rozmowie, w redakcji tygodnika ”Kultura”, gdzie byłem kierownikiem od publicystyki, a on był w pełni niezależnym felietonistą. Choć od trzydziestu z górą lat bardzo rzadko dzieliłem z nim poglądy, tę myśl uznaję na swój użytek za Prawo KTT. Mówi prawie wszystko o PRL i ze smutkiem widzę, że odnosi się do wielu dziedzin w III RP. W tym do oświaty prawie w całej rozciągłości.

 
Apel Jana Szomburga < http://czytelnia.salon24.pl/356415,jakiej-edukacji-potrzebujemy>   słuszny, chociaż bardzo ogólny, by nie rzecz ogólnikowy, domaga się odpowiedzi na pytanie; co konkretnie trzeba zrobić by go wykonać. Odpowiedź; przede wszystkim zmienić system oświaty i nauki od pierwszej klasy do habilitacji, gdyż stan obecny jest główną przeszkodą abyśmy mogli: ”… się wybić na podmiotowość rozwojową, budując stopniowo gospodarkę opartą na kreowaniu i integrowaniu różnych wartości, mając ambicje zaznaczania swej szczególności kulturowej”. Mało to precyzyjne, lecz z grubsza wiadomo o co tu chodzi i że to słuszne.
 
Jak cię mogę
 
Międzynarodowe badania Education at a Glance 2011 wykazały, ze nauczyciel w USA pracuje 1100 godzin w roku, w Unii Europejskiej średnio – 779, a polski - 489 godzin rocznie, co daje 3 godziny dziennie. Takie dane naszych nauczycieli nie deprymują. Niedawno przeczytałem kolejną wypowiedź prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego, Sławomira Broniarza, a w niej stwierdzenie, że nauczyciel nie pracuje 18 czy 20 godzin lekcyjnych tygodniowo, gdyż do każdej lekcji musi się przygotować w czasie znacznie dłuższym niż te 45 minut.
 
Owszem, musi w pierwszym roku nauczania przedmiotu, a potem może, lecz już nie musi. Wystarczy, że od czasu do czasu zgrabnie wprowadzi jakieś zmiany programowe. Ale jak będzie dobrym nauczycielem, to nie będzie klepał z roku na rok tego samego, nie będzie zwalał wszystkiego na podręcznik; ”nauczcie się stąd dotąd”, nie będzie minimalizował kartkówek, będzie dużo czytał, żeby być jeszcze lepszym nauczycielem, nie będzie się uzależniał od korepetycji wymienianych z kolegą i będzie pracował tak, aby jego uczniowie się bez nich obchodzili. Zaś spełniając te warunki, będzie tak samo jak każdy inny awansować w miarę upływu lat, zgodnie z Kartą Nauczyciela, krajowym wydaniem tabeli o rangach Piotra Pierwszego. Pod warunkiem, że nie podpadnie mniej ambitnym kolegom, dyrektorowi, wpływowym rodzicom.
 
W listopadzie rozpoczną się w Polsce, trwające do października przyszłego roku reprezentatywne badania, w których weźmie udział osiem tysięcy wylosowanych nauczycieli w tysiącu trzystu szkołach. Będą oni prowadzili dzienniczki z  dokładnym zapisem czasu poświęconego wszystkim czynnościom związanym z wykonywaniem zawodu. Jestem jakoś przekonany, że okaże się, iż są bardzo zapracowani. Dodatkowo skarżą się na ogrom papierkowej roboty, mającej wykazać, że kuratoria są do czegoś potrzebne. Zapewne tak jest, lecz poziom nauczania od tego się nie podnosi.
 
Nauczycielstwo polskie nie dzieli się na szlachetnych i ofiarnych zapaleńców oraz na cwaniaków i nierobów. Jedni i drudzy zajmują bieguny profesji, podlegającej, jak wszystkie wielkie zbiorowości tzw. rozkładowi Gaussa. Nie ma chyba badań pokazujących jak liczne są poszczególne kategorie, lecz wiadomo że mieszcząca się w środku większość to są kobiety, w średnim wieku, mające swoje rodziny, żyjące z poczuciem braku czasu, które do zawodu przyciąga krótki tydzień pracy i długie wakacje. Mężczyźni to często ci, którym nie udają się lepsze kariery, a tu liczą na zostanie dyrektorem, czy inspektorem.
Nie są to czarne charaktery. Wielu z nich zaczynało z ambicjami, lecz szybko traciło motywację. Szkoła dla nich to przede wszystkim miejsce pracy, a potem dopiero instytucja nauczająca. I nie ma się co dziwić, ani pomstować. Można sobie wyobrazić pracującą con amore grupę zapaleńców w eksperymentalnym teatrze czy nawet w eksperymentalnej szkole. Ale w profesji wykonywanej przez setki tysięcy ludzi w ciągu całego zawodowego życia powinien funkcjonować system, wymuszający dobrą robotę.
 
Każdy kiedyś chodził do szkół, posyłał tam dzieci i wnuki, a daleko nie wszyscy orientują się jakie są teraz szkoły, gdzie, kogo i czego uczą. Zaczynałem w szkole jeszcze nie podstawowej, a powszechnej, potem byłem w gimnazjum i liceum, a skończyłem w jedenastolatce. To było dawno, w słusznie minionym systemie, ale od tego czasu reformy organizacyjne trwają. I ponoć nie ma pokolenia, które by całą szkolną edukację przebyło bez reformy po drodze. W ten sposób żadnego systemu nie można porządnie rozliczyć. I wydaje się, że jakby o to chodziło.
 
Gaudeamus ? Z czego ?
 
Szkolnictwo wyższe. Jeśli dwie czołowe polskie uczelnie, z ich togami, łańcuchami, gronostajami z trudem się załapują na koniec rankingu pierwszych pięciuset uczelni świata, to co mówić o całej reszcie !?
 
Nie przyłączam się do pomstujących na marność większości nowych, prywatnych uczelni i iluzoryczność skokowego wzrostu wskaźnika skolaryzacji. Szkoda, że to takie marne, ale absolwent wyższej szkoły komunikacji społecznej – cokolwiek by to miało znaczyć – w Grajdole Dolnym nie miał do wyboru Harvardu czy Heidelbergu, a tu coś jednak usłyszał i może nawet coś,  z pożytkiem dla siebie, przeczytał. W USA też jest wiele byle jakich prowincjonalnych uczelni. Problem polega na tym, że tak mało jest w Polsce dobrych uczelni i zupełnie nie ma świetnych, tych które by tworzyły postęp i nowoczesność, odpowiadając na apel Szomburga.
 
Nauczycielem akademickim, tak samo jak szkolnym, też można być dobrym i gorszym. Studenci oceniają, lecz stosują różne kryteria, nieraz cenią ustępliwość wykładowcy. Łatwiej natomiast jest być złym studentem niż złym uczniem. Uczeń przez większość czasu musi chodzić do szkoły i przywiązany jest do miejsca zamieszkania rodziców. Można od niego czegoś wymagać. Student ma większy wybór i to uczelnia jest zależna od niego.
 
Pracę doktorską można zrobić dobrą, ale też się nie musi. Jak już coś napisane, to przecież jest utytułowany promotor zainteresowany, aby to przeszło, bo jest współodpowiedzialny i chce sobie zaliczyć doktoranta. Są też tkwiący w układzie recenzenci i schną już zakąski na stole. W świecie nauki nie ma Karty Nauczyciela, ale podobnie funkcjonuje pragmatyka wysługi lat i awansów..
 
Przy tym wszystkim, zgodnie z Prawem KTT, można pracować dobrze i wielu tak pracuje, ale obraz całości zostawia wiele do życzenia. Ludzie naprawdę pracowici i zdolni, w większym czy mniejszym stopniu, włączają się w studia i badania zagraniczne. Lecz ich dorobek niekoniecznie jest wtedy zaliczany na rachunek polskiej nauki i sprzyja naszej modernizacji bardzo pośrednio.
 
Wyliczanie grzechów daje czarny obraz całości, lecz generalnie nie jest aż tak tragicznie. Ten obraz jeśli nie jest może czarny ale jest byle jaki, szary, a przecież nie o to nam chodzi.
 
Pieniądz dobry, lecz nie na wszystko
 
Obszarem, na którym Prawo KTT przestało w Polsce obowiązywać jest gospodarka prywatna. Czyli obszar, gdzie za decyzję odpowiada się własnym kapitałem. I to jest istota kapitalizmu. Temu Polska zawdzięcza swój historyczny awans cywilizacyjny w dwóch ostatnich dekadach. Awans nie tylko w porównaniu z poziomem PRL, lecz również tym z wcześniejszej epoki. Nie ma bowiem co zapominać, że byliśmy peryferiami trzech imperiów, z których tylko jedno mieściło się w ówczesnej czołówce cywilizacyjnej i że byliśmy od niej dosyć odlegli w okresie międzywojennym. COP, Gdynia nie zmieniają tego obrazu. Teraz wchodzimy do tej czołówki i choć jesteśmy jeszcze poniżej średniej Unii Europejskiej, to stajemy się już porównywalni z czołową grupą.
 
Nie ma jednakże co ukrywać, że wyczerpaliśmy impet związany ze zmianą ustroju. W tym zakresie w jakim została dokonana ta zmiana. Bo nie została dokonana do końca, co spowalnia nasz rozwój i na co wskazuje ten dramatyczny apel.
 
Prawo KTT obowiązujące w wielu kluczowych miejscach sprawia, że wykonujemy coś w rodzaju biegu w workach. Potykając się, nabijając guzy i tracąc czas. Taki obszar to państwowy sektor w gospodarce, w większości generujący straty, w sumie mniej efektywny od prywatnego. To ciągle bardziej miejsce pracy i pula nagród politycznych dla rządzących niż agregat mający wypracowywać zysk. Tu jednak te bardziej reformatorskie ekipy władzy przeprowadzają powolną prywatyzację, płacąc sowity okup związkom i załogom.
 
Społeczeństwo wciąż jeszcze jest zbyt biedne, aby utrzymać w pełni nowoczesną i sprawną służbę zdrowia. Ale przekształcanie publicznych placówek w spółki i prywatyzacja szerokiego zakresu usług medycznych sprawia, że cały ten obszar przestaje być głównie miejscem pracy personelu, a staje się – powoli i wybiórczo, ale jednak – miejscem nastawionym na leczenie pacjentów. Natomiast w oświacie i nauce wprowadzanie mechanizmów ekonomicznych daje skutki odwrotne od zamierzonych.
 
Student staje się klientem, który płaci i wymaga. Niekoniecznie jednak wymaga wysokiego poziomu nauczania, lecz szybkiego, byle jakiego, dyplomu. Więc uczelnia nie rzuca mu kłód pod nogi. Studia mają być lekkie, łatwe i przyjemne. Jak najmniej utrudniać życie ludziom, którzy ciężko pracują by zarobić na te studia dla siebie i dla przeważnie bogatszych kolegów na studiach dziennych. To dotyczy więc, również renomowanych skądinąd, uczelni państwowych, którym nie starcza środków z budżetu. A prywatne polują i na studentów i na wymaganych przez prawo pracowników nauki, ze szczególnym uwzględnieniem samodzielnych. Ci zatem często latają z uczelni na uczelnię, odwalając dla miłego grosza wykłady, do których nie mają kiedy się przygotować. Nie mają też czasu na własna pracę naukową i rozwój.
 
W publicznym szkolnictwie podstawowym i średnim nie ma polowania na nauczycieli. Szykuje się polowanie na uczniów, których będzie mniej, a których ilość uzasadnia utrzymywanie szkół i zatrudnianie nauczycieli. To szkolnictwo znajduje się w gestii samorządów, które musza je utrzymywać przy chronicznym braku środków. Stąd ciśnienie na oszczędność, co niekoniecznie sprzyja poziomowi nauczania.
 
Realia, jakie są
 
Nauczyciele z rodzinami to grupa wyborców bardzo licząca się w skali kraju i w skali samorządów. Racjonalizacja zatrudnienia w oświacie, czyli dopasowywanie ilości i jakości nauczycieli do potrzeb, rezygnacja ze sztywnej pragmatyki Karty Nauczyciela na rzecz realnej oceny przydatności każdego z nich, prawie wszystkich stawia w sytuacji zagrożenia, a dla wielu będzie dotkliwym ciosem. Z drugiej jednakże strony, bez tego nie ma co liczyć na innowacyjność następnych pokoleń. Do kolejnych wyborów samorządowych mamy trzy lata, do parlamentarnych i prezydenckich – cztery. W takim czasie parlamentarna większość ze sprzyjającym prezydentem zdążyłaby uchwalić jakieś potrzebne ustawy, lecz to zbyt krótki okres by w oświacie dało się odczuć ich pozytywne skutki i zdyskontować je przy następnych wyborach.
 
Czy chcemy być – pyta autor apelu - solidnym międzynarodowym średniakiem, krajem na „trójkę z plusem”, zapracowanym podwykonawcą, który potrafi efektywnie wykonywać zlecenia płynące z krajów wysokorozwiniętych, konkurując z innymi kosztami produkcji? ” Tak ! Chcemy – brzmi prawidłowa odpowiedź. Choć u Szomburga wygląda to na marną, wstydliwą kondycję, dla nas to jeszcze ciągle awans ze stanu upadku. Zresztą, już w dużym stopniu jesteśmy takim wykonawcą, a jeszcze wiele trzeba zrobić żebyśmy byli nim w takim stopniu jak Chiny, nie mówiąc już o Japonii.
 
Tak naprawdę to Nowe z bardzo dużej litery, które wydaje się być celem apelu, pojawia się mało gdzie poza Stanami Zjednoczonymi, a one dzięki temu mogą jeszcze bardzo długo upadać i wciąż wychodzić na swoje. Tak zresztą było w całej historii ludzkości; że postęp cywilizacyjny w kulturze, nauce, technologii promieniował z nielicznych ośrodków, poczynając od Mezopotamii, przez Egipt, Kretę i tak aż do Stanów Zjednoczonych. Siła by mówić dlaczego akurat Ameryka, ale nas to na razie nie dotyczy. Naszym celem jest ustabilizowany poziom zachodniej Europy, a także szybko uzyskiwany poziom azjatyckich tygrysów, Brazylii. W tamtejszych nowoczesnych i sprawnych – poza Europą i Japonią, bynajmniej jeszcze nie w całości – gospodarkach, też pojawiają się elementy tego Nowego. Genetyczny rozkład zdolności jest wyrównany w różnych populacjach, a chodzi o to by nie były to kwiaty na grzęzawisku. Istota polega na tym, że te społeczeństwa i ich gospodarki są w stanie uczestniczyć w ogólnoświatowym postępie cywilizacyjnym, korzystać zeń i wnosić do niego, jeśli nawet nie nowe idee, to na pewno pełnowartościowe produkty. Nie wszystko w świecie musi być Made in China.
 
Szeroko rozumiany rynek
 
Nie pamiętam, który z amerykańskich generałów; Bradley czy Patton, powiedział, że armia jest jak makaron. Można to ciągnąć, ale nie można pchać. Podobnie jest z technologią, czy w ogóle z nowoczesnością. Rozwija się gdy jest na nią zapotrzebowanie – popyt poparty pieniądzem, a nie służy jej tworzenie na siłę.
 
W latach zaraz po wojnie, Związek Sowiecki lansował, a kraje obozu powtarzały, wiedzę o rosyjskim pierwszeństwie. Jacyś bracia Czerepanow mieli wynaleźć parowóz zanim to zrobił George Stephenson w roku 1829 i możliwe, że tak było naprawdę. Ale przecież w Anglii niejaki Richard Trevithick już w roku 1804 skonstruował parowóz, który się nie przebił, podobnie jak inne prototypy. Nie mogło się więc coś takiego przebić w feudalnej Rosji, gdzie siłą pociągową byli niekiedy ludzie, n.p. burłacy na Wołdze. A w Polsce, już za Gierka, kiedy miało być nowocześnie, nie przebił się rewelacyjny na owe czasy komputer K 2, zaś jego twórca, Karpiński, zajął się hodowlą świń. Myśmy ścigali się jeszcze w cywilizacji węgla i stali, kiedy była już era informatyki. Tę musiał nam załatwiać udział w planowanej przez RWPG (taki komunistyczny wspólny rynek, jeśli ktoś zapomniał) produkcji jednego z komputerów sowieckiej serii Riad (rząd, szereg).
 
Warto wiedzieć, że kiedy Stanford dorobiwszy się na budowie kolei, fundował uniwersytet swego imienia w Palo Alto, w Warszawie finansiści, Hipolit Wawelberg i Stanisław Rotwand zakładali znakomitą uczelnię techniczną, wchłonięta w roku 1951 przez Politechnikę Warszawską. (Nota bene; mogłaby być ich imienia) Obecni liderzy gospodarki nie osiągnęli jeszcze standardu swoich poprzedników sprzed z górą wieku. Już fundują to i owo, z zakresu kultury, bo to widoczne, lecz jeszcze nie zgłaszają zapotrzebowania na pomysły, produkty i rozwiązania powstające w Polsce. Nie wiadomo, zresztą czy już jest po co sięgać. Jest do wzięcia technologia całego świata, ale można założyć, że w jakimś zakresie powstanie oferta krajowa, konkurencyjna pod względem dostępności, kosztów oraz jakości. Można też oczekiwać zapotrzebowania gospodarki na kadry, poparte stypendiami, fundowaniem katedr, wydziałów czy szkół.
 
W USA absolwenci z początkowych miejsc na listach rankingowych w najlepszych uczelniach mogą przebierać w lukratywnych ofertach. Jeśli polskie przedsiębiorstwa zaczną potrzebować takich absolwentów, to z czasem zaczna się pojawiać uczelnie z prawdziwego zdarzenia, które ich będą kształcić. Potrwa to jakiś czas, tym krótszy im szybciej będzie się rozwijała gospodarka.
 
Zwiększanie prywatnych nakładów na zwiększenie udziału oświaty i nauki w PKB nie zwalnia z tego obowiązku władzy. Centralnej, zobowiązanej do patrzenia w przyszłość, Samorządy mają przed sobą bardziej doraźne cele, ale pamiętam z Danii sprzed prawie pół wieku, że tamtejsze gminy fundują stypendia i zakładają szkoły z zakresu wiedzy ogólnej.
 
Raczej nie zapowiada się skokowe zwiększenie nakładów na oświatę i naukę. Po pierwsze – nie mamy armat…czyli brakuje środków, a po drugie – nie ma takich środków, których by nie można źle wydać. To zwiększanie powinno iść równolegle ze zmianą systemu. Kolejną, ale może na długo, bo chodzi nie tyle o organizację ile o mentalne podejście.
 
Tutaj jeszcze raz Szomburg: ”Czy chcemy, aby nasz system edukacji produkował dobrych, wykonawczych średniaków, obcinając skrzydła największym talentom, a jednocześnie nie podciągając słabszych, by kształtował kompetencje rozwiązywania testów, a nie problemów, by nagradzał konformizm, a nie odwagę ekspresji i osobowy samorozwój?” Wiele tu słów, a istota to te ”największe talenty” czy zgoła talenty w ogóle. Znajdowanie ich i zapewnienie im należytych warunków rozwoju i to na wielka skalę – utalentowanych jednostek jest ponoć około 10 procent populacji – wymaga przezwyciężenia powszechnych tendencji egalitarnych, odpowiadających zasadom poprawności politycznej. Nie jest ona wymysłem szatana, nie domaga się niczego złego, lecz równych szans dla wszystkich, unikania systemu, który by poniżał liczne jednostki. Elitaryzm nie wadził w tradycyjnych społeczeństwach stanowych, a nie bardzo pasuje do demokracji.
 
Wszystko można zagadać na zasadzie Bogu świeczka i diabłu ogarek (tak jest w cytowanym powyżej zdaniu) ale tu chodzi o dokonywanie autentycznego wyboru miedzy wartościami. Wyścig szczurów kontra urawniłowka, to może trochę za dużo powiedziane, lecz jest w tym na pewno sporo na rzeczy.
 
A jak dotąd, nasz początkujący elitaryzm w oświacie; najlepsze zagraniczne szkoły w Polsce i zagranicą, studia w renomowanych uczelniach w świecie, premiuje pieniądze, a niekoniecznie talenty.
 
 
 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka