kaminskainen kaminskainen
2284
BLOG

Dodatek do ziół i AZS: o ograniczeniach i nadziejach

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 9

Zachwalając możliwości ziół w walce z AZS nie mogę przy okazji pominąć pewnych ich ograniczeń. Przypadek żony jest bardzo szczególny i powikłany, co potwierdzają wszyscy lekarze (rozmawiamy tylko z bardziej przytomnymi, konował może jej wyłącznie zaszkodzić). Od chyba dwóch lat jedynym lekiem farmaceutycznym używanym dość regularnie, średnio raz na pół roku, jest... antybiotyk. Nie steryd, nie immunosupresant - antybiotyk. Lekarzowi w szpitalu musiała długo to tłumaczyć, aż w końcu zapisał jej augmentin, dał się przekonać. Skuteczniejszy jest duracef - bardzo skuteczny w przypadku skórnych zakażeń gronkowcowo-paciorkowcowych. Gdy stają się zaawansowane, konieczny jest antybiotyk - także zgodnie z naszym doświadczeniem.

Choć pisałem już kiedyś, że augmentin wyczyścił skórę nie do końca - i robotę po nim dokończył glistnik pity w ilości ok. 3-4 gram suszu dziennie w połączeniu z aptecznym solarenem (jest to wyciąg z kłacza ostryżu lekarskiego, rośliny niezwykle cennej, dobrze poznanej przez naukę i cenionej jako przypawa: kurkuma). Jest bardzo prawdopodobne, że w dużej części za to działanie glistnika (ewidentne) odpowiada alkaloid sangwinaryna (C20H15NO4), o którym ciekawie pisał prof. Ożarowski. W Rosji wprowadzono niedawno do obiegu bardzo ciekawy lek, sangwinarin - mam buteleczkę roztworu do użytku zewnętrznego, ale są i tabletki do połykania. Tłucze on otóż pono wszystkie bakterie, włacznie ze szpitalnymi mutantami, nie ruszając przy tym w zasadzie naturalnej flory bakteryjnej organizmu. Brzmi jak cuda na kiju, ale to oficjalna informacja o oficjalnym leku aptecznym. Składnikiem aktywnym jest siarczan sangwinaryny (czyli po prostu sangwinaryna podana w formie siarczanu), a sam preparat jest przetworzonym wyciągiem z rośliny o nazwie bokkonia prawdziwa (spokrewniona chemotaksonomicznie z naszym poczciwym glistnikiem).

Cały myk w tym, że takie skórne zakażenie przez długi czas jest maskowane zaostrzającymi się objawami AZS, suchą i łuszczącą się skórą itd. Przez długi, długi czas żadnemu prawie lekarzowi nie przyjdzie do głowy, by podać choremu antybiotyk - takie doświadczenie mają bardzo nieliczni pobratymcy Hipokratesa (jak się już pojawią liczne ropne wypryski, to wpadną na właściwy pomysł - ale nie konowały, tylko dobrzy, rasowi lekarze). Przy czym następuje tutaj sprzeżenie: bakteria "karmi" atopię uczulającymi produktami swego metabolizmu, a atopia tworzy idealne warunki do jej (bakterii) rozwoju - na suchej, atopowej skórze gronkowiec trzyma się 100-krotnie lepiej, niż na skórze zdrowej i normalnej. Nakręca się spirala prowadząca do efektów często opłakanych. Ze względu na "sprzężeniowy" mechanizm choroby efekty może przynieść także radykalna terapia "antyatopowa", np. mocna immunosupresja - ważne jest przerwanie spirali. Nie zadziałają jednak żadne smarowidełka ziołowe, maści sterydowe, nawet kąpiele ziołowe są zdolne jedynie powstrzymywać ostateczną katastrofę - ale zdrowia nie zwracają (a zwykle są u żony dużo skuteczniejsze od maści, jeśli już chodzi o uogólnione, rozległe zmiany). Po prostu konieczne jest podanie czegoś wewnętrznie.

Jeśli popatrzymy na działanie sangwinaryny i glistnika w ogóle (opisywane w literaturze medycznej znoszenie efektu szoku histaminowego i anafilaktycznego, za Ożarowskim) to może się on okazać lekiem w sam raz na takie paskudztwo - rzecz jednak w tym, że nie za bardzo był czas na eksperymenty; należy również pamiętać, że zdecydowanie odradza się ziele jaskółcze ciężarnym, cierpiącym na jaskrę - jest trochę przeciwwskazań. Glistnik nie jest jednak jedynym zielskiem zawierającym związki ewidentnie gronkowcobójcze - innym jest krwiściąg, a szczególnie silne działanie ma mieć liść oliwny, dostępny w formie herbapolowskich, kapsułkowanych wyciągów suchych. Kto wie, czy go nie wypróbujemy po antybiotyku. Donoszono o "bójczych" właściwościach trędownika - a ma on także swoją wartość w terapii chorób autoimmunologicznych - kto wie, czy też nie okazałby się hitem. Powiem tyle - po doświadczeniach z glistnikiem, wrotyczem i rdestowcem wiem, że nie należy lekceważyć zielska, że jego umiejętne stosowanie może przynieść ogromne, zaskakujące efekty, opisywane zresztą w fachowej, naukowej literaturze (z naszego podwórka mogę polecić periodyk Postępy fitoterapii).

Na koniec mała refleksja na boku. Często słyszymy od ludzi, często przecież mądrych ludzi, związanych z medycyną (nie nazwę jej "konwencjonalną" bo naukowa medycyna jest jedna, a zioła były i są jej ważną częścią - w Polsce ok. 100 roślin jest oficjalnymi lekami - to i dużo, i mało), że zioła mają udowodznione działanie, są wartościowe ale... muszą przy tym dodać magiczne zaklęcie: w błahych schorzeniach. W błahych schorzeniach! A słyszeli o naparstnicy, niezwykle skutecznym leku kardiologicznym? Oczywiście, że słyszeli - i oczywiście zdecydowanie odradzają próby samodzielnego leczenia się tą rośliną ze względu na bardzo silne działanie jego glikozydów nasercowych. Należałoby zatem zadać im pytanie, na jakież to "błahe schorzenia" używa się silnych leków kardiologicznych. Ja o takich nie słyszałem - ale może się w końcu dowiem; może chodzi o katar, może mdłości, a może o luźny stolec. Przy tym, uwierzcie: naparstnica to wierzchołek góry ldowej, przypadek po prostu szczególnie znany - z tego prawdopodobnie względu, że nie ma dla niej syntetycznego odpowiednika, jest niezastąpiona; leki nasercowe mają w jej przypadku postać standaryzowanych wyciągów, w czym zresztą trudno nie upatrywać samych zalet. Obok niej istnieje szereg innych ziół o poważnym, nasercowym działaniu (cebulice, żarnowiec, łagodniejsza konwalia) - i tuziny innych, o równie poważnym działaniu na inne układy. Ich stosowanie wymaga głębokiej wiedzy i rozwagi.

Błahe schorzenia...

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości